Swobodne spadanie w Lauterbrunnen

Swobodne spadanie  w Lauterbrunnen

Dwa światy

Właśnie w Horner Pubie spotykam 24-letnią Hiszpankę Cécile. Jak mówi, w Hiszpanii oprócz niej jedynie dwie kobiety uprawiają ten sport. To jej pierwszy sezon. Mentorem Cécile jest jej chłopak. Skaczą razem. Do Lauterbrunnen przyjechała na cztery tygodnie. Mieszka na kempingu, by obniżyć koszty. Do pubu przychodzi na piwo, porozmawiać z ludźmi. Właśnie wróciła po skoku z 600-metrowego klifu. Za godzinę będę patrzeć, jak po raz kolejny spada z prędkością 130 km/godz. – Po południu wybieram się na „grzyba”, fragment Eigera – opowiada jak gdyby nigdy nic o planach skoku z formacji skalnej przylegającej do niemal czterokilometrowej góry. – To nie taki trudny skok – tłumaczy Charlotte, widząc moje niepewne spojrzenie, gdy początkująca Cécile mówi o Eigerze. – Najtrudniej wejść na „grzyba” – odstającą od masywu skałę, gdzie można się dostać jedynie po linach rozpiętych nad gigantyczną przepaścią. Ale Cécile ma doświadczenie w górach, więc sobie poradzi – stwierdza.

Charlotte, Dunka z pochodzenia, do Lauterbrunnen przeprowadziła się z Paryża. – Pracowałam kiedyś w dolinie jako niania. I często przychodziłam do tego baru. Tu poznałam mojego męża, Francuza. Gdy dowiedziałam się, że właściciel odchodzi na emeryturę, postanowiłam wrócić i poprowadzić Horner – wspomina. Dziś w hotelu ok. 70% gości to fani sportu, głównie z zagranicy. Ona sama nie skacze, zrobiła to tylko raz, z mostu (mosty są bezpieczniejsze, nie można się roztrzaskać o ścianę). – Może kiedyś wrócę do skoków na spadochronie, ale na pewno nie do BASE. Mamy dzieci, więc to nie wchodzi w rachubę – uśmiecha się. – Kiedyś była taka zasada, że ci, którzy mają dzieci, nie skaczą. Ale teraz niewielu się do niej stosuje. Znam zarówno skaczących ojców, jak i matki.

Mąż Charlotte też skacze. I oczywiście wielu przyjaciół i znajomych. Tych z daleka, bo pragmatyczni górale z Lauterbrunnen patrzą na skoki z dużym dystansem. Spośród 800 osób mieszkających w dolinie tylko jedna uprawia BASE jumping.

– Ludzie z doliny i jumperzy to dwa zupełnie różne światy – mówi Bruno, mieszkaniec Lauterbrunnen, instruktor paralotniarstwa. – I dwie inne wizje życia. Dla ludzi stąd cele życiowe to praca, rodzina, bycie dobrym człowiekiem. A kiedy jesteś już stary, pewnego dnia umierasz. Jeśli porozmawiasz ze skaczącymi, musisz się otworzyć na kompletnie inny punkt widzenia. Nigdy wcześniej nie widziałem ludzi tak intensywnie cieszących się życiem, czujących tak mocno i przeżywających tak głęboko. I z tego powodu pogodzonych z myślą o ewentualnej śmierci. To się kłóci z typowym dla tutejszych mieszkańców spojrzeniem.

Górale tutaj żyją tak jak ich przodkowie, ale dwie dekady obecności BASE zrobiły swoje. Przyzwyczajono się do widoku śmigających wzdłuż klifu punktów, głośnej obecności młodych ludzi przy turystycznej ulicy. Plus aspekt finansowy. – Pieniądze wiele usprawiedliwiają i tłumaczą na tym świecie – uśmiecha się Bruno. A fani BASE mieszkają w hotelach, chodzą do barów i restauracji, płacą za wjazdy kolejkami (w Szwajcarii to duży wydatek). Wreszcie, co najważniejsze dla rolników, kupują specjalne karty (25 franków za rok) zezwalające na lądowanie na łąkach. Pieniądze z kart to odszkodowanie za zniszczone uprawy i inne wyrządzone szkody. Nie dostaje ich tylko jeden rolnik, który nie zezwala, by lądowali na jego polu. Widział roztrzaskującego się o ziemię skoczka i słyszał krzyk, nie chce, by ktoś jeszcze zginął na jego łące.

Dużo daje i dużo zabiera

– Dobrze, że gdy zaczynałem, nie było kamerek GoPro, Facebooka i Youtube’a. Nie było tak dużych pokus – stwierdza Aleksander Domalewski, polski weteran BASE, skaczący od ponad 12 lat. Na koncie ma ponad 1,3 tys. skoków w 30 krajach. Mieszka w kantonie Schwyz. Gdy dzwonię, żeby się umówić, uprzedza, że właśnie wyjeżdża na skok z pobliskiej góry. Ot tak, po pracy. Zdarza mu się skakać dwa razy w tygodniu. Gdy przez dwa lata mieszkał w Lauterbrunnen, często skakał tak, by wylądować we własnym ogródku. Dziś nie jeździ już do tej doliny, woli mniej popularne góry.
Wśród przyjaciół ma wielu skaczących. Ale to sport dla nielicznych. Dobrze przygotowanych, którzy nie boją się rzucić w kilkusetmetrową przepaść. I lecieć z prędkością 160-200 km/godz. blisko skał. Zachowując zimną krew i trzeźwy umysł, aby szybko reagować. No i którzy mogą zapłacić. Drogie są skoki spadochronowe, których trzeba mieć kilkaset, sam spadochron to koszt ok. 2,5 tys. euro, strój i wyposażenie – 1,5 tys. euro, podobną kwotę trzeba wyłożyć na kurs BASE czy wcześniej spadochronowy. Do tego wyjazdy – jumperzy często zaczynają skakać z uchodzących za łatwe norweskich klifów, później z tych w Lauterbrunnen. Oba kraje nie należą do najtańszych.

Co najbardziej lubi w skakaniu? Moment lotu, absolutnej koncentracji i jednocześnie wolności, kiedy nic poza tą chwilą nie istnieje. Że trwa to tak krótko? Rzeczywiście, kilkadziesiąt sekund, czasem minutę, półtorej, ale podczas lotu ma się wrażenie, że to wieczność.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2016, 35/2016

Kategorie: Obserwacje

Komentarze

  1. bauman
    bauman 29 listopada, 2016, 14:03

    Wspaniały język, słowa pełne obrazu i wyrazu. Czytam i wydaje mi się że jestem w tamtym powietrzu. Dawno nie czytałem tak dobrego tekstu…mogę jedynie porównać go z opowiadaniami Amona Oza. Gratuluję polotu i edukacji.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy