Rewolucja amoralna

Rewolucja amoralna

Mamy rząd Marcinkiewicza, mamy IV RP. Nad wszystkim czuwa Andrzej Lepper

Chwilę po uchwaleniu przez Sejm wotum zaufania dla Kazimierza Marcinkiewicza premier wyskoczył z ław rządowych i podbiegł do posłów. Najpierw do Jarosława Kaczyńskiego, a potem, idąc wzdłuż sejmowych ław, do Andrzeja Leppera. Z wyciągniętą dłonią. Obaj serdecznie się wyściskali. Tak oto powstała IV Rzeczpospolita.

Koncert życzeń

– To było 12. expose, którego miałem okazję wysłuchać w polskim parlamencie, one się na ogół niewiele od siebie różnią, natomiast wszystkie są miłe, dobrze brzmią i mają budzić optymizm – komentował w czwartek, zaraz po sejmowym wystąpieniu premiera Marcinkiewicza, wicemarszałek Bronisław Komorowski. I dodawał: – Konkretów było nie za wiele, raczej były konkretnie zarysowane pomysły na to, co należy zrobić; zabrakło jednak podstawowej informacji, za jakie pieniądze to zrobić.
Trudno odmówić uwagom Komorowskiego trafności.
Kazimierz Marcinkiewicz na starcie uraczył Polaków solidną dawką obietnic. Brzmiących mile i… znajomo. – Chcemy odebrać państwo pasożytującym na nim patologicznym układom i nieformalnym grupom nacisku. Chcemy je oddać jego prawowitym właścicielom – obywatelom Rzeczypospolitej – deklarował Marcinkiewicz. Zupełnie jakby nie pamiętał, że osiem lat wcześniej premier Jerzy Buzek (Marcinkiewicz był później szefem zespołu jego doradców) zapowiadał w swoim exposé: – Szliśmy po władzę, żeby oddać ją ludziom.
Kalki myślowe polityków prawicy są podobne – i Jan Olszewski w roku 1992, i Jerzy Buzek z Marianem Krzaklewskim, i dziś Kazimierz Marcinkiewicz z Jarosławem Kaczyńskim opowiadają o tajemniczych i mrocznych układach („czworokąt bermudzki”), które gniotą Polskę (żeby sięgnąć dalej – to przecież ulubiony temat przedwojennej endecji) i którym właśnie oni wydają decydującą walkę.
Czy znaczy to, że exposé Marcinkiewicza było tradycyjną litanią dobrych zamiarów i że nie warto nad nim się pochylać?
O nie, czwartkowa debata w Sejmie była jak najbardziej godna uwagi. Bo pokazała nam, jak będzie wyglądała polska polityka w najbliższych miesiącach, a pewnie i latach. I kto jaką grę gra.

Gra Kaczyńskiego

Ta gra, jeśli chodzi o PiS, jest wyraźnie rozpisana na kilka fortepianów. Kazimierz Marcinkiewicz ma więc swoje zadania, a formacja PiS – jeszcze inne. Szybko zresztą wyłapał to Donald Tusk, który zaczął pytać z sejmowej trybuny, do którego exposé powinien się ustosunkować – czy tego, które wygłosił premier, czy też tego, które wygłosił Jarosław Kaczyński. Odpowiedzi nie uzyskał, pewnie dlatego, że jest powszechnie znana: Marcinkiewicz jest zderzakiem Kaczyńskich, elementem większej całości.
Ta większa całość to hasło budowy IV Rzeczypospolitej. Państwa, w którym rozbite zostaną dotychczasowe, patologiczne układy (który układ jest patologiczny, a który zdrowy – o tym decydować będą Kaczyńscy) i w którym społeczeństwo, administracja, politycy, biznes będą kontrolowani przez rozmaite służby specjalne.
By zacząć budowę takiego państwa, PiS musi mieć rząd. A ten rząd musi mieć swobodę działania. Jarosław Kaczyński w czwartek w Sejmie jasno to wytłumaczył – koalicja z Platformą tej swobody nie dawała. PO chciała patrzeć PiS na ręce. A na taki układ PiS nie chciał się zgodzić. – Naszym celem – przekonywał Kaczyński – jest rozbicie stolika brydżowego, przy którym politycy, biznes, oficerowie służb specjalnych i gangsterzy rozgrywali sprawy Rzeczypospolitej.
Na co replikował Tusk: – Wy nie chcecie rozbić tego stolika, tylko chcecie zmienić przy nim partnerów.
Tak więc wiemy już, co było powodem tego, że koalicja PO-PiS nie powstała. Spór o to, czy PiS ma dostać pełną i niepodzielną władzę nad resortami siłowymi i czy Platforma podpisze braciom Kaczyńskim na te resorty carte blanche.
Jarosław Kaczyński poszedł zresztą w swoim przemówieniu dalej – chce powołania jeszcze jednej tajnej służby – Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego oraz powołania wielkiej sejmowej Komisji Prawdy i Sprawiedliwości, która rozliczyłaby ostatnie 16 lat.
Cóż to w praktyce oznacza?

