Było dwóch sławnych Saint-Simonów, jeden książę (diuk), a drugi hrabia. Hrabia był socjalistą. Głosił, że arystokracja jest kastą pasożytniczą, co już w jego czasach było poglądem szeroko rozpowszechnionym. Szedł dalej; przypatrywał się wszystkim grupom społecznym pod kątem ich użyteczności lub szkodliwości dla kraju i doszedł do takich oto wniosków. „Przypuśćmy – pisał – że Francja utraci nagle pięćdziesięciu swych najlepszych fizyków, pięćdziesięciu najwybitniejszych chemików, pięćdziesięciu najwybitniejszych fizjologów, pięćdziesięciu najwybitniejszych matematyków…, pięćdziesięciu najwybitniejszych muzyków…, pięćdziesięciu najwybitniejszych inżynierów cywilnych i wojskowych, pięćdziesięciu najwybitniejszych architektów, pięćdziesięciu najwybitniejszych lekarzy, pięćdziesięciu najwybitniejszych chirurgów…, pięćdziesięciu swych najwybitniejszych bankierów…, sześciuset najwybitniejszych rolników…” i dalej wyliczał hutników, wytwórców broni, garbarzy, farbiarzy, górników, wytwórców materiałów bawełnianych i jedwabiu, przedsiębiorców okrętowych, przedsiębiorców przewozowych, murarzy, stolarzy i wiele innych jeszcze użytecznych i niezbędnych zawodów. Spośród wszystkich Francuzów – pisze – są oni tymi, którzy przysparzają ojczyźnie najwięcej chwały, najbardziej przyczyniają się do rozwoju cywilizacji i dobrobytu. Z chwilą utracenia tej elity producentów naród popadłby niezwłocznie w stan niższości w stosunku do innych narodów i cofnął się w rozwoju.
Saint-Simon przechodzi następnie do innego przypuszczenia: Francja zachowuje swoich najzdolniejszych ludzi jakich posiada w dziedzinie nauk i przemysłu, lecz spotyka ją takie nieszczęście, że traci nagle wszystkich swoich książąt krwi, wszystkich wielkich dostojników dworu, wszystkich ministrów stanu (z teką i bez teki), wszystkich radców stanu, wszystkich marszałków, wszystkich kardynałów, arcybiskupów , wikariuszy, generalnych i kanoników, wszystkich prefektów i podprefektów, wszystkich urzędników ministerialnych, wszystkich prokuratorów… „Takie wydarzenie zmartwiłoby z pewnością Francuzów, ponieważ, będąc dobrymi ludźmi, nie potrafiliby patrzeć obojętnie na zniknięcie tak wielkiej liczby swych rodaków. Ale ta utrata trzydziestu tysięcy osób, uchodzących za najważniejsze w państwie, sprawiłaby im przyszłość tylko z czysto uczuciowego punktu widzenia, gdyż nie wynikłaby stąd żadna polityczna szkoda dla państwa”. Wszyscy oni zostaliby łatwo zastąpieni przez takich samych lub lepszych od siebie. Ale nie tylko o to chodzi, że ministra może zastąpić urzędnik, który mu teraz podlega, arcybiskupa proboszcz itp. Ich role prócz tego, że są łatwe, bywają jeszcze szkodliwe, przynoszą uszczerbek dobrobytowi kraju i krzywdę wielu ludziom. „Szkodzą, pobierając corocznie z podatków wypłacanych przez naród miliardy na swoje wynagrodzenia, pensje, gratyfikacje, odszkodowania itp. w zamian za swoje społecznie bezużyteczne świadczenia”. Główny problem polega na tym, że nie kto inny jak ci „przestępcy, złodzieje najwyższego rzędu, uciskający ogół obywateli i łupiący z nich miliardy rocznie, obdarzeni są mocą karania drobnych wykroczeń; ludziom najbardziej niemoralnym przypada zadanie uczenia obywateli cnoty”.
Nie ma już hrabiów, po książętach krwi wszelki słych zaginął, ale zasadniczy podział społeczeństwa na panujących pasożytów z jednej strony i dostarczycieli dóbr o żywotnym znaczeniu z drugiej utrzymuje się jak dawniej.
Sprawa doktora Mirosława Garlickiego uwidacznia ten podział z całą wyrazistością. Fachowiec pierwszej rangi w dziedzinie ratowania życia ludzkiego został upatrzony na ofiarę w akcji uczenia społeczeństwa moralności przez polityczną koterię spod ciemnej gwiazdy. Została ona upoważniona przez Sejm do posłużenia się w razie chęci najbardziej perfidnymi środkami śledczymi, jakie przyszły do głowy sejmowym wodzirejom PiS-u i Platformy Obywatelskiej, gdy powoływali do życia Centralne Biuro Antykorupcyjne. Nie ma w tym nic dziwnego, że wyspecjalizowana komórka prześladowcza, wykreowana przez pasożytniczą klasę polityczną, z największą zajadłością rzuciła się do poszukiwania przypadków korupcji wśród lekarzy, jednej z najpotrzebniejszych grup zawodowych. Włożono olbrzymi wysiłek i wydano masę pieniędzy by znaleźć dowody pozwalające uwięzić lekarza, który niezależnie od tego czy dał się „skorumpować”, czy jest czysty jak łza, niczego przecież innego nie będzie robił, jak tylko przeszczepiał serca. Dlaczego człowiek wykształcony wybitnie do tego zadania i wkładający serce w swoją pracę został omotany podsłuchami i podglądami i wreszcie aresztowany z całą brutalnością polskich przepisów policyjnych? Gdzie tkwi zło, które on miał wyrządzić? W jakiej proporcji do jego zasług lekarskich pozostaję te domniemane „koperty” z cienkimi banknotami, które tam włożono prawdopodobnie dlatego, że uleczonym brakowało odpowiednich słów, żeby wyrazić swoją wdzięczność.
Sprawę doktora Garlickiego porównano do sprawy Dreyfusa , jaka została rozpętana we Francji pod koniec XIX w., a której konsekwencje ideologiczne do dziś nie wygasły. Z grubsza biorąc podzieliła ona Francuzów na obóz liberalny i lewicowy z jednej strony oraz na nacjonalistyczną i klerykalną prawicę z drugiej. Kapitan Dreyfus był przeciętnym oficerem, jako człowiek podobno bardzo nieciekawy, i swoją osobą na symbol jakiejś sprawy społecznej się nie nadawał. Doktor Garlicki natomiast jest typowym reprezentantem tej części społeczeństwa, której apologię głosi cytowany Saint-Simon. Jego uwięzienie i proces uświadamiają nam głębszy, bardziej fundamentalny podział społeczeństwa niż ujawniała sprawa Dreyfusa.
Ci, co sfingowali sprawę doktora G., czyli niedojrzały minister sprawiedliwości i jego pomocnicy, to typowi reprezentanci tej klasy, której pomór bardzo by nas, wrażliwych ludzi, zasmucił, ale społeczeństwu nie przyniósłby żadnej szkody.
To co należy do podstawowych funkcji społecznego organizmu, a więc produkowanie, wymienianie usług, uczenie się, poszerzanie wiedzy, budowanie i handlowanie, uprawianie pól i przetwarzanie surowców, i wszystkie inne czynności, które mają poprawiać życie całego narodu i pojedynczych ludzi dokonuje się w półmroku i stawiane jest w Polsce poza kręgiem tzw. wartości. Niebo wartości zostało zarezerwowane dla partii politycznych, dla instytucji wykreowanych przez obóz solidarnościowy jak CBA, a zwłaszcza Instytut Pamięci Narodowej, dla świętych krów i świętych świń kombatanctwa.
Tagi:
Bronisław Łagowski
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy