Smutny koniec zabawy zapałkami

Smutny koniec zabawy zapałkami

W polityce bez większych zmian

Rozliczenia dotknęły też partie polityczne. Przede wszystkim rezygnację ogłosił David Cameron i torysi muszą wybrać nowego lidera, który zostanie premierem. U konserwatystów wyboru dokonuje się w taki sposób, że parlamentarzyści wskazują dwóch kandydatów, na których później głosują członkowie partii. Dziś faworytami do nominacji wydają się Michael Gove oraz minister spraw wewnętrznych Theresa May. Ta ostatnia wspierała Camerona w przekonywaniu do głosowania za pozostaniem w Unii Europejskiej i dlatego jest atrakcyjna dla partyjnego centrum.

Wcześniej mówiło się o Johnsonie, ale ten sam zrezygnował ze startu. Sondaże pokazywały, że po Brexicie trudno mu będzie wygrać w dwustopniowych wyborach na przewodniczącego partii. Dla brytyjskiego biznesu, którego interesy są dla torysów bardzo istotne, ważny był dostęp do taniej siły roboczej i wspólnego europejskiego rynku – ograniczenia jednego i drugiego nie mógł przyjąć z uznaniem.

Johnson nie chciał ryzykować porażki i robi krok wstecz, by później zrobić dwa naprzód. Dla niektórych przeciwników były burmistrz Londynu może być błaznem, lecz jest to człowiek o niezwykłej inteligencji i ogromnym uroku osobistym, a poza tym, co nie mniej ważne, jako dziennikarz doskonale czuje media. Może jeszcze zostać premierem.

Po rezygnacji Johnsona faworytką na starcie kampanii jest obecna minister spraw wewnętrznych. Jeżeli wygra, londyńscy bukmacherzy za jej zwycięstwo zapłacą zaledwie siedem funtów za każde postawione pięć. Ciekawostką jest to, że popieranie przez Theresę May pozostania w Unii ma być obciążeniem, ponieważ „niezbyt chętnie będzie realizowała wolę wyborców”. Jednak to, co dla jednych jest obciążeniem, dla drugich może być zaletą. Michael Gove, będący jedną z twarzy kampanii namawiającej do głosowania za wyjściem, ma u bukmacherów notowania cztery do jednego. Do września, kiedy torysi wybiorą nowego lidera i jednocześnie premiera, wiele jednak może się zmienić.

Niezbyt dobrze dzieje się też w parlamentarnym klubie laburzystów, który przegłosował wotum nieufności wobec lidera partii Jeremy’ego Corbyna. Komentatorzy dziwią się, że zamiast wykorzystać zamieszanie wśród torysów i poprawić swoje notowania, Partia Pracy rozpoczyna wewnętrzną wojnę. Jej powodem jest zbyt małe zaangażowanie Corbyna w kampanię na rzecz pozostania w Unii. Posłowie obarczają go winą za wynik referendum i domagają się jego rezygnacji. On jednak nie ma takiego zamiaru i nie musi tego robić. Poselskie wotum nieufności go nie wiąże – jest wybierany przez wszystkich członków partii. Dlatego uzupełnił gabinet cieni (większość ministrów zrezygnowała w proteście przeciwko niemu) nowymi osobami i zapowiada, że okazją do jego odwołania będą następne wybory w partii. Może je przegrać, ale doły partyjne darzą go sympatią.

Wyrazem poparcia dla niego i sprzeciwu wobec polityki laburzystowskich parlamentarzystów było i to, że przez siedem dni od rozpoczęcia „przewrotu pałacowego” do Partii Pracy zapisało się 60 tys. nowych członków. Szacuje się, że połowa zrobiła to, by okazać wsparcie dla Corbyna i zapobiec powrotowi laburzystów do centrowej i pozbawionej wyrazu polityki „blairitów”.
Zagrają na Imperium

Nad pierwszym rozczarowaniem Brexitem nie będzie jednak trudno zapanować. Jeśli tylko ustabilizuje się sytuacja gospodarcza, politycy i publicyści z Wysp będą mogli wykorzystać wyjątkowo nośną argumentację. Odwołującą się do brytyjskiej potęgi, imperialnej tradycji i globalnych interesów, w realizowaniu których Unia przeszkadzała. Próbkę tego dał „The Telegraph”, kilka dni po referendum publikując tekst: „Brytania pozostaje wielkim krajem z wielką przyszłością”. „Smutek jest nie na miejscu, nie tylko dlatego, że niewiele zmieniło się w ciągu tygodnia. Brytania pozostaje piątą największą gospodarką świata, stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, otwartą, żywotną, wielokulturową demokracją, której bogactwo, kultura i perspektywy budzą zazdrość w większości krajów świata”, pisała redakcja. Nie przekona to wszystkich, ale być może wystarczająco wielu, by porażkę zamienić w sukces. Zresztą – jak pokazał sondaż przeprowadzony po referendum – swojego głosu żałuje jedynie 13% głosujących i tylko co trzeci zachowałby się inaczej. Widać także znaczącą przewagę optymistów (41%) nad pesymistami (34%), gdy chodzi o przyszłość kraju.

Pozostaje jeszcze kwestia tego, kiedy, jak i czy w ogóle Zjednoczone Królestwo opuści Unię Europejską. Na te pytania będzie musiał odpowiedzieć parlament oraz nowy premier. I wprawdzie trudno sobie wyobrazić, by wynik referendum zignorowano, nie jest to tak całkiem nie do pomyślenia. Szczególnie że okazji nie zabraknie – da ją choćby presja ze strony Szkocji, a przeciwnicy rozwodu z Brukselą podsuwają wiele użytecznych argumentów. Na przykład ten, że większość była tak niewielka, że trudno ją uznać za wiążącą dla premiera i posłów, lub ten, że inne kraje Zjednoczonego Królestwa zagłosowały za pozostaniem. A także, że zgoda Brukseli na ograniczenie imigracji na Wyspy byłaby wystarczającym powodem, by zorganizować drugie referendum. Kiedy emocje opadną, może być jeszcze różnie. W polityce tydzień to bardzo długo. A tutaj chodzi o proces, który będzie trwał lata.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 27/2016

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy