Spirala milczenia

Spirala milczenia

Ograniczanie pola dyskusji sprawia, że w przestrzeni publicznej nie są artykułowane poglądy dużej części społeczeństwa Prof. Jacek Raciborski – kierownik Zakładu Socjologii Polityki Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego Panie profesorze, w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” (25 lutego – przyp. red.) Leszka Millera, Magdalenę Ogórek i Adama Jarubasa zaliczono do „rosyjskiej partii wpływu”. Określenie „prorosyjski” – taka jest intencja osób, które się nim posługują – powinno automatycznie wykluczyć z debaty publicznej tych, którzy mają odmienny pogląd na konflikt ukraińsko-rosyjski. – Problem jest poważny. Mamy do czynienia z agresywnym mainstreamem, który definiuje polskie interesy i przedstawia własną wykładnię jako bezalternatywną. Trzeba mieć dużo odwagi, by eksponować inny ogląd sytuacji. Ale takie osoby są – choćby znakomici autorzy „Przeglądu”: Andrzej Walicki, Bronisław Łagowski, Jan Widacki, Jerzy Wiatr. Wymienieni profesorowie wielokrotnie przedstawiali na łamach pana tygodnika analizy kwestii ukraińskiej zasadniczo odmienne od dominujących w głównych mediach. Ich – z racji autorytetu i osobistej niezależności – stać na prawdziwie niezależne sądy, nie boją się epitetów ani ostracyzmu. Wczoraj w TVN usłyszałem nowe określenie mające dezawuować krytyków polityki rządu: „klub przyjaciół Putina”. Brak w tym wyobraźni. Druga strona może przecież rzucić hasło: „partia wojny”. Agenci Putina Stefan Niesiołowski o Sławomirze Izdebskim, przywódcy rolniczych protestów, powiedział dobitnie: „podejrzany proputinowski polityk, może agent Putina”. – Nie znam wypowiedzi Niesiołowskiego, ale ataki na Sławomira Izdebskiego prowadzone w kanałach informacyjnych głównych mediów, że handluje rosyjskim węglem, nawozami sztucznymi i że w związku z tym jest fałszywym reprezentantem rolników, bardzo mnie zdziwiły. Miały stylistykę peerelowskiej propagandy ze stanu wojennego. To skądinąd absurd mieć pretensje do przedsiębiorcy, że zachowuje się zgodnie z logiką rynkową: kupuje towar tam, gdzie taniej. Żałuję, że z takim trudem przebija się do opinii publicznej wiedza, iż kierowany przez Izdebskiego protest wyrasta z niezadowolenia najbardziej aktywnej – w sensie produkcyjnym – części polskiej wsi. To mniej więcej 200 tys. rolników, którym zawdzięczamy europejski sukces naszego rolnictwa. Wielu z nich zachłysnęło się nim jak gracz w kasynie upojony pierwszą wygraną. Zadłużyli się ponad miarę i wpadli w tarapaty. Ale to są ludzie nieprawdopodobnie ciężkiej pracy. Oni nie zatrudniają pracowników – ile trzeba wysiłku, by codziennie, w świątek i piątek, nakarmić i wydoić sto krów! Jak można ich obrażać? Atak na Sławomira Izdebskiego przypomina ataki na Andrzeja Leppera sprzed wielu lat. Jemu też zarzucano populizm, demagogię i prorosyjskość, próbowano go wykluczyć z debaty. – To dobry przykład, że takie środki mogą być nieskuteczne. „Warchoł” i „bandyta” Lepper został zaproszony do rządu. Nie dał się wykluczyć, gdyż potrafił zorganizować pewną mniejszość, którą uczynił ważnym podmiotem politycznym. Mnie aż tak bardzo epitet „przyjaciel Putina” nie dziwi, ale niepokojące są małe możliwości polemiki z takimi etykietkami w debacie publicznej. Rolnicy – w odróżnieniu od górników – nie znaleźli dobrych „literackich przedstawicieli”, by posłużyć się świetną kategorią Marksa. W okresie PRL z debaty publicznej wykluczał epitet „antyradziecki”, dziś „prorosyjski”. Dlaczego nie możemy sobie poradzić z ograniczaniem przestrzeni dialogu? – Jeżeli mamy do czynienia z prawdziwym pluralizmem politycznym, to sfera spraw, których nie wolno kontestować, bo prowadzi to do wykluczenia z dialogu i zepchnięcia na margines polityki, jest bardzo wąska. Obejmuje ona zwłaszcza bezwzględne potępienie rasizmu, zakaz nienawiści na tle religijnym czy narodowym, ale już to, co określa się mianem racji stanu, żadnym wyłączeniom nie podlega. Oczywiście, że w krajach demokratycznych każda większość rządząca definiuje, czym jest racja stanu, co leży w interesie kraju, a co nie, i ma prawo podejmować działania wynikające z tego rozpoznania. Ale jeśli ktoś definiuje polskie interesy odmiennie niż rząd, np. krytykuje stanowisko władz, polską „awangardowość” w konflikcie ukraińsko-rosyjskim i niezrozumienie jego rzeczywistych źródeł, to ma do tego prawo. Nieraz taka krytyka ma u podstaw wspólną z obozem rządowym aksjologię, a spór dotyczy instrumentów. Można być nastawionym wręcz antyrosyjsko, ale oceniać stanowisko nie tylko PO, lecz także PiS jako awanturnicze i niezgodne z polską racją stanu. Można też wracać do myśli Dmowskiego. On z pewnością zostałby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2015, 2015

Kategorie: Wywiady