Szaron wybiera wojnę

Szaron wybiera wojnę

Zamach na szejka Jasina pogrzebał nadzieje na porozumienie Izraela z Palestyńczykami „W Izraelu rozpęta się piekło, zatrzęsie się ziemia!”, takie groźby formułuje od zamachu na szejka Jasina, duchowego przywódcę palestyńskiego Hamasu, nie tylko polityczny przywódca tej terrorystycznej organizacji Abdel Aziz al-Rantisi, ale także tysiące Palestyńczyków. Uliczne demonstracje, próby ataków na izraelskich żołnierzy (łącznie z tak desperackimi jak szturm z siekierą na żydowski transporter opancerzony), pogróżki, że cały Bliski Wschód spłynie krwią. Ten pejzaż arabskich zapowiedzi odwetu za śmierć Ahmeda Jasina, któremu izraelska rakieta oderwała głowę, kiedy wychodził z meczetu w Gazie po porannych modlitwach, zasnuł – jak efektownie pisze światowa prasa – do końca chmurami horyzont nadziei na pokój na Bliskim Wschodzie. Zdają sobie z tego sprawę chyba wszyscy. „Otwarto puszkę Pandory. Teraz odliczamy czas do następnego ataku terrorystycznego i zastanawiamy się, ilu tym razem zginie Izraelczyków”, powiedział w radiu izraelski polityk Josi Beilin. W przeprowadzonym w dniu zamachu na Jasina sondażu dla gazet „Jedijot Ahronot” i „Maariv” 81% respondentów uznało, że w najbliższych tygodniach Izrael przeżyje nasiloną falę ataków terrorystycznych. Analitycy brytyjskiego ośrodka badań strategicznych Jane’s piszą na łamach tygodnika „Jane’s Intelligence Digest”: „Selektywne izraelskie zabójstwa radykalnych działaczy palestyńskich nie są niczym nowym, ale wyeliminowanie poruszającego się na wózku inwalidy, który dostarczał Hamasowi ideowego impetu, sprawia, że nowej eskalacji w konflikcie izraelsko-palestyńskim nie da się uniknąć”. „Izrael podjął wielkie ryzyko, zabijając duchowego przywódcę Hamasu. Śmierć szejka Jasina może osłabić Hamas i wpędzić jego przywódców do podziemia, ale może też pobudzić nienawiść Palestyńczyków do Izraela i wzmocnić tę radykalną organizację islamską”, napisał korespondent Associated Press, Ravi Nessman. Znamienne, że izraelscy przywódcy wydają się w tej sprawie bardziej zjednoczeni niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Pojawiają się oczywiście wypowiedzi pełne wątpliwości, takie jak obawa ministra spraw wewnętrznych Izraela, Awrahama Poraca, że zamach na Jasina „może przynieść więcej szkód niż korzyści”, ale generalnie dominuje determinacja i zrozumienie racji premiera Ariela Szarona, który podobno osobiście kierował atakiem helikopterów na meczet w Gazie. „Myślę, że na krótką metę sytuacja się zaostrzy, ale każdy Palestyńczyk, który przewodzi terrorowi i podżega do terroru, będzie wiedział, że prędzej czy później za to zapłaci”, powiedział minister rolnictwa, Israel Kac. Zabójstwo Jasina poparł Ehud Barak, poprzedni lewicowy szef rządu izraelskiego, uznawany za „gołębia” w konflikcie bliskowschodnim. Sam Ariel Szaron publicznie oświadczył, że Izrael miał prawo zabić człowieka, którego „kwintesencją ideologii było mordowanie Izraelczyków i zniszczenie Izraela”. Władze zapowiedziały też, że będą kontynuowały operacje likwidacji terrorystów. Szef izraelskiego sztabu generalnego, Mosze Jaalon, zasugerował nawet, że Jasir Arafat i lider Hezbollahu, Hasan Nasrallah, mogą wkrótce podzielić los zabitego szejka Ahmeda Jasina. „Każdy, kto w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu Jordanu lub gdziekolwiek indziej przewodzi ugrupowaniu terrorystycznemu, od wczoraj wie, że immunitetu nie ma. Każdego mamy na celowniku”, oświadczył wprost minister bezpieczeństwa publicznego, Cachi Hanegbi. Światowi komentatorzy piszą, że Izraelczycy wybrali wojnę. Że zniszczyli ostatnią szansę na pokój. Powracają opinie, że to Ariel Szaron ze swoją biografią, w której są i rajdy odwetowe przeciwko Arabom w latach 50., i pacyfikacja Strefy Gazy w 1967 r., i izraelska okupacja Libanu w latach 80., a ostatnio rozbudowa osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu Jordanu, wybrał wojnę zamiast pokoju. To jednak tylko najłatwiejsze z możliwych objaśnień obecnej sytuacji. Wiele wskazuje na to, że zabójstwo szejka Jasina nie tyle pogrzebało szanse na pokój, ile przypieczętowało to, co obiektywni obserwatorzy wiedzieli od dawna – ani politycy obu stron, ani społeczeństwa Palestyny i Izraela nie są do wzajemnego pokojowego współżycia gotowe. Wzajemna wrogość i brak zaufania do swoich intencji przekreśliły już kilka lat temu 90% szans na pozytywne ułożenie stosunków. Od lat nikt po obu stronach nie traktował do końca poważnie negocjacji pokojowych, łącznie z ubiegłoroczną inicjatywą USA stworzenia „mapy drogowej” dla Bliskiego Wschodu. Analitycy pewnie długo będą się spierać, kto jest bardziej winny tej sytuacji. Czy Arafat i przywódcy Fatahu, którzy jesienią 2000 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2004, 2004

Kategorie: Świat