Śmierć nadejdzie z wysoka

Śmierć nadejdzie z wysoka

Zabójcze wtorki

Zadaniem takich programów jak Skynet jest jedynie wspomóc ludzi w obliczeniach, z których przetworzeniem mielibyśmy problem. Nie ma jednak wątpliwości, że o procesie zatwierdzania celów nalotów wciąż wiemy bardzo mało. Ciekawe informacje na ten temat zdobył Brytyjczyk Ian Cobain, który na łamach dziennika „The Guardian” napisał, że decyzje zapadają podczas tzw. Terror Tuesdays. W każdy wtorek w Białym Domu prezydent Obama spotyka się z przedstawicielami Pentagonu i agencji zaangażowanych w wojnę z terroryzmem. Oficjele przedstawiają mu listę osób, które proponują zabić (tzw. kill list). Prezydent wypytuje m.in. o znaczenie celu lub prawdopodobieństwo, że w ataku zginą jacyś cywile. Ostateczna decyzja należy do Obamy. Jak pisał Cobain, „prezydent stanowczo dał do zrozumienia, że to on zatwierdza każde nazwisko na liście”.

Zachowanie Obamy zasługuje na uwagę. Zazwyczaj przywódcy polityczni uchylają się od odpowiedzialności za podobne decyzje i chętnie przekazują „brudną robotę” odpowiednim służbom. Obama jest wyjątkiem. Scott Shane, dziennikarz „New York Times’a”, stwierdził, że „prezydent celowo obsadził się w roli ostatniej instancji, bo jest zdania, że agencje bezpieczeństwa trzeba trzymać na krótkiej smyczy i tylko w ten sposób da się kontrolować, czy CIA albo NSA nie zrobią czegoś, co postawi go w złym świetle”.

Prawda jest więc taka, że to nie „komputer” zabija ludzi. Ostateczna decyzja wciąż (jeszcze) należy do człowieka. Wątpliwości budzi jednak przekazywanie sztucznej inteligencji zadań związanych z analizą danych, które decydują o ludzkim życiu. Jak pokazuje przykład Ahmada Zidana, zaufanie do nawet najdoskonalszych algorytmów musi być ograniczone.

Wojna Obamy

Rozpoczęta w 2001 r. wojna z terrorem zmieniła współczesne pole walki. Idealnym narzędziem w asymetrycznej wojnie toczonej przez światowe imperium z nieuchwytną organizacją, która nie ma centrali ani zhierarchizowanej struktury, mają być drony. Obama uznał, że nie będzie strzelał z armaty do wróbla, a kolumny czołgów i transporterów opancerzonych zostaną zastąpione chirurgicznymi uderzeniami bezzałogowych samolotów.

Według danych organizacji Bureau of Investigative Journalism, monitorującej ataki z użyciem samolotów bezzałogowych, od 2004 r. na terenie Afganistanu, Pakistanu, Somalii, Jemenu i Iraku zginęło łącznie od 2,5 do 4 tys. ludzi, w tym wielu cywilów. Drony odegrały również wielką rolę w obaleniu Muammara Kaddafiego w Libii.

Latające predatory z jednej strony ułatwiły prowadzenie wojny z terrorem, a z drugiej otworzyły dyskusję na temat bombardowania terytorium państw, z którymi Ameryka nie jest w stanie wojny (Pakistanu, Jemenu i Somalii). Inną kwestią jest brak regulacji dotyczących użycia dronów. Nie podlegają one konwencjom, którymi objęty jest każdy inny typ uzbrojenia. Dodatkowo powstaje pytanie, kogo pociągnąć do odpowiedzialności w przypadku popełnienia zbrodni. Czy winny jest ten, kto dronem steruje, czy ten, kto podjął decyzję? W związku z tymi niejasnościami wokół samolotów bezzałogowych wytworzyła się szara strefa, w której nie obowiązują znane nam reguły dotyczące konfliktów zbrojnych.

Zdarzeniem, które spowodowało, że wielu dziennikarzy i polityków za oceanem zaczęło pytać, czy wojna prowadzona za pomocą samolotów bezzałogowych nie narusza zasad amerykańskiej konstytucji, była śmierć Anwara al-Awlakiego, odpowiedzialnego m.in. za nieudany zamach na samolot pasażerski lecący do Detroit w 2009 r. Stało się tak, ponieważ Al-Awlaki (zginął we wrześniu 2011 r. w Jemenie) był obywatelem USA, a ustawa zasadnicza gwarantuje wszystkim obywatelom prawo do sprawiedliwego procesu. Aktywiści zaczęli więc pytać, czy prezydent USA ma prawo jednogłośnie decydować o życiu bądź śmierci Amerykanina.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 13/2016, 2016

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy