Saudyjska porażka Bidena

Saudyjska porażka Bidena

OPEC+ idzie na rękę Moskwie i zmniejsza produkcję ropy

Kiedy w lipcu Joe Biden wracał z podróży na Bliski Wschód, triumfalnie obwieszczono, że Arabia Saudyjska uległa amerykańskiej presji i zgodziła się na zwiększenie produkcji ropy, aby obniżyć światowe ceny surowca. Już wtedy ta informacja nie do końca pokrywała się z rzeczywistością, gdyż Saudowie zgodzili się jedynie na zwiększenie swojej zdolności do produkcji ropy. Mimo to wielu widziało w tej wizycie sukces polityki Bidena. Dzisiaj okazuje się, że o żadnym sukcesie nie może być mowy, polityka Waszyngtonu wobec sojuszników z Półwyspu Arabskiego jest przede wszystkim reaktywna i to nie Biały Dom nadaje ton tym stosunkom.

Ciosem w doniesienia o pozytywnych skutkach wizyty amerykańskiego prezydenta w Dżuddzie, gdzie Biden spotkał się z księciem koronnym Muhammadem ibn Salmanem, de facto władcą Arabii Saudyjskiej, okazała się informacja z 5 października. Kraje zrzeszone w kartelu OPEC+, w skład którego wchodzą wszystkie państwa Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową oraz 10 innych producentów surowca, w tym Rosja, zapowiedziały, że od listopada zmniejszą produkcję o 2 mln baryłek dziennie. To pierwsze tak duże cięcie produkcji od roku 2020.

Rijad tłumaczy oczywiście, że to decyzja czysto ekonomiczna, a nie polityczna. Jej celem nie jest wcale zbliżenie się do Moskwy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Arabii Saudyjskiej podkreśla, że partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi jest z ich perspektywy strategiczne. Wysokie ceny ropy są na rękę Saudom i samemu księciu Muhammadowi, tym bardziej że kraj próbuje realizować politykę głębokich reform, nazwaną Vision 2030, w ramach której np. ma powstać futurystyczne miasto Neom nad Morzem Czerwonym, składające się m.in. z dwóch konstrukcji o wysokości przekraczającej 500 m i długości 170 km, nazwanych The Line. Mają one stać się domem dla 9 mln mieszkańców, którzy będą się poruszać po mieście publicznym transportem, a w zasięgu 15-minutowego spaceru mają mieć dostęp do wszystkiego, czego mogliby potrzebować. Miasto ma być całkowicie samowystarczalne, napędzane energią odnawialną. Woda pitna ma być pozyskiwana z instalacji odsalających, a żywność produkowana na miejscu, w co trudno uwierzyć, zważywszy, że dzisiaj Arabia Saudyjska importuje nawet 80% produktów spożywczych. Cały gigantyczny kompleks jest oczkiem w głowie księcia Muhammada. Takie projekty wymagają oczywiście ogromnych nakładów finansowych, które oparte są na zyskach z eksportu ropy.

Zupełnie inaczej sprawę widzą waszyngtońscy politycy. Demokraci od kilku dni prześcigają się w oskarżaniu Rijadu o wrogie wobec Waszyngtonu działania. Tom Malinowski, Sean Casten i Susan Wild z Izby Reprezentantów złożyli propozycję ustawy, która miałaby wycofać z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich amerykańskich żołnierzy i systemy obrony przeciwrakietowej, zaznaczając, że decyzja o obcięciu produkcji ropy to „jasny sygnał, że oni (AS i ZEA – przyp. JK) stanęli po stronie Rosji w jej wojnie przeciwko Ukrainie”. Takie samo stanowisko przedstawił senator Bob Menendez, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Senatu, wzywając administrację Bidena do zamrożenia wszelkiej współpracy z Rijadem, w tym tej dotyczącej sprzedaży uzbrojenia, od lat wykorzystywanego m.in. w toczącej się w Jemenie wojnie domowej, w której Rijad wspiera siły rządowe przeciwko szyickiemu ruchowi Huti.

Joe Biden nie miał więc innego wyjścia, jak ogłosić, że Arabia Saudyjska spotka się z konsekwencjami, choć do momentu oddawania tego tekstu do druku nie podał więcej szczegółów. Trudno przewidywać, czy rzeczywiście amerykańscy żołnierze zostaną wycofani z Półwyspu Arabskiego, czy skończy się na notach dyplomatycznych i pogrożeniu palcem Muhammadowi ibn Salmanowi.

Nie jest tajemnicą, że Biden i saudyjski następca tronu nie darzą się sympatią, o czym świadczą choćby wypowiedzi obecnego prezydenta jeszcze z czasów kampanii prezydenckiej, kiedy obiecywał, że z Rijadu uczyni „pariasa na arenie międzynarodowej”. Padło wówczas wiele krytycznych słów związanych choćby ze śmiercią dysydenta Dżamala Chaszukdżiego, o której zaplanowanie Waszyngton oskarżył właśnie Muhammada ibn Salmana. Tomasz Rydelek, autor bloga Puls Lewantu, zauważa, że Saudowie poprzez decyzję o zmniejszeniu produkcji ropy mogą chcieć wpłynąć na listopadowe wybory do Kongresu, grając na osłabienie partii Bidena. „Prezydent Trump oddał wiele przysług królestwu, nakładając sankcje na Iran czy osobiście chroniąc księcia Muhammada po zabójstwie Chaszukdżiego – mówi Rydelek.

– Wygrana Bidena zmusiła Saudów do relatywnego złagodzenia ich agresywnej polityki zagranicznej. Stąd np. normalizacja stosunków z Katarem i Turcją. Z perspektywy Rijadu dobrze by było, aby kolejnym prezydentem USA został znowu republikanin, najlepiej sam Trump. Osłabienie demokratów w midtermach ma w tym pomóc”.

Dla Waszyngtonu trudne stają się też relacje ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Władca Abu Zabi i prezydent kraju, emir Muhammad ibn Zajid, 11 października spotkał się w Sankt Petersburgu z Władimirem Putinem. Rosyjski prezydent nie szczędził pochwał dla decyzji o ograniczeniu produkcji ropy, dodając, że relacje obu krajów są „istotnym czynnikiem stabilności w regionie” i na świecie. Emir miał zaś potwierdzić, że celem jego kraju jest „wzmocnienie podstaw globalnego pokoju i stabilności”. Zarówno Abu Zabi, jak i Rijad mają ambicje, by stać się istotnymi graczami w procesie mediacyjnym między Ukrainą a Rosją, choć obecnie nie wygląda na to, by kraje te mogły doprowadzić do jakiegokolwiek porozumienia w konflikcie.

Najważniejsze jednak zdaje się to, że Waszyngton traci kontrolę nad sojusznikami na Półwyspie Arabskim, którzy dotychczas uważani byli niemal za państwa satelickie Stanów Zjednoczonych. Arabskie monarchie demonstrują, że mogą decydować samodzielnie. Phillip Cornell, były doradca prezesa koncernu Saudi Aramco, w komentarzu dla think tanku Atlantic Council zaznacza, że „Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie po prostu nie są już sojusznikami Stanów Zjednoczonych”.

Bliski Wschód się zmienia, a Rijad i Abu Zabi testują, na ile mogą naginać dotychczasowy ład światowy, który w ostatnich dekadach ustawił Waszyngton w pozycji hegemona. Ta bowiem nie jest już niepodważalnym faktem. A inne kraje regionu także mogą mieć ochotę postawić relacje z Białym Domem na ostrzu noża, jeśli zauważą korzyści w zbliżeniu się do Rosji czy Chin.

Fot. AFP/East News

Wydanie: 2022, 43/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy