Samobójstwo w lubelskiej policji

Samobójstwo w lubelskiej policji

W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Lublinie zginęło 7,5 tys. dolarów i 7 tys. złotych. Nadkomisarz Grzegorz S. odebrał sobie życie „Ja tych pieniędzy nie ukradłem. Chcecie mnie wrobić dla własnej kariery”, napisał 42-letni nadkomisarz Grzegorz S. pracujący w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie w liście, który znalazła żona. Był ranek, 21 lutego. Córka otworzyła drzwi do łazienki i zobaczyła powieszonego ojca. Na pogrzeb oficera nie przybył komendant wojewódzki policji, Zbigniew Głowacki, który kilkanaście dni wcześniej zadecydował, aby policjanci z tego wydziału poddani zostali badaniom na wykrywaczu kłamstw – wariografie. Jak się nieoficjalnie dowiedziałam, Grzegorz S. pomyślnie przeszedł badania. Ktoś otworzył sejf policyjny Cofnijmy się do pierwszych dni stycznia br. W 2. numerze „Przeglądu” napisałam artykuł o brudach w lubelskiej policji. Nie minął tydzień, a Lublinem wstrząsnęły kolejne afery policyjne. We wtorek, 15 stycznia, policjant wykonujący czynności procesowe do śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Lublinie otworzył kluczem szafę pancerną znajdującą się w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie i stwierdził brak ponad 7,5 tys. dol. i ok. 7 tys. zł. Pieniądze, które zniknęły bez śladu, stanowiły tylko część majątku zabezpieczonego po rozbiciu w maju 2001 r. międzynarodowego gangu przemytników złota. Aferę tropili policjanci z Wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą lubelskiej komendy. W akcji zatrzymań i przeszukiwań mieszkań w Bydgoszczy, Gdańsku, Krakowie i na Lubelszczyźnie brało wtedy udział ok. 100 policjantów. Jednocześnie na przejściu granicznym w Chyżnem zatrzymano dwóch mężczyzn z regionu lubelskiego, którzy usiłowali wywieźć na Zachód 220 tys. dol. Grupa przestępcza zajmowała się sprowadzaniem do Polski złotej i srebrnej biżuterii. Policja zabezpieczyła wówczas ogromny majątek: 35,5 kg złota, 735 kg srebra, 227 tys. dol., 106 tys. zł, cztery limuzyny oraz broń. – Nie stwierdziliśmy śladów włamania – ujawnił podinsp. Henryk Czerwiński, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Lublinie. – Złodziej jest wśród nas. O tym, kto miał dostęp do kluczy, zadecyduje prokurator. – Według zasad procesowych, tego rodzaju rzeczy należy zdeponować w banku – powiedział Janusz Padała, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie. – Prowadzący sprawę będą starali się wyjaśnić, kto nie dopełnił obowiązków lub przekroczył swoje uprawnienia. Aby uniknąć podejrzeń o stronniczość, sprawą zajęła się jednostka spoza Lublina. 17 stycznia do Lublina przyjechał szef Prokuratury Okręgowej w Radomiu – zaginionych dolarów i złotówek miał szukać wraz z dwoma prokuratorami z wydziału śledczego. Superglina aresztowany W tym samym czasie, gdy prokuratorzy z Radomia przemierzali korytarze Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie, prokuratorzy z Katowic wkroczyli w asyście policjantów do mieszkań podinsp. Krzysztofa M., zastępcy szefa lubelskiego Centralnego Biura Śledczego, oraz Andrzeja G., byłego zastępcy dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego w Lublinie. Zrobili rewizję, aresztowali obydwu i wywieźli do Katowic. Ma to związek z aferami w lubelskim świecie prawniczym, które opisałam w „Przeglądzie” z 28 maja 2001 r. („Gangster podcina stołki”). Cała sprawa dotyczyła rozboju w Trzcińcu koło Lubartowa, podczas którego skatowano i obrabowano handlarza samochodów. O utrudnianie postępowania prokuratura oskarżyła adwokata Adama K., prokuratora Macieja S., byłego funkcjonariusza BOR, Marka B., oraz byłego wicedyrektora UM w Lublinie, Andrzeja G – zwolnionego z aresztu za poręczeniem majątkowym. Jednocześnie do odrębnego postępowania wyłączono wątek dotyczący umożliwienia Andrzejowi G. przez podinsp. Krzysztofa M. z CBŚ nieformalnego spotkania z aresztowanym w trzynieckiej sprawie synem, za co podinspektor miał otrzymać od dyrektora sporą łapówkę. Marcin L., były funkcjonariusz lubelskiego CBŚ, który siedzi teraz w areszcie m.in. pod zarzutem współpracy z gangiem samochodowym i przyjmowania łapówek, obciążył w zeznaniach swojego szefa, Krzysztofa M., że ten pomógł dyrektorowi Andrzejowi G. spotkać się w komendzie z synem. Opowiedział też o pieniądzach, które jego przełożony miał otrzymać za takie spreparowanie dowodów, aby syn dyrektora uniknął odpowiedzialności. Oprócz matactwa i przyjęcia łapówki katowicka prokuratura zarzuciła też podinsp. Krzysztofowi M. nielegalne posiadanie broni, bowiem podczas przeszukania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Kraj