Quo Vadis, Lewico?

Quo Vadis, Lewico?

10.07.2015 Kapania wyborcza SLD do Parlamentu Politycy SLD wyruszaja w Polske busami pod haslem "Masz dosc! Chodz z nami" w ramach kampanii parlamentarnej N/z Leszek Miller fot.Witold Rozbicki/REPORTER

Budujemy front centrolewicy czy idziemy w sekciarstwo Przegrana Zjednoczonej Lewicy w ostatnich wyborach zmusza do poważnego namysłu i głębokich refleksji. Niestety, brakuje ich w SLD. W Sojuszu po staremu: młodzi winią Millera, starzy młodych i pomysł na Zjednoczoną Lewicę. Dalej zatem realizowany jest scenariusz samounicestwienia, pomysł na partię skłóconych mentalnych 70-latków, którzy żyją dawną świetnością, tylko naród „nie nadąża”. To, że może być odwrotnie, że naród ucieka do przodu, a my nie nadążamy, zupełnie nie jest brane pod uwagę. Młodzi też nie są bez winy – kampania była taka sobie, popełniano szkolne błędy. Nie czas jednak teraz na tego rodzaju analizę, choć pewnie trzeba będzie ją zrobić. Ale może później, gdy opadnie kurz bitewny, po to by nie powtórzyć dawnych błędów. Natomiast w tym rozliczeniowym nurcie trzeba postawić ważniejsze pytania niż to, kto wymyślił panią Ogórek. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że refleksja musi sięgnąć do pytań zasadniczych, w tym podstawowego: czy na Sojusz Lewicy Demokratycznej – albo szerzej, na lewicę socjaldemokratyczną – jest jeszcze zapotrzebowanie w Polsce XXI w.? Czy komuś taka partia jak SLD jest jeszcze potrzebna, a jeśli tak, to do czego? Kiedy patrzy się z perspektywy minionych 25 lat, odpowiedź zdaje się oczywista. Sojusz (podobnie jak Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej) był potrzebny tym wszystkim, którzy z PRL przenieśli się do III RP. Był towarzyszem ich rozterek i wyborów życiowych, oswajał nową rzeczywistość, pozwalał w miarę bezkonfliktowo odnajdować w niej znaki identyfikacyjne. Ale od połowy poprzedniej dekady ta jego społeczna funkcja pomału była ograniczana. Ludzie nauczyli się żyć w nowym państwie, przybywało roczników, dla których PRL nie stanowiła już żadnego punktu odniesienia. Znano ją z nowych opowieści snutych przez dominujące prawicowe media: sklepy z octem, reżim Jaruzelskiego i Ruski na każdym rogu. SLD kompletnie nie radził sobie z tą nową narracją, nie umiał (choć podejmował takie próby) na nowo opowiedzieć przeszłości i swoich korzeni. Gdy rządził, modernizował Polskę, lecz nie jej ducha. Było jeszcze gorzej – nie umiał ludziom opowiedzieć tej rzeczywistości, która ich otaczała. Potrafił to Tusk ze swoją zieloną wyspą, a także Kaczyński z miejską legendą o układach i imposybilizmie. My reagowaliśmy na to rozdawaniem jabłek pod fabrykami, w których narastały złość i niepokój o osiągniętą do tej pory stabilizację. Jakimiś projektami ustaw, może i słusznymi, dla których nie umiano jednak zdobyć szerszego poparcia społecznego. Szybko pogodzono się ze spadkiem z politycznej pierwszej ligi, spora część aktywu żyła mirażami, że może jakieś resztki z pańskiego stołu zostaną nam zaoferowane. W tej intencji rozwalono LiD i odstrzelono Olejniczaka, a potem Napieralskiego zastąpiono Millerem. Nic dziwnego. Wszak większość z tych, którzy pojawiali się na posiedzeniach Rady Krajowej, była ćwiczona w grach politycznych, a nie w walce o idee i programy. Jestem członkiem władz krajowych od 1998 r. i nie pamiętam w ciągu minionych 10 lat ani jednego posiedzenia, na którym rozpatrywano by jakieś kwestie programowe, dyskutowano o ludzkich potrzebach i metodach ich zaspokojenia. Rada Krajowa oceniała ostatnie wybory i zatwierdzała program na nowe. Jedyne odstępstwo od tego chocholego tańca to obowiązki statutowe – częściej zresztą dyskutowano o zmianach statutowych niż o zmianach programowych. Ta zgryźliwa uwaga dotyczy również klubu parlamentarnego. Ze zdumieniem patrzyłem na rankingi „Polityki”. Inne partie co roku pokazywały jakichś nowych polityków, a z SLD ciągle Bańkowska, Łybacka, Zemke, Kalisz, ostatnio Szmajdzińska i Cezary Olejniczak. Jeśli pojawiało się w mediach nazwisko jakiegoś młodego polityka SLD, to raczej z powodu ekscesu intelektualnego niż dzięki oryginalnej myśli programowej. Gdy popatrzymy na ostatnie 12 miesięcy, to w sprawach kluczowych dla debaty publicznej stanowiska Sojuszu nie było albo było dość mętne. Tak np. zachowaliśmy się w sprawach uchodźców, górnictwa, kampanii prezydenckiej i strategii na wybory parlamentarne. Straciliśmy też kontakt z otoczeniem. Za naszymi plecami rosły inicjatywy obywatelskie i miejskie ruchy społeczne, nie było żadnej koncepcji pracy z samorządowcami. Pojawiały się nowe inicjatywy polityczne, ale zamiast się z nimi dogadywać, stosowaliśmy starą taktykę przemilczenia, a jeśli już, to obśmiania. Historia Europy Plus tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że nie ma życia na lewicy poza SLD. Tak samo potraktowano Razem. Dziś ze zdumieniem oglądamy rachunek za tę politykę. Sojusz Lewicy Demokratycznej stoi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 48/2015

Kategorie: Opinie