Syberyjska odyseja

Syberyjska odyseja

Jacek Pałkiewicz na biegunie zimna – Jack, jak się czujesz? – OK, dobrze – odpowiadam krótko. – I nie jest ci zimno? – Jest 53 stopnie poniżej zera, czy sądzisz, że może mi być ciepło? Wszyscy się śmieją z mojej ciętej odpowiedzi. Wiedzą, że nie lubię narzekania. Myślę o wielu osobach, które odradzały mi tę forsowną wyprawę. Tutaj naprawdę można zagubić się, nie pozostawiwszy śladów. Nasze tropy zostałyby natychmiast pokryte powłoką śnieżną. Być może kiedyś ktoś przechodził tędy przed nami, być może ileś lat po nas pojawi się tu jakiś myśliwy, ale nikt nie wie, kiedy. Na dzisiaj to już koniec, zresztą i tak jest już po północy. Siedząc pod ochroną namiotu na naszych tobołkach, czekamy, aż Sława zakomunikuje, że kolacja gotowa. Kucharz zmienia się codziennie, niezmienne pozostaje natomiast menu… W nocy budzę się, słysząc zatrwożony głos wołający moje imię. To Igor we śnie przeżywa znowu koszmar, który mu się przytrafił za dnia. Po południu zatrzymał się, aby fotografować, i stracił z oczu sanie na tyłach zaprzęgu. Zorientowaliśmy się, co zaszło, dopiero po ładnych paru kilometrach. Zatrzymaliśmy się, żeby poczekać na niego – kiedy wreszcie dobił do nas, był zadyszany i przerażony. – Wystraszyłeś się, Orso, prawda? – Szedłem po waszych śladach, ale zastanawiałem się, na ile jeszcze starczy mi sił, aby tak iść – opowiadał głosem, który nadal mu drżał. – Nie byłem wystarczająco ciepło ubrany, szuba została na saniach, nie miałem niczego przy sobie. – No to byłeś bliski zwątpienia? Udawał, że wszystko w porządku i uśmiechał się po swojemu, pogodnie. – Prawie – przyznał cicho. Teraz krzyczy, przeżywając we śnie raz jeszcze te dramatyczne momenty. Po południu, na krótkim postoju Orso, który posiada nieprzeciętny dar obserwacji, zbliża się do mnie i prawie szeptem mówi, że Roberto najprawdopodobniej ma kłopoty ze zdrowiem. Ja, niestety, nie zwróciłem uwagi na to, że podczas gdy my wszyscy wykonujemy energiczne ruchy i podskakujemy, on pozostaje na sankach. Zaniepokojony podchodzę do niego i już pierwszy rzut oka wystarcza, żeby stwierdzić, że padł ofiarą hipotermii, nagłego ochłodzenia organizmu spowodowanego długotrwałym oddziaływaniem niskiej temperatury. Jest apatyczny i ospały, ma spowolnione ruchy. Wygląda, jakby miał zaburzenia świadomości, a nawet był pijany. Ma sine wargi, bladą skórę i co chwila wstrząsają nim gwałtowne dreszcze. Na moje pytania odpowiada bez sensu. Nie trzeba być lekarzem, żeby pojąć, że to przedostatnie stadium wychłodzenia. W Jakucku na specjalnym dla nas wykładzie prof. Wasilij Prokopiewicz Aleksiejew kilkakrotnie powracał do tego tematu. A teraz widzę objawy ostrej hipotermii na własne oczy. Roberto jest w bardzo złym stanie. Temperatura jego organizmu spadła już z pewnością poniżej 30 stopni. Od tego momentu nie można pozwolić na dalszy spadek, bo doprowadziłoby to do zgonu. Polecam natychmiastowe rozbicie obozu, a sam wraz z Massiccio zajmuję się poszkodowanym. Podajemy gorącą słodką herbatę z termosu, po czym układamy go na sankach z podkurczonymi nogami, co powinno zapobiec dalszemu spadkowi temperatury ciała. Wychłodzona osoba musi unikać wszelkich zbędnych ruchów, żeby zapobiec dodatkowej utracie ciepła. Organizm człowieka w takim stanie pracuje na zwolnionych obrotach, spowalnia się przemiana materii, serce przepompowuje mniej krwi do mózgu i płuc. Każdy ruch powoduje, że ciepła krew ze środka ciała jest kierowana ku wyziębionym kończynom, a jej miejsce zajmuje krew zimna, której organizm nie ma siły ogrzać, co może doprowadzić do ostatecznego załamania się krwiobiegu. Podkładamy pod Roberta skóry, skórami też go przykrywamy. Nie bardzo wie, co się z nim dzieje i, zdezorientowany, mamrocze pod nosem, że nic mu nie jest i żeby zostawić go w spokoju. Nie możemy dopuścić do zaśnięcia, utrata przytomności łatwo mogłaby bowiem doprowadzić do zgonu. Sprawa jest poważna. We wszystkich poradnikach medycznych jest napisane, że po udzieleniu poszkodowanemu pierwszej pomocy należy zapewnić mu pomoc medyczną i kliniczną. Jest to oczywiście poza zasięgiem naszych możliwości. Liczymy na to, że nasza „pierwsza pomoc” pozwoli ustabilizować temperaturę i że nastąpi powolne, samoistne ogrzanie się ciała. Wbrew temu, co mówią niektórzy, nie wolno gwałtownie ogrzewać poszkodowanego przy ognisku czy zapewniać mu gorącej kąpieli. Tak samo nie można go nacierać czy masować, aby nie pobudzać przepływu krwi z głębi ciała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 44/2007

Kategorie: Świat