Sztandar nie będzie wyprowadzony

Sztandar nie będzie wyprowadzony

Media ekscytowały się starciem Olejniczak-Napieralski. W SdPl starcie Arłukowicz-Filemonowicz-Pusz było znacznie krwawsze

Koniec Socjaldemokracji Polskiej – takie tytuły dotyczące partii założonej przez Marka Borowskiego pojawiły się w grudniu w prasie. Przyczyną tak dramatycznych wieści było odejście z SdPl trzech posłów: Bartosza Arłukowicza, Bożeny Kotkowskiej i Grzegorza Pisalskiego. Obecnie koło poselskie Socjaldemokracja Polska-Nowa Lewica liczy zaledwie pięciu posłów. Są to Marek Borowski, Zdzisława Janowska, Izabella Sierakowska, Marek Balicki i Andrzej Celiński. Przy czym Balicki i Celiński w ostatnich miesiącach wystąpili z szeregów partii kojarzonej z nazwiskiem Marka Borowskiego. Inaczej mówiąc, wśród posłów znajduje się już tylko trzech członków SdPl.

To nie tak miało być

Mówienie o kryzysie SdPl jest kwestią pewnej umowności. Lepiej mówić o pogłębieniu się kryzysu. Co do tego bowiem, że partia znajduje się w kryzysie, wątpliwości nie mają nawet jej liderzy. Większych sprzeciwów nie budzi także stwierdzenie, że projekt polityczny o nazwie SdPl zakończył się porażką. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Można je podzielić na taktyczne, strategiczne, zewnętrzne i wewnętrzne. Zdaniem liderów Socjaldemokracji błędem taktycznym było poparcie rządu Marka Belki. Socjaldemokracja Polska została założona przez działaczy SLD w dniu 26 marca 2004 r. 2 maja tego roku ustąpił premier Leszek Miller. Przed Polską stały wówczas dwa scenariusze: albo powołanie rządu przez centrolewicową większość, albo wcześniejsze wybory. Kandydatem na prezesa Rady Ministrów został Marek Belka. SdPl miała wówczas w sondażach – najwyższe w swojej historii – poparcie w granicach 11%. Dystansowała w nich SLD i wydawała się stawać główną partią na lewicy. To od SdPl zależało, czy zostaną rozpisane nowe wybory, czy też powstanie rząd Marka Belki. Ostatecznie liderzy Socjaldemokracji Polskiej wybrali ten drugi wariant. Decyzja ta dla ich partii okazała się niemal zabójcza. Poparcie w sondażach zaczęło topnieć, na pozycję lidera po lewej stronie powrócił SLD. W wyborach parlamentarnych z 25 września 2005 r. SdPl uzyskała 3,89% głosów i nie dostała się do Sejmu. Wcześniejszy sukces w wyborach do Parlamentu Europejskiego – z list SdPl wybrano trzech deputowanych (Mirosławę Grabowską, Józefa Piniora i Dariusza Rosatiego) – miał się okazać jedynym jej sukcesem wyborczym. Porażka w wyborach do Sejmu była przyczyną głębokiego kryzysu partii. Jej szeregi opuściło wielu członków, w tym spora grupa tych, dla których SdPl była pierwszą partią w ich życiu. Przekroczenie trzyprocentowego progu oznaczało dotację z budżetu. To podtrzymywało partię przy życiu. Dusiły zaciągnięte kredyty.

Nadzieje odżywają i… umierają

Dla SdPl tratwą ratunkową okazało się porozumienie Lewica i Demokraci. Partia odżyła, ci, którzy stracili sens w działalność w jej strukturach, odzyskali chociaż część dawnej nadziei. Pierwszym testem wyborczym LiD okazały się wybory samorządowe w dniach 12 i 26 listopada 2006 r. Politycy SdPl startujący w tych wyborach uzyskali zazwyczaj dobre wyniki. Jako że liderzy SLD zasiadali w Sejmie, a PD w europarlamencie, często przywódcy Socjaldemokracji stawali się twarzami kampanii LiD. Tak było na Mazowszu, gdzie z list LiD mandaty do sejmiku zdobyli Marek Borowski, Marek Balicki i Andrzej Celiński. Start Borowskiego w wyścigu do fotela prezydenta stolicy nie zakończył się jednak sukcesem, ale też nie okazał się druzgocącą porażką, bo uzyskał on całkiem przyzwoity wynik (nieco ponad 22%). Dosyć niespodziewanie po roku LiD przyszło rywalizować o mandaty poselskie w wyborach 21 października 2007 r. Politycy SdPl zdobyli aż 10 mandatów z list LiD, co uznano za spory sukces. LiD nie przetrwał jednak długo. Rozbicie koalicji dla SdPl okazało się ciosem równie wielkim jak porażka w pierwszych wyborach do Sejmu. Z partii zaczęli odchodzić działacze, większość po prostu zaprzestała jakiejkolwiek aktywności. Partia zaczęła pogrążać się w marazmie i odrętwieniu. Liderom SLD bardzo zależało na tym, aby posłowie SdPl pozostali z nimi we wspólnym klubie parlamentarnym. Składano propozycje, toczono rozmowy. Ostatecznie władze SdPl zdecydowały o utworzeniu własnego koła. Nie wszyscy jednak mieli ochotę opuszczać szeregi Klubu Lewicy. W jego składzie pozostali Anna Bańkowska i Romuald Ajchler. Przeciwko opuszczaniu klubu głosowali również Bartosz Arłukowicz, Bożena Kotkowska i Grzegorz Pisalski. Zostali przegłosowani. Zdecydowali się podporządkować woli władz własnej partii. Zanim jednak opuścili szeregi Klubu Lewicy, Bartosz Arłukowicz wygłosił w ich imieniu emocjonalne przemówienie, wyrażając nadzieję, że niebawem lewica zostanie zjednoczona. Odchodząc z Klubu Lewicy, otrzymał – po tym przemówieniu – gromkie brawa. Co ciekawe, dużo głośniejsze od tych, które otrzymała dwójka, która zdecydowała się zostać w klubie. W tych wydarzeniach należy doszukiwać się praprzyczyn grudniowego rozłamu w SdPl. Trójka posłów nigdy nie pogodziła się z odejściem z Klubu Lewicy. O zmianie ich afiliacji poselskiej mówiło się już od dłuższego czasu.

Partia dla nikogo

Zanim jednak przejdziemy do rozważań o przyszłości SdPl i lewicy, warto powrócić do rozważań nad przyczynami porażki tego projektu politycznego. Zdaniem części liderów SdPl, błędem było postawienie na odróżnianie się od SLD na płaszczyźnie \”etycznej\”, a nie programowej. Politycy Socjaldemokracji mówili przede wszystkim, że tym, co odróżnia ich od SLD-owców, jest to, że oni są uczciwi. Krytykowali patologie rządów SLD. Często nawet trafnie. Problem polega na tym, że to samo robili również politycy PO i PiS. Ci wyborcy, którym nie podobała się \”moralna\” strona rządów SLD, zdążyli już swoje poparcie przerzucić na te dwie partie maszerujące pod sztandarami \”rewolucji moralnej\”. Dla SdPl było już za późno, aby ugrać coś na tej karcie. Do tej pory przeciętny wyborca ma problemy ze wskazaniem różnic programowych dzielących SLD i SdPl. Pewnie dlatego, że sami liderzy Socjaldemokracji mieliby z tym problemy. Część z nich – jak związany z partią eurodeputowany Dariusz Rosati – chciała zawsze, aby Socjaldemokracja sytuowała się bliżej centrum, była na prawo od SLD. Z kolei lewe skrzydło pod przywództwem Michała Syski pragnęło, aby SdPl była konsekwentną lewicą, obchodzącą SLD z lewej strony. W efekcie przekaz był niespójny. Zamiast wabiącej wyborców melodii powstawała kakofonia.

Ciężkie czasy dla lewicy

Przyczyny zewnętrzne są równie istotne. Można je sprowadzić do jednego stwierdzenia, mówiącego o kryzysie lewicy w Polsce. Złożyły i składają się nań dwa podstawowe czynniki. Pierwszy to utrata wiarygodności (moralnej i programowej) po rządach Leszka Millera. Drugi to zmiany w strukturze demograficznej wyborców. Obecnie grupą dominującą są osoby, które wchodziły w dorosłe życie w okresie stanu wojennego w latach 80. Dla nich PRL to nie przerwana dekada lat 70., lecz czołgi i rosnąca przepaść między Polską a Zachodem. Słowem są to osoby, które zostały w większości skutecznie zaimpregnowane na jakąkolwiek lewicowość. Kto wie, czy to nie dużo ważniejsza – bo strukturalna – przyczyna kryzysu lewicy. W historii SdPl właśnie ten kryzys odegrał zasadniczą rolę. Gdyby nie on, być może SdPl – nie mając szans walki o władzę – prześlizgiwałaby się nad progiem wyborczym. Również byłaby to porażka, ale dużo słodsza. Kryzys lewicy oznaczał, że porażki nowej partii musiały być znacznie dotkliwsze.

Prawdziwie krwawa walka o przywództwo

Przyczyny wewnętrzne są poniekąd wtórne względem pozostałych, nie można jednak ich bagatelizować. Symptomatyczne jest to, jak niewiele osób kojarzy nazwę Socjaldemokracja Polska. Gdy wymienia się ją w rozmowie, interlokutorzy często nie za bardzo wiedzą, o czym mówimy. Sytuacja staje się jasna, gdy tłumaczymy, że mamy na myśli \”partię Borowskiego\”. Wówczas większość doskonale wie, o jakiej formacji mowa. Była to jedna z przyczyn słabości SdPl. Partia ta okazała się od początku do – niemal – końca projektem autorskim. I był to spory problem. O ile Marek Borowski jest doskonałym politykiem gabinetowym, potrafiącym jak mało kto w polskim Sejmie merytorycznie przygotować się do debaty na każdy niemal temat, to liderem jest żadnym. Brak charyzmy, nieumiejętność zarządzania grupą ludzi, cedowanie zadań i odpowiedzialności to tylko kilka ze słabości Borowskiego. W przypadku szefowania partii okazało się, że mają one charakter decydujący. Ostatecznie Marek Borowski w czerwcu 2008 r. zrezygnował z szefowania partii. Pełniącym obowiązki przewodniczącym został bliski współpracownik Borowskiego, warszawski radny Bartosz Dominiak. Paradoksalnie ta decyzja również okazała się problemem dla Socjaldemokracji. W wyborach o fotel przewodniczącego nie zamierzał się ubiegać żaden ze znanych liderów partii (Balicki, Celiński). A w przypadku małej partii, takiej jak SdPl, albo ma ona znanego lidera, albo nie ma go wcale. Ostatecznie w wyborcze szranki stanęli poseł Bartosz Arłukowicz, sekretarz generalny Wojciech Filemonowicz i była posłanka Sylwia Pusz. Wybory miały charakter bezpośredni, drogą pocztową mógł wziąć w nich udział każdy członek partii. Głosowało ok. 1,5 tys. osób. Arłukowicz zdobył 35% głosów, Filemonowicz 43%, a Pusz 20%. Wybory nie przyniosły rozstrzygnięcia. Druga tura odbędzie się na kongresie. Jego termin został wyznaczony na styczeń. W dogrywce mieli się zmierzyć Arłukowicz i Filemonowicz. Nie zmierzą się, Arłukowicz bowiem zdecydował się opuścić szeregi partii. Kampania wyborcza była bardzo brutalna i miała destrukcyjne skutki dla partii. Media ekscytowały się starciem Olejniczak-Napieralski. Starcie Arłukowicz-Filemonowicz-Pusz było jednak dużo krwawsze. Dominowała kampania negatywna. Jej efektem były głębokie podziały i piętrzące się antagonizmy. Kulminacją i symbolem poziomu tej kampanii było nagranie ujawnione przez Arłukowicza podczas obrad konwentu (odpowiednika rady krajowej) Socjaldemokracji. Z jego treści ma wynikać, że Wojciech Filemonowicz płacił Marianowi Iwaniukowi, małopolskiemu politykowi SdPl, za nakłanianie członków do głosowania. Jest to oskarżenie kompromitujące dla Filemonowicza. Z drugiej strony, forma zdobycia tego \”dowodu\” skompromitowała Arłukowicza. Można więc śmiało powiedzieć, że z kampanii wyborczej o fotel przewodniczącego wyjdą sami przegrani. Na placu boju pozostał jednak Filemonowicz. 38-letni przedsiębiorca z Krakowa. Złośliwi twierdzą, że światopogląd u niego zastępuje niechęć do SLD. Gdy Sojusz był blisko centrum, Filemonowicz atakował go ostro z lewej strony. Gdy dla Grzegorza Napieralskiego idolem jest premier Zapatero, Filemonowicz oskarża Sojusz o lewactwo.

Sztandaru nie wyprowadzać

W tym miejscu należy zadać pytanie o przyszłość Socjaldemokracji Polskiej. Na pewno nikt w najbliższym czasie nie wyda komendy \”sztandar wyprowadzić\”, aby tworzyć nową centrolewicową partię polityczną. Przyczyna jest prosta. SdPl otrzymuje (w spadku po LiD) subwencję z budżetu państwa. Jest to 3,3 mln zł rocznie (dla porównania SLD ma 13,5 mln, PiS – 35 mln, PO – 38 mln). Dzięki tym środkom partia może utrzymywać biura w terenie oraz paru działaczy na etatach. To dużo. Szczególnie jeśli alternatywą – w przypadku tworzenia zupełnie nowej partii – jest brak biur i etatów. Działacze SdPl przytaczając wymienioną wyżej sumę, przypominają cały czas o starych kredytach. Mimo to dzięki owym 3 mln partia może cały czas funkcjonować.
Na początku sierpnia 2008 r. z partii odszedł Andrzej Celiński. Rozpoczął tworzenie nowego centrolewicowego ruchu politycznego. W jego ramach odbyło się głośne jesienne spotkanie w Krakowie. Od tego czasu jednak nic się nie wydarzyło. Liderzy SdPl do inicjatywy Celińskiego mieli stosunek raczej letni. Obecnie są przekonani, że z projektu ich byłego partyjnego kolegi nic nie wyjdzie. Jeśli na scenie politycznej ma powstać coś obok SLD, to – zdaniem przywódców SdPl – będzie to efekt porozumienia partii politycznych. Obecnie toczą się rozmowy między Socjaldemokracją, Partią Demokratyczną, Zielonymi 2004 i Partią Kobiet. Możliwe, że zostanie zawiązany sojusz tych partii, mający być w zamyśle jego twórców centrolewicową alternatywą dla SLD. O rozwiązywaniu partii czy tworzeniu nowej nie ma raczej mowy.

Z kim do Europy?

Wiadomo, że obecnie wszystkie ruchy organizacyjne mają na widoku wybory do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w czerwcu tego roku. Obserwatorów sceny politycznej elektryzuje pytanie, czy będą dwie listy lewicy, czy jedna. Pierwszy wariant wygląda następująco: startują dwie listy, jedna SLD, druga SdPl+PD+Zieloni+Partia Kobiet. Drugi wariant to wspólna lista całej lewicy (czyli raczej bez PD). Odrębnie należy rozpatrywać eurodeputowanych wybranych w 2004 r. z listy SdPl (Grabowska, Pinior, Rosati). Nawet jeśli będą dwie listy, nie jest przesądzone, że znajdą się akurat na SdPl-owskiej. SLD chętnie przyjąłby ich bowiem na swoje listy. Zwycięży jednak wariant dwóch list czy jednej? Obecnie nie da się tego przewidzieć. Nawet jeśli Wojciech Filemonowicz nie znosi SLD, a Grzegorz Napieralski to \”patriota Sojuszu\”, to – jak komentują sami liderzy SdPl – \”to jest polityka\”. A wiadomo, że w polityce może zdarzyć się wszystko. 60% na dwie listy, 40% na jedną. Tak obecnie liderzy Socjaldemokracji szacują prawdopodobieństwo ziszczenia się dwóch scenariuszy. Jak będzie, zobaczymy niebawem.

Wydanie: 01/2009, 2009

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy