Jak PiS chce przekształcić nasz wymiar sprawiedliwości Prof. Adam Strzembosz – były pierwszy prezes Sądu Najwyższego, przewodniczący Trybunału Stanu i wiceminister sprawiedliwości, członek prezydium NSZZ Solidarność, w stanie wojennym odwołany ze stanowiska sędziego, przewodniczący podzespołu Okrągłego Stołu ds. prawa i sądów, kawaler Orderu Orła Białego. Nakłania pan sędziów do nieposłuszeństwa obywatelskiego, apelując, by nie godzili się na zasiadanie w Krajowej Radzie Sądownictwa, jeżeli ma ich do niej wybierać Sejm. Gdy pana posłuchają, nie da się w ogóle powoływać sędziów, gdyż KRS w praktyce przestanie istnieć – a to ona ma wyłączne prawo przedstawiania prezydentowi kandydatów na stanowiska sędziowskie. I co wtedy? – Ja nie wzywam sędziów do naruszania prawa, ja tylko mówię: nie zgłaszajcie się, bo możecie zostać napiętnowani. Ci sędziowie, którzy zostaną wybrani do KRS przez Sejm, będą czymś w rodzaju agentury władzy w środowisku sędziowskim. Jeśli nikt nie podejmie się tej roli, być może władza się złamie i zrezygnuje ze zmian przepisów dotyczących Krajowej Rady Sądownictwa. Jakoś nie wierzy pan w kręgosłup moralny tych sędziów? – Nie, ponieważ będą wybierani przez partyjną większość w Sejmie. Gdyby chociaż byli losowani spośród wszystkich sędziów, można by mówić o pewnym obiektywizmie doboru. Jeśli jednak ich się wybierze, bo są dyspozycyjni, trudno będzie mieć do nich zaufanie. Jeśli będą dyspozycyjni, nie posłuchają pana apelu. – Oczywiście, że nie. Ale będą już mieli określoną pozycję wśród sędziów. Przez ostatnie kilka lat raczej nie było słychać pana głosu na temat polskiego wymiaru sprawiedliwości. – Wróciłem do aktywniejszego życia publicznego, bo uważam, że moim obowiązkiem w obecnej sytuacji jest dzielić się swoimi uwagami i rozmawiać ze wszystkimi. Mam wrażenie déjà vu, co mnie bardzo niepokoi. Przyszedłem na aplikację w 1956 r. z wielkimi nadziejami, że po przewrocie październikowym będzie już zasadniczo inaczej. I było – pod tym względem, że skończyły się wyroki ustalane w Biurze Politycznym czy jednoosobowo przez Bermana. Natomiast władze polityczne chciały oczywiście zapewniać sobie odpowiedni wpływ na obsadę sędziowską, awanse i rozstrzyganie szczególnie drażliwych spraw. Byli więc sędziowie niepokorni, pomijani w awansach, którzy latami dostawali najniższe stawki – oraz ustawieni politycznie, odpowiednio wyrobieni, popierani, bardzo szybko awansujący i wspinający się po drabinie uposażeń. Nie wracając do czasów stalinowskich, byli także tacy sędziowie jak ci, którzy w 1965 r. skazali na śmierć Stanisława Wawrzeckiego za „aferę mięsną”. – I tacy jak pewna odpowiednio dobrana sędzia, która w Sądzie Najwyższym podczas stanu wojennego osądziła jedną trzecią wszystkich spraw politycznych. Nie ma dziś atmosfery terroru, ale nie wolno demontować mechanizmów zapewniających niezawisłość sędziowską. W latach 60. i 70. większość sędziów w PRL sądziła swobodnie, bez nacisków, zgodnie z własnymi przekonaniami i sumieniem. Gdy jednak zdarzyła się jakaś drażliwa sprawa, prezes sądu zawsze sobie znalazł takich, co rozumieli, jak powinni orzekać. Na przykład w procesach marcowych byli sędziowie, którzy z góry wiedzieli, ile kto ma dostać. Prezes nie mógł więc powiedzieć: ja nie mam wpływu na wyrok – bo oczywiście miał. W stanie wojennym w sądach wojewódzkich każda sprawa była pilotowana przez resort sprawiedliwości, dzwoniono, przysyłano urzędników mających przypilnować odpowiedniego orzekania. Niestety, takie możliwości znowu teraz się tworzą. Jeśli sędzia ma charakter i kręgosłup moralny – a powinien mieć – oprze się wszelkim naciskom i nie będzie orzekać tak, jak oczekuje od niego rząd. – Ja to wiem, ale nie jest możliwe, aby w całej masie sędziów (ok. 10 tys. osób) w dużym sądzie nie znalazł się ktoś, kto nie ma charakteru i chce zrobić karierę. Taka jest natura ludzka. Przed 1989 r. byli sędziowie, którzy nie ulegali żadnym naciskom i potrafili się zachowywać jak należy. Na mój wniosek prezydent Komorowski odznaczył 12 osób, które w żadnej sprawie politycznej w okresie stanu wojennego nie wydały wyroku innego niż uniewinniający. A więc można – lecz chodzi o to, by nie tworzyć niezdrowych warunków, skłaniających do demoralizacji. Bo nie wszyscy sędziowie okażą się tacy wspaniali. Rząd twierdzi, że każda władza w Polsce – i ustawodawcza, i wykonawcza – jest jakoś ograniczana. Z wyjątkiem sędziowskiej, której nikt nie nadzoruje, co jest dla niej demoralizujące. Czy nie należałoby więc tego zmienić? – Sędzia musi mieć poczucie









