Skurcz panny „S”

Z gadziej perspektywy

Zjazd „Solidarności” wyprowadził Krzaklewskiego z funkcji przewodniczącego i odtrąbił zakończenie politycznej działalności związku. W statucie znajdzie się niebawem zakaz łączenia funkcji związkowych z mandatami poselskimi i senatorskimi. Czyli spełnione mają być postulaty od dawna wysuwane przez partyjne doły.
Jednocześnie w nowym programie znalazł się zapis, że związek „Solidarność” będzie współpracował z „bliskimi ideowo partiami”. Takimi, które walczyć będą z bezrobociem, chronić rodziny przed ubóstwem, wprowadzać prorodzinne podatki. Jednocześnie związek nałożył sobie kaganiec – zakaz współpracy z partiami postkomunistycznymi i liberalnymi. Po co?
Partiami postkomunistycznymi zwie się w naszym kraju SLD, PSL i SD. Liberalnymi – Platformę Obywatelską i Unię Wolności. Nie jest liberalną ani postkomunistyczną Unia Pracy. Ale współpracuje z postkomuchami, jest z nimi w koalicji. Czy „Solidarność” będzie współpracować z Unią Pracy, czy brzydzić się jej kolaboracją? Jeśli zdecyduje się na współpracę, to będzie to jednoznaczne ze współpracą z postkomuchami, bo UP jest skuteczna jedynie w postkomuszej koalicji rządzącej. Jeśli odrzuci UP, to „Solidarności” pozostaną trzy partie: Samoobrona, PiS i LPR.
Samoobrona na pewno nie jest liberalna, ale już częściowo postkomusza. Zwłaszcza kiedy przychodzi do oceny PRL-u. Zresztą partia Leppera nie pali się do współpracy z panną „S”, która uważa za winną wyprzedaży majątku kraju. Pozostaje PiS i LPR.
Liga Polskich Rodzin spełnia „solidarnościowe” standardy. Ale jest okrutnie antyeuropejska. Zaś „Solidarność” zadeklarowała eurosceptycyzm, czyli „Unia tak, ale…”. Tak jak Prawo i Sprawiedliwość.
Zatem z całej sceny politycznej, wedle przyjętych przez „S” ograniczeń, jedyną bliską partią jest PiS braci Kaczyńskich. Jeden z nich, Lech, krótko był przewodniczącym NSZZ „S”. Czy zatem cała gadanina o odchodzeniu związku od polityki nie zakończy się tym, że związkowa panna „S” stanie się zapleczem partii braci Kaczyńskich. Resztkami po wielkim AWS-ie.
Jeśli tak się stanie, to stale kurczącą się „Solidarność” czeka dalszy rozkład, zwijanie się. PiS jest partią opozycyjną, grającą na demagogicznych, dalekich od związkowych postulatów, hasłach. W walce z bezrobociem, ubóstwem PiS niewiele przyda się związkowi zawodowemu, takiemu jakim podobno chce być „Solidarność”. Za słabe są głosy PiS-u w parlamencie, za mała reprezentacja, aby postulaty „Solidarności” mogły na sejmowym forum nie tylko zaistnieć, ale i mieć szansę na realizację. Za to w walce z koalicją rządzącą PiS-owi zaplecze związkowe, zwłaszcza zdesperowane masy niezadowolonych, do różnego rodzaju „kryteriów ulicznych” bardzo się przyda. Skoro przegrywa się z koalicją w parlamencie, czemu nie spróbować zagrać na ulicy? Znowu przewodniczący „S” będzie tyle wart, ile autokarów z demonstrantami zdoła do stolicy przyprowadzić.
Oczywiście są w parlamencie partie postkomusze i liberalne. Które mają w swych programach propozycje walki z bezrobociem i ubóstwem bardzo bliskie poglądom działaczy „S”. I w sprawach szczegółowych przy rozwiązywaniu takich problemów taka współpraca byłaby nie tylko wskazana, ale i efektywna. Ale apartheid polityczny obowiązuje.
Ostatni zjazd „Solidarności” wyprowadził Krzaklewskiego z zajmowanego przez 12 lat fotela przewodniczącego. Nie przewentylował jednak mózgów działaczy. Nie wyprowadził starych, archaicznych dziś podziałów na postkomuchów i solidaruchów. Na patriotów i liberałów. Z 10-milionowej w 1981 roku, ponad 2-milionowej w 1991 roku, w 2002 roku panna „S” skurczyła się do 900 tysięcy. Za mało to na ogólnopolską siłę związkową. Ale na zaplecze dla partii Kaczyńskich w sam raz.

 

 

 

Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy