Władysław Bartoszewski jest autorem aforyzmu “opłaca się być przyzwoitym”. Powtarzał to wiele razy, aż wreszcie znudziła mu się ta przyzwoitość i ta opłacalność. Gdy krzaklewszczycy przed wyborami prezydenckimi 8 października chcieli oszukać wyborców, mówiąc im, że zawetowanie ustawy uwłaszczeniowej było na rękę niemieckim rewizjonistom z organizacji Eriki Steinbach, obowiązkiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych było natychmiastowe wyjaśnienie sprawy. Milczenie ministra nie mogło być inaczej rozumiane niż jako potwierdzenie insynuacji skierowanej przeciw Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Bartoszewski jednak nie zabrał głosu. To milczenie było jednak wymowne: niech fałszywy zarzut nie schodzi z porządku dziennego i niech odbiera głosy kandydatowi przeciwnego obozu. Dopiero po wyborach minister wypowiedział się, oświadczając w Sejmie: “MSZ celowo milczało do 8 października, bo nie jest zadaniem MSZ stwarzanie pojęcia, że w Polsce coś się dzieje niejasnego albo niedobrego, albo dyskusyjnego. Polska ma być postrzegana jako konsensus wszystkich sił politycznych w obronie interesów, suwerenności i jedności państwa”. Jest to tłumaczenie nieszczere i pokrętne. Dlaczego dopiero po 8 października Polska ma być postrzegana jako jednomyślna w sprawie polityki zagranicznej? Czy przed tą datą konsensus był mniej stosowny? Zbędny? Minister wystąpił ze swoim wyjaśnieniem wówczas, gdy większość wyborców sama sobie wyjaśniła i doszła do wniosku, że zarzuty Krzaklewskiego były fałszywe. Okazuje się nie po raz pierwszy, że konsensus w sprawach polityki zagranicznej jest dopóty pożądany, dopóki służy obozowi rządzącemu lub przynajmniej mu nie szkodzi. Gdy jednak pojawia się okazja odjęcia konkurentowi pewnej ilości zwolenników, wówczas można eksponować brak konsensusu, a skądinąd przyzwoity minister Bartoszewski będzie się temu przyglądał bez protestu. Ten polski konsensus – okazuje się – jest w dużym stopniu pozorny. Wystarczyłaby swoboda dyskusji, aby się okazało, że nawet ci, którzy mówią to samo, myślą zupełnie inaczej. Nawet orientacja proeuropejska, co do której Polacy są jednomyślni (lub prawie), przez jednych jest rozumiana jako solidarność z Europejczykami na gruncie realnych interesów, a drudzy w momencie próby będą prawić, gdy trzeba tym Europejczykom stworzyć ułatwienia w dostępie do taniego gazu, co również nam przyniosłoby korzyści, nawiasem mówiąc, będą prawić o Morzu Kaspijskim. Społeczeństwa demokratyczne mało interesują się polityką zagraniczną i nasze nie stanowi wyjątku. Dawało ono do tej pory nieograniczony kredyt ministrom spraw zagranicznych. W końcu ich polityka polegała na przystosowaniu się do realnego świata. I o tyle można ją było akceptować, o ile była z konieczności adaptatywna wobec realiów międzynarodowych, bo to, co konieczne, jest przejawem jakiejś rozumności. Tam jednak, gdzie ma swobodę wyboru, schodzi na poziom reformy służby zdrowia. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Tagi:
Bronisław Łagowski









