Szkockie serce posłuchało rozumu

Szkockie serce posłuchało rozumu

Szkotom pozostało wierzyć, że premier Cameron dotrzyma obietnic składanych przed referendum Korespondencja z Edynburga W wyborczy czwartek („D-Day dla Unii” – jak to z emfazą określił „The Times”) aż do południa w Edynburgu utrzymywała się mgła przesłaniająca monumentalny zamek, siedzibę szkockich królów. Na ulicach mokły plakaty zwolenników i przeciwników samodzielności. Większe ożywienie panowało jedynie przy lokalach wyborczych, gdzie obydwie strony wymachiwały flagami odpowiednio Szkocji bądź Wielkiej Brytanii, próbując jeszcze w ostatniej chwili przekonać niezdecydowanych. Poza tym jawnych demonstracji przekonań nie było. I to nie tylko w stolicy. – Szkoci są po prostu skryci – wyjaśnił zagadkę Joseph Brown, młody wolontariusz wspierający kampanię Better Together (Lepiej Razem) na ulicach Inverness, w północnej części kraju. Wydawał się tu z lekka osamotniony; High Street, deptak w centrum miasta, tonęła w biało-niebieskich barwach. I choć pod wielkimi hasłami „Yes” dolepione były plakaciki nawołujące do głosowania przeciw niepodległości, nietrudno odgadnąć, jakie nastroje panowały w mieście. Szkoci są skryci Dlatego zażywny jegomość z wpiętym w klapę marynarki ogromnym znaczkiem „Vote No!” wywołał wśród sympatyków wolnej Szkocji niemałe poruszenie. Ów dżentelmen to jednak wyjątek. Na ulicach szkockich miast rzadko kto tak dosadnie demonstrował niechęć do niepodległości. Większość nie chciała ujawniać przekonań. Może właśnie dlatego ostateczny wynik referendum odbiega o kilka procent od wcześniejszych sondaży. – Część wyborców na pewno ukrywała swoje preferencje – tłumaczy John Sullivan, wspierający kampanię na rzecz niepodległości w Edynburgu. – Stąd niedoszacowanie zwolenników pozostania w unii. Być może wynikało to z pewnego zakłopotania, niezręczności czy wręcz wstydu z powodu tego, że rodowity Szkot opowiada się przeciwko samostanowieniu swojego państwa. Wstyd czy nie wstyd, wynik referendum jest jednoznaczny. 55% za pozostaniem w unii, 44% za niepodległością. Zwolennicy secesji zwyciężyli jedynie w czterech okręgach, m.in. w Glasgow, największym mieście Szkocji. Fenomenem socjologicznym jest fakt, że na wyspach: Orkadach, Szet­landach czy Hebrydach, zdecydowanie odrzucono niepodległość, a to przecież tam rzekomo mieszkają mówiący po szkocku najbardziej szkoccy Szkoci. Głosowanie nie przyniosło zatem sensacji. Szkoci zdecydowali się pozostać częścią Wielkiej Brytanii. Rozpadły się Związek Radziecki, Czechosłowacja, Jugosławia, ale imperium brytyjskie trwa. Pewną niespodzianką stało się w tej sytuacji jedynie to, że w ogóle doszło do głosowania, że ktoś pomyślał o opuszczeniu wyspiarskiej ziemi obiecanej, do której z Calais próbują się dostać tysiące imigrantów. Po siedmiu latach od pierwszego zwycięstwa Szkockiej Partii Narodowej (powtórzonego w 2011 r.) kraj samodzielnie zdecydował o swojej przyszłości. Londyn się przestraszył Pamiętając historię rozpadu wielkich mocarstw, secesji Sudanu Południowego czy Timoru Wschodniego, spodziewałem się zderzyć na szkockich ulicach z entuzjazmem, rozemocjonowanymi tłumami, fanfarami i powszechnym uniesieniem. Gdy kilka lat temu odwiedziłem Szkocję po pierwszym zwycięstwie SNP i zapowiedziach referendum niepodległościowego, zaskoczyły mnie marazm i obojętność Szkotów w tej kwestii. Znając z telewizji ogromne manifestacje proniepodległościowe w Wilnie w 1989 r. czy innych krajach byłego ZSRR, oczekiwałem podobnego zaangażowania, ludzi na ulicach skandujących: „Szkocja, Szkocja!”. Niczego takiego nie było. Siedem lat później równie bezskutecznie szukałem klarownej manifestacji szkockiej niepodległości: flag narodowych, szkockich rejestracji samochodowych albo czegokolwiek innego, co mogłoby przekonywać, że kraj ten pragnie samodzielności i o nią walczy. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przyszłość Szkocji to dylemat polityków i bankierów, a nie ludzi na ulicy. Może to też wpływ niezbyt porywającej kampanii. Zwykłe debaty telewizyjne. Jak długo wyniki wskazywały na zwycięstwo zwolenników unii, Londyn nie podnosił larum. Gdy jednak tydzień przed referendum przewagę odnieśli separatyści, w Londynie zawrzało. Szkotom zagrożono niemal natychmiastowym bankructwem, wycofaniem wszelkich inwestycji, a nawet podwyżką cen połączeń telefonicznych. – Część tych argumentów jest tak absurdalna, że nawet nie warto ich komentować – macha ręką John Sullivan. Ot, choćby kwestia waluty. Londyn kategorycznie nie zgadzał się na utrzymanie funta, zapominając o przypadku Czarnogóry, której walutą jest euro, a przecież kraj ten nie jest członkiem eurolandu. Podobnie w kwestii trwania monarchii Londyn w ogóle nie brał pod uwagę, że niezależni Szkoci mogliby zechcieć stać się republiką… – Szkoci zostali trochę zastraszeni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 39/2014

Kategorie: Świat