Instrumenty

Komisja Prawdy i Sprawiedliwości byłaby zmultiplikowaną Komisją ds. Orlenu. Politycy PiS mogliby zaciągnąć przed nią każdego i rozwijać dowolne wątki. W Komisji ds. Orlenu mieliśmy występujących w roli świadków przestępców, którzy zeznawali w myśl oczekiwań przesłuchujących, mieliśmy przecieki do mediów, kłamliwe oskarżenia, wielki obszar manipulacji. A góra urodziła mysz – bo końcowy raport komisji jest co najwyżej mało porywającą publicystyką. Komisja Prawdy i Sprawiedliwości weszłaby więc w utarte koleiny instytucji nie tyle odsłaniającej jakieś przestępstwa, ile propagandowej machiny, niszczącej przeciwników PiS. Byłaby także świetnym miejscem odwracania uwagi społeczeństwa od rzeczywistych problemów.
Centralny Urząd Antykorupcyjny z kolei to pomysł „jastrzębia” z PiS – Mariusza Kamińskiego. Kamiński miałby być jego szefem, budować go od nowa, tak by nie został „zanieczyszczony” przez ludzi, którzy zaczynali pracę w organach ścigania w czasach PRL. Urząd miałby zatrudniać 1000 funkcjonariuszy. Miałby prawo zakładać podsłuchy, inwigilować, werbować tajną agenturę. Obszarem jego zainteresowania byliby urzędnicy i politycy. A także partie polityczne i firmy mające zaległości w rozliczeniach ze skarbem państwa.
W polskich warunkach, można śmiało prorokować, CUA byłby po prostu partyjną bezpieką, inwigilującą aparat państwa, najważniejszych ludzi w kraju. Werbującą agenturę, uzależniającą ludzi, budującą swoją siłę choćby na takiej zasadzie, że na jedne sprawy przymyka się oko, a inne traktuje z nadzwyczajnym rygoryzmem.
Tak więc w modelu państwa, który chcą budować Kaczyńscy, główną rolę odgrywałyby służby specjalne, aparat ścigania i prokuratura. Władza nad tymi instytucjami skupiona byłaby w rękach polityków PiS.
Kaczyńscy zadbali także, by nie podlegała ona kontroli. Jeszcze przed głosowaniem nad wotum zaufania w Sejmie rozegrała się polityczna bitwa o Komisję ds. Służb Specjalnych. PiS najpierw przeprowadziło wniosek o powiększenie jej składu z ośmiu członków do dziewięciu. W ten sposób wprowadziło do niej trzech członków. Następnie wygrało bitwę o stanowisko przewodniczącego – został nim Roman Giertych z LPR, a nie na przykład ktoś z PO. W końcu przeforsowało, że przewodniczący komisji nie będzie zmieniał się co pół roku, lecz pozostanie na całą kadencję. W ten sposób PiS, razem z nowymi koalicjantami – LPR i Samoobroną – niepodzielnie rządzi komisją, jedynym organem zdolnym kontrolować, choćby w ograniczonym zakresie, służby specjalne.
Czy kontrola służb specjalnych i prokuratury, partyjna bezpieka to cel Kaczyńskich, czy też środek pozwalający walczyć o coś jeszcze? Choćby o mityczną, uczciwą, IV Rzeczpospolitą? A może tylko narzędzie, które będzie służyć utrzymaniu władzy? Niszczeniu politycznych przeciwników, manipulowaniu społeczeństwem?

Dyrygent Lepper

Jarosław Kaczyński odpowiada na te zarzuty, że chodzi mu o IV RP, ale coraz trudniej mu uwierzyć. Z czwartkowej debaty jednoznacznie wynika, że to PiS wyrzuciło PO z koalicji – aby utworzyć własny, niepodlegający kontroli rząd. I że związki PiS z LPR i Samoobroną są mocniejsze, niż skłonni byliby do tego się przyznać liderzy tych trzech partii.
Każdy z nich bowiem gra swoją wielką grę. Adekwatną do możliwości. Najskromniejsze ma Roman Giertych. LPR to 32 mandaty w Sejmie, partia ta spychana jest zresztą przez PiS i o. Rydzyka na margines. Giertych wielkiego wyboru więc nie ma – ogłosił się najwierniejszym zwolennikiem IV RP, będzie bardziej PiS-owski niż PiS. W ten sposób ma nadzieję brać udział w grze. A w przyszłości, jak będzie trzeba, zaatakować Kaczyńskich za to, że nie są wystarczająco zdeterminowani, że ulegają postkomunistycznym układom. Minąć ich z prawej strony. Giertych w obozie Kaczyńskich gra mniej więcej podobną rolę, jaką grali Kaczyńscy w obozie Wałęsy – największego twardziela.
Znacznie szersze pole manewru ma Andrzej Lepper. Samoobrona liczy 56 posłów, a obecna geografia polityczna sprawia, że bez woli tego klubu nikt nie jest w stanie czegokolwiek w tym Sejmie zrealizować. PiS (154 mandaty) i LPR (32 mandaty) mają razem 186 szabel. I tylko poparcie Leppera daje im większość. PSL (25 mandatów) jest w tym układzie klasyczną paprotką…
W ten sposób wielkim rozgrywającym w polskim Sejmie jest dziś Andrzej Lepper. I żeby nikt nie miał wątpliwości, skwapliwie przypomniał to zaraz po exposé Marcinkiewicza. Jeszcze w środę, na wspólnej konferencji z Giertychem, deklarował poparcie dla rządu, by w czwartek mówić: – Jestem trochę rozczarowany exposé premiera. Trudno powiedzieć, czy damy rządowi wotum zaufania.
Te słowa wywołały burzę w PiS, ale na razie nie wiemy, co musiał rzucić Marcinkiewicz na stół, by przekonać Leppera.
Obojętnie co rzucił – rząd wisi na Samoobronie, bez Leppera nie uda się przez Sejm przepchnąć żadnej kluczowej ustawy, chociażby nowelizacji budżetu, podatków, likwidacji WSI czy utworzenia CUA, pacyfikacji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji czy też rozpisania wcześniejszych wyborów samorządowych. Dziś więc IV Rzeczpospolita braci Kaczyńskich wisi na Lepperze, rewolucja moralna ma jego twarz.
Taka pozycja to marzenie każdego polityka. Lepper już dziś jest fetowany przez polityków prawicy, którzy jeszcze parę miesięcy temu mówili i pisali o nim najgorsze rzeczy. – Zmieniłem się, nauczyłem się – mówi więc z dumą, bo wie, że bez zmiany wizerunku nie rozszerzy swojego elektoratu. Ale wie też, że żyrowanie Kaczyńskim może go kosztować utratę tego, co do tej pory ma.
A Kaczyńscy?
Ich gra wydaje się w obecnej sytuacji prosta. Póki PiS ma dobre sondaże, póty może liczyć na względnie tanie poparcie ze strony LPR i Samoobrony. Kaczyńskich goni czas. Muszą jak najszybciej obsadzić jak najwięcej strategicznych miejsc, obudować się. Widać zresztą, z jakim pośpiechem dokonali zmian w ABW i AW. I kogo tam powołali. A potem, mając służby, mając ich wiedzę, mogą grać z rywalami.
W PiS już od wyborów prezydenckich mówi się, że Platforma pęknie, że uda się tę formację rozbić. PiS-owcy pewnie też będą próbowali wyciągać posłów z LPR i Samoobrony. No i zawsze będą gotowi do wielkiej wolty – zmiany premiera, zmiany koalicji albo wręcz rozpisania wcześniejszych wyborów. Bo po 23 grudnia, kiedy to zaprzysiężony ma być Lech Kaczyński, będą za sobą mieli siłę urzędu prezydenta. Kaczyńscy wiążą się więc z Lepperem też bez zobowiązań, a przy nadarzającej się okazji będą chcieli go ograć. Ale czy im się uda?
Jeżeli więc opozycja kręciła nosem na exposé premiera, krytykując je za zbytnią ogólnikowość, za hasła, a nie fakty, to nie do końca, zdaje się, rozszyfrowała intencje Marcinkiewicza. To było exposé na czas kampanii wyborczej. Bo taką kampanię, grając na rozmaitych instrumentach, Kaczyńscy zamierzają prowadzić. To ich styl – stałych wojen politycznych. To po to tak się zbroili.

 

Wydanie: 2005, 46/2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy