Sztuka smoleńska

Sztuka smoleńska

Artystyczne wizje upamiętnienia katastrofy zderzają się ze społecznymi oczekiwaniami. Czy emocjami można tłumaczyć kicz i grafomanię? Błazen, który ulega emocjom, nie może być śmie-szny. Albo źle wykonuje swoją sztukę, albo prowokuje. Tak jak „Stańczyk” Matejki. Niejednoznaczny i zmuszający do zastanowienia. Tłem obrazu są wydarzenia z 18 kwietnia 1514 r., kiedy najdalej na wschód wysunięta polska twierdza – w Smoleńsku – zostaje podbita i upokorzona przez Wielkie Księstwo Moskiewskie. Twarzy wątpiącemu błaznowi użyczył sam malarz, definiując niejako istotę roli artysty w komentowaniu doświadczeń historycznych narodu. Szczególnie tych bolesnych. Zwątpienie, troska, piętno porażki, niepewność losu? Interpretować można różnie, bo „Stańczyk” jest dziełem uniwersalnym, wielowymiarowym, artystycznie dojrzałym. Nie bulwersuje. Raczej niepokoi. Dlatego być może na długie lata pozostał wymownym i gorzkim symbolem umiejętności radzenia sobie z narodowymi klęskami. W nim artysta określił też misję sztuki wobec społeczeństwa i artystyczne kredo: odpowiedzialność. Oczekiwania społeczne a pamięć W Gdańsku, tradycyjnie mieście politycznej i artystycznej wolności, pół roku po katastrofie w bazylice Mariackiej stanął monument ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej. „Uziemione skrzydła samolotu”, płyty w czarnym granicie, a ponad nimi wyrasta Triumfujący nad Śmiercią Jezus. Takie ujęcie problemu upamiętnienia ofiar strasznej tragedii, biorąc pod uwagę, że zostało zrealizowane w miejscu kultu religijnego, nie powinno wzbudzać protestu. Christus Invictus to przecież stary motyw chrześcijańskiej tradycji i sztuki sakralnej. Symbol duchowego wymiaru śmierci. Jednak nawet pomijając fakt, że autorzy projektu działali wbrew prawu i z pominięciem sugestii wojewódzkiego konserwatora zabytków, monument od razu wywołał falę polemiki i oburzenie wielu środowisk. Słowa krytyki posypały się głównie ze strony historyków sztuki i grupy społecznie zaangażowanych artystów. Dr Jacek Friedrich, historyk sztuki z Uniwersytetu Gdańskiego, nazwał projekt estetycznym koszmarem i powołał do życia inicjatywę „Wolność od kiczu”, która postawiła sobie za cel walkę nie tylko z gdańskim monumentem, lecz także z wieloma innymi, w przeczuciu nadchodzącej fali podobnych inicjatyw artystycznych. Tylko że ci, którzy pomnika bronili, mieli po swojej stronie – przynajmniej tak twierdzili – oczekiwania społeczne. A tych nie można podważyć kryteriami estetycznymi, bo służą dobrej sprawie. W ten sposób etyka zajęła stanowisko dyskryminujące przesłanie dojrzałej społecznie estetyki. Dlatego tak trudno poznać, co jest artystycznie dojrzałe i godne udźwignąć materię żywej tragedii, wciąż bolesnej dla wielu osób. O ile jednak artystę łatwo rozliczyć z jego twórczości, zwłaszcza kiedy odważnie broni swojego projektu, o tyle oczekiwań społecznych pod względem odpowiedzialności zmierzyć się nie da i może zachodzić uzasadnione podejrzenie, że ukrywa się za nimi cyniczny mecenat albo artystyczny egoizm. Bo jak wytłumaczyć zbieżność formalną projektów w Gdańsku, Świdnicy czy w Warszawie? Nie wszyscy wyrazili milcząco zgodę na czarny granit kojarzony ze skrzydłami i w połączeniu z religijno-narodową symboliką. Joanna Erbel, socjolog sztuki, odnosi się do źródła oczekiwań społecznych z dużą rezerwą: – Nie wiem, na jakiej podstawie autorzy projektów twierdzą, że oczekiwania społeczne są takie, a nie inne, bo bardzo rzadko jest tak, żeby projekty sztuki w przestrzeni publicznej, zwłaszcza pomników, podlegały debacie. One zazwyczaj są takim desantem. A wielu artystów zakłada, że ludzie potrzebują takich, a nie innych pomników, i albo sakralizuje przestrzeń, albo ją uwzniośla. – Być może jest tak, że to, czego oczekują ludzie, jest na tyle rozbieżne z tym, co może zaoferować współczesny artysta, że te drogi się mijają – dodaje prof. Waldemar Baraniewski z Zakładu Historii Sztuki Nowoczesnej IHS UW. – Możliwe, że jesteśmy skazani na to, co Hasior nazwał kiedyś „Nagrobkami Narodowej Pamięci”. Sztuka pomnikowa w Polsce jest w sytuacji dramatycznej. Pełno jest knotów i kiczów. Kicz nieszczęścia – Kicz – podsumowuje tworzone gorączkowo obiekty prof. Barbara Fatyga, antropolog kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. – Kicz, który jest zwykle sztuką szczęścia, w tym wypadku jest sztuką nieszczęścia, ale nie zmienia to faktu, że jest to kicz. Prof. Fatyga zwraca uwagę na jakość treści artystycznych w zależności od obiegu, w którym występują. Pierwszy to tzw. kultura wysoka, gdzie dzieł godnych upamiętnienia ofiar katastrofy pod Smoleńskiem jeszcze nie ma. – Być może wybitne dzieła powstaną, ale to trudne zadanie zrobić coś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2011, 2011

Kategorie: Kraj, Kultura