Walka o znaczki, sztandary i bohaterów zmarłej w 1989 r. Solidarności będzie nie mniej bezwzględna niż rywalizacja o spadek Solidarność była ruchem protestu, zwyciężając w wyborach i przejmując władzę, zaprzeczyła własnej istocie, odeszła w niebyt, pozostawiając po sobie sztandary, pieśni i mity, o które toczy się wściekła kłótnia członków dawno rozwiedzionej rodziny. To nie jest walka o majątek i pamiątki po zmarłym. Ten, kto wygra spór o historię, będzie – zgodnie z wykładnią Orwella – kontrolował teraźniejszość i najbliższą przyszłość. Piotr Duda, przewodniczący półmilionowego związku zawodowego, który obrał za patrona ks. Jerzego Popiełuszkę, groził organizatorom warszawskiego marszu solidarności z Lechem Wałęsą, przywódcą dawnej wielomilionowej Solidarności, za bezprawne posługiwanie się nazwą i znakiem graficznym związku, bo jak twierdzi, są one wyłączną własnością kierowanej przez niego organizacji. Solidarność to ja Gdy w 2010 r. Piotr Duda został szefem związku, Lech Wałęsa zwrócił się do niego – podobnie jak wcześniej do Mariana Krzaklewskiego i Janusza Śniadka – o zwinięcie sztandaru Solidarności, przekazanie go do muzeum i poprowadzenie organizacji pod nową nazwą. Zarzucił związkowi upolitycznienie i upartyjnienie. W wyborach do Sejmu w 1991 r. NSZZ Solidarność reklamował się kompletnie fałszywym hasłem „Partii jest wiele, Solidarność jedna” (wiele partii na czele ze zwycięską Unią Demokratyczną odwoływało się do Solidarności). Uzyskał nieco ponad 5% poparcia. Dwa lata później – protestując przeciwko skrajnie liberalnej polityce „solidarnościowych” rządów – mniej niż 5% i wypadł z parlamentu. W 1996 r. Marian Krzaklewski sklecił koalicję, Akcję Wyborczą Solidarność, która od 1997 r. wprowadzała liberalne zmiany wspólnie z innym odłamem dawnej Solidarności – Unią Wolności. Efekty tych „solidarnościowych” rządów ocenili wyborcy w 2001 r. – Akcja Wyborcza Solidarność Prawicy i UW nie przekroczyły progów wyborczych. Od 2005 r. NSZZ Solidarność nie uczestniczy w wyborach, wyraźnie sympatyzuje jednak z Prawem i Sprawiedliwością, które jest najbliższe narodowo-konserwatywnemu i antykomunistycznemu związkowi. Wyrazem tego pokrewieństwa był zakaz używania symboliki Solidarności przez Komitet Obrony Demokracji. Od reaktywowania Solidarności w 1989 r. do przeprowadzki do Belwederu sam Lech Wałęsa nie myślał o zwinięciu sztandaru zdziesiątkowanej przez stan wojenny, konflikty wewnętrzne i społeczną apatię organizacji (w 1990 r. liczyła ona ok. 1,5 mln członków) ani ograniczeniu jej działalności do obrony praw pracowniczych. Traktował Solidarność jak instrument polityczny, do którego miał – jak sądził – wyłączne prawo. Potwierdził to przed wyborami prezydenckimi w 1990 r., żądając od „Gazety Wyborczej” usunięcia z winiety znaczka Solidarności. Zrobił to, bo kierowana przez Adama Michnika redakcja udzieliła poparcia konkurencyjnemu kandydatowi z tego samego solidarnościowego obozu – Tadeuszowi Mazowieckiemu. „Kończy się walka pod jednym sztandarem. I choć wszyscy spod niego wyszliśmy, to jednak prawo do tego znaku ma jedynie NSZZ”, napisał wówczas. Formułę „Solidarność to ja” dobitnie ilustrował plakat, na którym Wałęsa ściskał Wałęsę. Nad fotomontażem umieszczono napisaną solidarycą nazwę związku, a pod nią apel: „Głosuj na Lecha Wałęsę – Lech Wałęsa”. Dobrze wyszli na zdjęciu Plakat był wzorowany na plakatach „drużyny Lecha” – kandydatów Komitetu Obywatelskiego Solidarność do Sejmu i Senatu w wyborach 4 czerwca 1989 r. Ich główny element stanowiło zdjęcie z Wałęsą. Ten pomysł marketingowy, przypisywany Andrzejowi Wajdzie, pomógł nieznanym w większości osobom w uzyskaniu mandatu. Tylko jeden kandydat – na senatora w okręgu pilskim – mimo zdjęcia przegrał, co zaowocowało mitem, że był jedynym, z którym przewodniczący Solidarności się nie sfotografował. Fotografii z Wałęsą nie miało przeszło 20 osób, w tym jeden z jego najbliższych u schyłku lat 80. współpracowników – Lech Kaczyński. Do zdjęcia pozował natomiast kandydujący podobnie jak brat do Senatu Jarosław Kaczyński, któremu nie przeszkadzała wówczas – w przeciwieństwie m.in. do Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy i innych działaczy dawnych Wolnych Związków Zawodowych – wiedza o uwikłaniu Lecha Wałęsy we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 70. Nie przywiązywał do niej większej wagi. „Sprawa »Bolka« była zbyt znana, aby stanowić czyjkolwiek element nacisku”, powiedział Jackowi Kurskiemu i Piotrowi Semce w wywiadzie opublikowanym w wydanej w 1992 r. książce „Lewy czerwcowy”. W skład „drużyny Lecha” ze znaczkiem Solidarności weszli ludzie wywodzący się z bardzo różnych środowisk, mający krańcowo









