Aż się prosi o wielką powieść o losach górnictwa śląskiego Tadeusz Kijonka – dziennikarz, poeta, działacz kulturalny, poseł na Sejm IX i X kadencji. Założyciel i prezes Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego, twórca oraz długoletni redaktor naczelny miesięcznika społeczno-kulturalnego „Śląsk”. Autor libretta opery „Wit Stwosz”, musicalu dla dzieci „Zaczarowany bal” z muzyką Katarzyny Gärtner oraz widowiska muzycznego „Pozłacany warkocz”. Uhonorowany Nagrodą Specjalną Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w uznaniu zasług dla kultury polskiej, laureat m.in. poetyckiej nagrody im. Andrzeja Bursy oraz nagrody im. Stanisława Piętaka. W plebiscycie „Gazety Wyborczej” znalazł się w gronie najwybitniejszych Ślązaków XX w. Dla mnie, człowieka z centralnej Polski, Śląsk to kopalnie, Łysek z pokładu Idy, utopce Morcinka z Olzy i Karolinka, która poszła do Gogolina. A czym jest Śląsk dla pana, kogoś stamtąd? Czym jest śląskość? – Czym jest dla mnie Śląsk? Na pewno miejscem podstawowym mojej biografii i życiowych decyzji, z którymi się identyfikuję, podobnie jak to poświadczali zawsze moi rodzice. I akurat pod tym względem nie doświadczałem nigdy dylematów tożsamości. Oczywiście o każdym regionie mamy jakieś stereotypowe wyobrażenia, uproszczoną wiedzę sprowadzającą się do sugestywnych znaków i symboli. Według mnie, śląskość to pewna forma wyrazistych cech i skondensowanej duchowości, która zasadza się na trwałych wartościach. Charakteryzują ją przywiązanie do miejscowego, rodzimego krajobrazu, do pracy zespołowej, dziedziczenia zawodu, schludności, pracowitości, dominującego miejsca matki w życiu rodzinnym. I szacunek dla tego, co się robi, bo poprzez pracę człowiek się kreuje, definiuje. No i jeszcze język domowy, godka, jak to się teraz mówi, czyli gwara jako znak swojskości. Na tym tle wyłonił się nawet obszar silnych napięć, bo wciąż trwa niewolna od sporów i antagonizmów walka o uznanie śląskiej gwary za język regionalny. Śląskość to także przywiązanie do własnej historii, która była tu długo odrębna, bo trzeba pamiętać, że historia Śląska nie jest tożsama z historią Polski, skoro do roku 1922 Śląsk przez kilka wieków trwał poza Polską. Jest też swoistym fenomenem, że w wieku XIX – gdy Polski po rozbiorach też nie ma na mapie – dochodzi na Śląsku po Wiośnie Ludów do odrodzenia narodowego oraz wzrostu poczucia jedności z Polską i polskością. Bez tego nie doszłoby do powstań śląskich i pojawienia się tej miary przywódców co Wojciech Korfanty. W Polsce żaden region nie miał dobrej historii. – Tak, ale w przypadku Śląska nakładają się na to pewne fakty, powszechnie mało znane, które powodują, że jest tu silne, a nawet wzrastające poczucie krzywdy. To po prostu ziemia obolała. I jeszcze to poczucie eksploatacji, przechwytywania śląskiej pracy oraz niesprawiedliwy podział wypracowanych wartości. W tym momencie dochodzimy do Ruchu Autonomii Śląska, którego jestem od początku zdecydowanym przeciwnikiem. Jego obecny przewodniczący, Jerzy Gorzelik, wypowiedział wiele zdań i prowokacyjnych oświadczeń, które okazały się fatalne w skutkach. Uruchomiły otóż lawinę roszczeń i animozji, których nie da się teraz zatrzymać. Natomiast jest bezsporne, że Śląsk ma poczucie głębokiego okaleczenia, zbiorowego urazu na tle zjawiska „krzywdy śląskiej” i bezkarnego procederu związanego z funkcjonowaniem tzw. kolonii wewnętrznej. Ogromny udział w śląskim rachunku krzywd miała też zawsze historia, na co Ślązacy nie mieli żadnego wpływu. W czasie I wojny światowej ok. 200 tys. Ślązaków znalazło się w armii niemieckiej, jako pospolite mięso armatnie, i wielu z nich nie wróciło do domów. Polacy ze wszystkich zaborów walczyli w obcych armiach, armiach zaborców. – To oczywiście tragizm naszych polskich losów, ale udział w tej wojnie w mundurach armii znienawidzonego Wilusia miał jakby inne konotacje. W śląskich albumach rodzinnych przeważali odtąd nieżyjący mężczyźni, których zabrakło potem w kopalniach i hutach. Ci, którzy przeżyli, stanowili podstawową masę szeregów powstańczych bądź kadrę podoficerską w powstaniach śląskich. W okresie okupacji fatalną rolę odegrała volkslista. Jej następstwem było masowe wcielanie Ślązaków do Wehrmachtu. Oblicza się, że łącznie ok. 350 tys., z czego co czwarty zginął. Na tym dramat Ślązaków się nie skończył. – Po 1945 r. rozpoczął się z kolei dramatyczny exodus – kiedy wielu Ślązaków, często pod pretekstem weryfikacji narodowej, wypychano ze Śląska, wyszukując takie czy inne preteksty. Jeszcze wcześniej nastąpiły wywózki na wschód –
Tagi:
Małgorzata Kąkiel









