Sprawa jest poważna
OPZZ ogłosiło, że z powodu rosnącego bezrobocia, niekorzystnych zmian w kodeksie pracy i groźnych dla zwyczajnych ludzi propozycji zawartych w projekcie reformy finansów publicznych nie weźmie udziału w tegorocznym pochodzie pierwszomajowym. Ponieważ wiadomość ta pojawiła się w prasie w początkach kwietnia, sprawdziłem, czy nie jest to żart primaaprilisowy. Okazało się jednak, że nie. W wywiadzie dla „Trybuny” Jan Kisieliński, wiceprzewodniczący OPZZ, tłumaczy: „Nie ma żadnych powodów do radości, do świętowania, do zabawy na festynach”. A więc po prostu dzień 1 maja kojarzy mu się z festynem, jak było w czasach PRL-u, nie zaś z dniem walki o prawa pracownicze, jak było od ponad stu lat i jak jest także dzisiaj w większości krajów świata. W tym miejscu jednak sprawa staje się poważna. Myślę, że odmawiając udziału w obchodach 1 Maja, OPZZ chce podkreślić, że nie solidaryzuje się z polityką rządu, który jest bądź co bądź rządem socjaldemokratycznym, a więc wyłonionym przez formację, która uważa święto majowe za swoje. Ale tą drogą wchodzimy na grunt przemian, jakie dokonały się ostatnio w europejskiej socjaldemokracji. Nie trzeba bowiem tłumaczyć, że cały ruch socjalistyczny wyrósł z żądań robotniczych i pracowniczych skierowanych przeciwko kapitalistycznemu wyzyskowi. W Niemczech, we Francji, we Włoszech centrale związkowe były przez długie lata, niemal do lat 80. XX w., główną bazą partii robotniczych, socjalistów i komunistów, zaś brytyjska Labour Party uważała się wręcz za polityczną emanację ruchu związkowego. Ten układ stał się m.in. źródłem „państwa opiekuńczego” i „społeczeństwa dobrobytu”, które udało się socjaldemokracji zrealizować w głównych krajach Europy po II wojnie światowej. Ostatnie jednak lata minionego stulecia były okresem rozmontowywania tego układu, dokonywanego pod wpływem neoliberalizmu, „reaganizmu” i „thatcheryzmu”, który uznał, że „państwo opiekuńcze” jest zbyt kosztowne, a „społeczeństwo dobrobytu” zakłada taki podział dochodu narodowego, który daje zbyt małe zyski kapitałowi i nie pozwala mu na bardziej dynamiczny rozwój. To znaczy praktycznie na zmniejszenie zatrudnienia, obniżenie płac i globalną ekspansję. Opiekuńcze państwo dobrobytu nie musiało upaść, do dziś zresztą istnieje w Szwecji, zachwiał nim jednak zmasowany atak kapitalizmu wchodzącego w nowy, globalistyczny etap swego rozwoju. I w tym momencie nastąpił także znamienny zwrot w polityce partii socjaldemokratycznych, czego najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, gdzie Tony Blair rzucił hasło „odzwiązkowienia” Partii Pracy, uwolnienia jej od nacisków pracowniczych i skierowania ku centrum, to znaczy w stronę drobnomieszczaństwa. Podobny, choć wynikający z innych okoliczności zwrot dokonał się i u nas. Rządy „Solidarności” wyniesione zostały przez ruch pracowniczy, ale liderzy tego ruchu, mając za pazuchą zupełnie inny cel społeczny, a więc państwo gospodarki neoliberalnej, możliwie szybko otrząsnęli się z pracowniczo-związkowego balastu. „Odzwiązkowienie” „Solidarności” dało jednak przykład także polskiej socjaldemokracji, która – jak widać to coraz wyraźniej – nie potrafiła stworzyć własnego modelu społecznej gospodarki rynkowej, starając się jedynie korygować w miarę możności koncepcje liberałów. I oto jesteśmy w tym punkcie, w którym jesteśmy. Związkowcy nie chcą iść na pochód 1 Maja, obawiając się zapewne, że byłby to pochód albo konformistyczny, albo antyrządowy, rząd zaś – jak mówi to wyraźnie w cytowanym wywiadzie Kisieliński – pozostaje głuchy zarówno na postulaty związkowe, jak i na własne zobowiązania, podjęte w trakcie ustaleń ze związkowcami. W ostatnich tygodniach media pełne są sensacji związanych z kolejnym zażegnaniem konfliktu pomiędzy prezydentem a premierem, zapowiedzią wcześniejszych wyborów parlamentarnych – które jednak wymagałyby od Sejmu bądź to samorozwiązania, bądź też nieuchwalenia budżetu – a wreszcie z coraz bliższym już referendum europejskim, którego wynik wcale nie jest jednoznaczny. Ale załóżmy na chwilę, że wszystko to ułoży się możliwie najlepiej: dwa pałace naprawdę będą ze sobą współpracować w miarę harmonijnie, wybory się odbędą i nie przyniosą dramatycznej zmiany na scenie politycznej, a społeczeństwo w referendum wypowie się na „tak”. Jak jednak wyglądać będzie ciąg dalszy? Czy będzie nim kontynuowanie tego kursu, który w długiej perspektywie daje nadzieję na wzrost gospodarczy i związany z nim przyrost miejsc pracy, w bliższej jednak wzrost bezrobocia i ubóstwa, czy też konieczny jest zwrot, który zapobiegnie nadciągającej katastrofie? Są to pytania retoryczne, sytuacja natomiast jest niezwykle









