Zobaczysz tu ludzi, którzy nie wiedzą, co będzie z nimi jutro, i tych, którzy próbują im pomóc Czteroletnia Zlata, jej 18-letnia siostra i ich mama właśnie dowiedziały się, że ich dom w Ukrainie jest ostrzeliwany. Przyszły do punktu pomocy medycznej na krakowskim dworcu. Ratownikom udaje się namierzyć amerykańskiego psychiatrę, który pomaga tu jako wolontariusz. Po przeszło godzinnej rozmowie z nim buzia małej Zlaty promienieje. Dziewczynka dostaje od wolontariuszy słodycze i misia. Choć na jakiś czas zapomina o tym, co stało się z jej domem. W podzięce zostawia kartkę, która natychmiast zostaje umieszczona na najważniejszej ścianie w niewielkiej salce. Niezdarnym dziecięcym pismem Zlata pisze: Djakuju ja za was wsjech. Ljubliu! (Dziękuję wam wszystkim. Kocham was) Nie było czasu na pieczątkę Żeby dostać się do podziemnego miasta, wystarczy przejść przez Galerię Krakowską lub zjechać na sam dół windą. Tam zobaczysz ludzi, którzy nie wiedzą, co będzie z nimi jutro, i tych, którzy próbują im pomóc. Podchodzi do mnie mniej więcej 20-letnia Ukrainka. Ma niewielki plecak, pyta o pociąg do Katowic. Tam chce przenocować u znajomych, a potem dostać się do Niemiec. W jej oczach widzę bezradność. Ale już podchodzi do nas harcerka i prowadzi zagubioną dziewczynę do ogromnej kolejki. Dziewczyna pokazuje mi na komórce godzinę odjazdu jej pociągu. Żeby zdążyć, potrzebny jest cud. Cud ma pomarańczową kamizelkę, jest wysoki, tęgi, przyjechał z Gdyni i szuka ukraińskich uchodźców. On i jego kolega, też kolejarz, chodzą po płycie dworca i wydają bilety na dalszą trasę. Prowadzę kolejarza do długiej kolejki i wyławiam z niej spotkaną Ukrainkę. Dziewczyna mówi, że ma tylko gotówkę. Kupuje bilet i biegnie na peron. Trochę dalej od kas, przed szerokimi, szklanymi drzwiami stoi kolejka uchodźców w różnym wieku. Niektórzy z dziećmi. Dochodzi dziewiąta wieczorem. Chcieliby gdziekolwiek się zatrzymać. Wolontariusze w cywilu i żółtych kamizelkach udzielają informacji, podają adresy polskich domów. Weronika jest Ukrainką i przyjechała do Krakowa z Francji. Tam studiuje anglistykę. Dowiedziała się, że w jej kraju jest wojna, więc rzuciła wszystko i przyjechała pomóc rodakom. Jej rodzice zostali w Połtawie, w środkowo-wschodniej Ukrainie. Ojciec nie mógł wyjechać, bo ma tylko 55 lat. Może dostać powołanie do wojska. Do Weroniki podchodzą dwie młode Ukrainki. Jedna na granicy nie dostała jakiejś pieczątki. Jakiej pieczątki? – pytam dziewczyny. – Takiej, która pozwoli mojej kuzynce korzystać z jakichkolwiek uprawnień uchodźców w Polsce – mówi ta druga. – Ja mieszkam tu, w Krakowie, to będziemy tu razem – dodaje, a głos jej się łamie. – Gdy tłum ludzi napierał na granicy, nie było czasu na pieczątkę. Potem szła wiele kilometrów pieszo – wyjaśnia. Po chwili wraca Weronika. – Dziewczyny, żadna pieczątka nie jest wam potrzebna. Kto przychodzi? Wszyscy Przed kolejnym pomieszczeniem w głębi dworca stoją młody brunet i wysoka szatynka z włosami spiętymi w kucyk. To wolontariusze z punktu medycznego. Razem z nimi są ratownicy i wolontariusze z Maltańskiej Służby Medycznej. Młody brunet to student medycyny z Krakowa. Chłopak jest Ukraińcem i jako wolontariusz pełni funkcję tłumacza: – Przychodzą pasażerowie z różnymi schorzeniami. Z reguły polscy wolontariusze nie znają medycznego nazewnictwa chorób i leków, dlatego chętnie pomagam. Chłopak nie jest rozmowny, siedzi w kąciku salki z medykamentami. Wstaje, gdy trzeba tłumaczyć, gdy ktoś źle się czuje lub potrzebuje lekarstwa. Widać, że wojna w jego kraju go dobiła. Jedyne, co chce i może, to pomagać. Tak jak on zamknięta jest wolontariuszka Marija. W Krakowie mieszka i pracuje pięć lat. Jest Rosjanką. Przyszła pomagać uchodźcom, o Putinie i o tym, że jej rodakom kazał zabijać Ukraińców, nie ma siły rozmawiać. Do ratowników podchodzi niski mężczyzna. Ma ok. 60 lat. Wygląda, jakby wyszedł z piekła. Pewnie jak tylu innych jest w drodze od wielu dni. Przy nim drobna kobieta w czerni. Pyta o coś po ukraińsku. Już ma odejść, ale nagle się zatrzymuje i ze łzami w oczach krzyczy tak głośno, że słyszę w drugim końcu salki: – Poles, I am proud of you, thank you very much! Wśród ratowników i wolontariuszy Pomocy Maltańskiej są trzy Polki: Patrycja – szefowa całej akcji pomocowej, Edyta – komendantka krakowskiego oddziału Fundacji Maltańskiej i Marzena – wolontariuszka pracująca na co dzień
Tagi:
Francja, Galeria Krakowska, Kraków, Lwów, Maltańska Służba Medyczna, Nowohuckie Centrum Kultury, OLX, polskie rodziny, pomoc humanitarna, pomoc uchodźcom, przemysł, społeczeństwo, uchodźcy, Ukraina, Ukraińcy w Polsce, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, wojna w Ukrainie, wolontariusze, zbrodnie wojenne









