Sikorski nie wyrwałby nas ludojadowi

Media poinformowały we wtorek, jeszcze nieoficjalnie, że badania szczątków gen. Sikorskiego nie potwierdziły, by został on zastrzelony czy otruty, a obrażenia wskazują na katastrofę lotniczą. Odpada więc część hipotez, robionych zwykle przez historyków opętanych przez jakąś wersję. Ale to nie zamyka drogi dla poszukiwaczy spisku, bo katastrofa mogła być sprowokowana.
Śmierć Sikorskiego tu i ówdzie chętnie by wtedy świętowano, a może faktycznie świętowano. Przypuszczam, że radośnie wzniosłaby modły za duszę generała, nareszcie w niebie, a nie w ciele, część londyńskich rodaków, bardzo patriotycznych, za to niezbyt mądrych politycznie, dla których generał był prosowieckim ugodowcem. Ale najbardziej pewno ucieszyłby się sam Józef Stalin, jeśli to nie on był inspiratorem tej katastrofy.
Kiedy ginął gen. Sikorski, było już po Stalingradzie i ten ludojad miał wszelkie powody sądzić, że on pierwszy zajmie Polskę, a był to kawałek ziemi bardzo dla niego ważny, co wielokrotnie mówił. Dla Wielkiej Brytanii i dla Stanów Zjednoczonych Polska była o wiele mniej ważna. Na pierwszym planie było pokonanie Niemiec i ich napaść na Rosję była jak zbawienie dla Wielkiej Brytanii. To od początku dało Stalinowi silną pozycję negocjacyjną, bo najpierw bano się, że Rosja w celu uniknięcia całkowitej klęski zawrze pokój z napastnikiem, a potem starano się robić tak, by największy wysiłek w rozbiciu Wehrmachtu wziął na siebie Związek Radziecki, bo to oszczędzało krew amerykańską i brytyjską. Pod koniec wojny zaś dla władz Stanów Zjednoczonych, jeszcze niewiedzących, czy bomba atomowa wypali i jaki da skutek, bardzo ważny był udział ZSRR w pokonaniu Japonii, głównie jej armii w Chinach, dla Roosevelta zaś udział Rosji w jego idée fixe – światowej Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Sprawa Polski, niepierwszoplanowa, była jednak najważniejszą z drugoplanowych. Stalin to wiedział i zapewne czuł, że polityk o tak wielkim autorytecie na Zachodzie i w Polsce jak Władysław Sikorski może mu skomplikować stosunki z zachodnimi aliantami, ciągle potrzebnymi, przez usztywnianie ich stanowiska. Jeśli nawet sam się go nie pozbył, to zapewne bardzo był rad z jego śmierci. Miał teraz w Londynie polskich polityków oderwanych od realiów, myślących kategoriami „słoń a sprawa Polska” i mających przez to zerową zdolność do wpływania na zachodnich sojuszników. Wyjątkiem był Mikołajczyk, też już odsądzany w polskim Londynie od czci i wiary i niemający tego co Sikorski formatu oraz autorytetu.
Wydaje się jednak, że nie można przeceniać politycznego znaczenia katastrofy gibraltarskiej dla losu Polski. Słuchałem parę dni temu w TVN 24 młodego historyka czy politologa, którego nazwisko mi umknęło, sugerującego, że gdyby Sikorski żył, Polska nie stałaby się sowieckim satelitą. Uważam to za całkowitą fantazję, za element polskiego myślenia magicznego w polityce. Pewno w szczegółach historia potoczyłaby się inaczej, może nawet lepiej, może gen. Sikorski nie zasiedziałby się we Włoszech, jak gen. Sosnkowski, chyba tylko po to, by się odseparować od kwestii: walczyć czy nie walczyć w Warszawie. Może Sikorski powstrzymałby czwórkę generałów, która w szaleńczej trwodze, że Rosjanie wejdą do Warszawy, a AK nie zdąży wystrzelić do Niemców, sprowokowała warszawski Armagedon ludności cywilnej pięć minut przed końcem okupacji? Może tak by było. Ale niestety Polska nie uniknęłaby stania się PRL.
Byliśmy w rękach jednego z największych morderców w dziejach nowożytnych, ale wtedy niemal czczonego przez całą walczącą z Hitlerem Europę, a za nim stała najpotężniejsza na kontynencie zwycięska machina wojenna. Nie tylko Sikorski, ale nawet Churchill i Roosevelt nie mieli już nic do gadania w sprawach polskich. To widać, jak się czyta stenogramy z Jałty czy relacje Winstona Churchilla w jego „Historii drugiej wojny światowej”. Oni tam z prezydentem Rooseveltem robili, co mogli, by uzyskać od Stalina jak najmniejsze ograniczenie suwerenności powojennej Polski. Byli pełni dobrej woli i niestety pełni też bezsilności. A naprzeciwko mieli mur hipokryzji i cynizmu, za którym stała postawa: „tam, gdzie doszedł żołnierz radziecki, ja jestem gospodarzem”. Nic nie mogło nas uratować od losu, którego doświadczyliśmy. Ludojad chciał nas mieć i nas miał. Pewną pociechą może być to, że chciał nas możliwie daleko na zachód i dzięki temu pragnieniu mamy Szczecin, Świnoujście, Wrocław i granicę na Nysie Łużyckiej, czyli Zachodniej, a nie na Nysie Kłodzkiej, czyli Wschodniej. Bo tego nam szczególnie Churchill dać nie chciał.

———————–

LICZNIK PREZYDENCKI
Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 691 dni (mniej niż dwa lata).

Wydanie: 2008, 50/2008

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy