Szturm na licea

Szturm na licea

Półtora rocznika idzie do szkoły

W maju ruszyła rekrutacja do szkół ponadpodstawowych. Za kilka miesięcy w liceach, technikach i szkołach zawodowych naukę rozpocznie sławne „półtora rocznika”. Rywalizacja jest zacięta i nie dla każdego znajdzie się miejsce w wymarzonej szkole. Kiedy obniżano wiek szkolny, rocznik 2008 podzielono na pół, czego efektem jest właśnie większa liczba dzieci, dla których muszą znaleźć się miejsca we wrześniu br.

W 2014 r. obowiązkiem szkolnym zostały objęte sześciolatki urodzone w pierwszych sześciu miesiącach 2008 r., a dzieci, które urodziły się w drugiej połowie roku, mogły zacząć realizować obowiązek szkolny, jeśli tak zdecydowali ich rodzice. Od 1 września 2015 r. obowiązek szkolny dotyczył więc dzieci siedmioletnich urodzonych od 1 lipca do 31 grudnia 2008 r. oraz wszystkich sześciolatków z rocznika 2009.

15 tys. uczniów więcej

Na to, że w tym roku pójdzie do szkoły więcej uczniów i uczennic, można było się przygotować w trakcie reformy edukacji minister Anny Zalewskiej, ale już podwójna kumulacja związana z likwidacją gimnazjów sprawiła, że dzieci naprawdę trudno pomieścić.

„Sytuacja w polskiej i toruńskiej oświacie jest bardzo trudna. Deforma systemu związana z likwidacją gimnazjów doprowadziła m.in. do kumulacji roczników w szkołach ponadpodstawowych. Dotyczy to bieżącego i następnego roku szkolnego 2023/2024. Większa liczba kandydatów do klas pierwszych spowoduje wzrost liczby punktów uprawniających do przyjęcia do wymarzonej szkoły. Podczas rozmów m.in. na Komisji Oświaty i Sportu Rady Miasta Torunia zapewniano, że miejsc nie zabraknie. Mam nadzieję, że tak będzie”, mówiła w rozmowie z toruńskim oddziałem „Gazety Wyborczej” Margareta Skerska-Roman, radna z Koalicji Obywatelskiej.

O miejsca nie będzie łatwo także dlatego, że uczniowie mogą składać wnioski o przyjęcie do kilku szkół publicznych. Przepisy ogólnokrajowe  mówią o trzech szkołach, ale poszczególne samorządy mogą zwiększyć tę liczbę. Na przykład w Warszawie i Krakowie w ogóle nie ma ograniczeń liczby szkół, do których można składać wnioski. W Gdańsku ósmoklasiści mogą aplikować maksymalnie do pięciu szkół, a w Poznaniu – do sześciu. To sprawia, że w systemie miejsce de facto puste, z którego mógłby skorzystać ktoś inny, będzie figurowało jako zajęte. Z wyliczeń wynika, że w Warszawie do szkół ponadpodstawowych będzie startowało ok. 26 tys. dzieci. Jeśli dojdą miejscowości podwarszawskie i uczniowie z Ukrainy – nawet 35 tys. W ubiegłych latach było to średnio ok. 20 tys. uczniów i uczennic. W innych miastach jest podobnie.

W postępowaniu rekrutacyjnym uczniowie mogą zdobyć maksimum 200 pkt: połowę za oceny ze świadectwa, połowę za wyniki egzaminu ósmoklasisty. Dodatkowo punktowane są umiejętności artystyczne czy sportowe oraz wolontariat. Wolontariusze mogą liczyć na 3 pkt (tylko za działania na terenie szkoły), a za świadectwo z wyróżnieniem przysługuje 7 pkt. Punktowane są też oceny: 18 pkt za szóstkę, 17 za piątkę, 14 za ocenę dobrą, ale już za dopuszczającą zaledwie 2 pkt. Każda szkoła i klasa ma inne progi punktowe.

Dziecko na drugim planie

Psycholożka Justyna Żukowska-Gołębiewska, obserwując edukacyjny chaos i oblężenie gabinetów terapeutycznych, stwierdza: – Nie od dziś wiadomo, że zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży w Polsce wymaga natychmiastowej reakcji. Dzieci, które ostatnie trzy lata spędziły na radzeniu sobie z kryzysem pandemii, a potem wojny w Ukrainie, z czym wiązało się przyjmowanie do klas kolegów i koleżanek zza wschodniej granicy, dziś są często wyczerpane i bezsilne. Co roku od maja do sierpnia nie ma dnia, abym nie odebrała telefonu od zrozpaczonych rodziców, którzy nie wiedzą, jak pomóc dziecku, które nie dostało się do wymarzonej szkoły. Ten rok będzie podobny lub nawet gorszy od roku 2019, kiedy to mieliśmy stan po reformie edukacji i likwidacji gimnazjum. Wtedy także nastąpiło skumulowanie roczników. Już od listopada zeszłego roku coraz więcej uczniów z klas siódmych i ósmych szuka wsparcia psychologicznego.

Ekspertka podkreśla, że przywiązywanie aż takiej wagi do wyboru szkoły i wywieranie presji na dzieci nie przyczynia się do budowania ich poczucia własnej wartości i wyposażania w kompetencje przydatne w przyszłości. A przede wszystkim niewiele tu miejsca na samo dziecko, jego marzenia, emocje, obawy. – Najczęściej pomocy potrzebują dzieci, które z różnych przyczyn, czasami dysleksji, a czasami borykania się z psychicznymi konsekwencjami pandemii, mają poczucie, że są niewystarczające, że ich wartość określa to, do jakiego liceum się dostaną, jak zdadzą egzamin ósmoklasisty. Gdy presja dorosłych jest zbyt silna, zaczynają się okaleczać lub podejmują próby samobójcze. I choć rozumiem, że dorośli (rodzice, nauczyciele) nie mają złych intencji, to często zupełnie nieświadomie warunkują poczucie własnej wartości u dziecka od tego, do jakiej szkoły się dostanie – dodaje psycholożka.

Co dzieje się z dzieckiem, które ma poczucie, że to jego osiągnięcia są najważniejsze, ono samo zaś jest na drugim planie? – Takie dziecko często myśli o sobie, że jest warte kochania/szanowania/lubienia tylko wtedy, gdy dostanie się do szkoły o najwyższej pozycji w rankingu. Dorośli nie zdają sobie sprawy, że stres towarzyszący tak młodym ludziom na etapie, gdy cały ich mózg przechodzi naturalną transformację w wyniku dojrzewania, bywa doświadczeniem porównywalnym do stresu bojowego. Dziś w gabinecie widuję nastolatków, którzy uczyli się po 10 godzin na dobę, aby przygotować się do egzaminu, teraz są wyczerpani i bezsilni. Potracili przyjaźnie, zrezygnowali ze swoich pasji, bo nie mieli już na nie czasu. Nie potrafią odnaleźć dla siebie miejsca w grupie rówieśników. Czy faktycznie tego chcemy dla nowego pokolenia? Te dzieci ostatkiem tchu sięgają po łatwe sposoby regulowania poziomu dopaminy, czyli gry komputerowe, jedzenie, używki – ostrzega Justyna Żukowska-Gołębiewska.

Dobre liceum luksusem

Wymagania i próby sprostania im to ogromna część problemu.

– Dobre liceum stało się synonimem luksusu, czymś elitarnym, trudno osiągalnym – podkreśla psycholożka. – To kusi przede wszystkim rodziców, którzy niejako za pomocą dziecka podnoszą swoje poczucie wartości. Mówią: zobacz, nasz syn dostał się do Staszica, wiesz, ile nas to kosztowało? Ile musieliśmy wydać na korepetycje? Ale czego się nie robi dla własnego dziecka…

I komu to służy? – Z całą pewnością nie dziecku – zaznacza Żukowska-Gołębiewska. – Potem się dziwimy, że gdy ten młody człowiek nie dostanie się nie tylko do wymarzonego przez rodziców czy nauczycieli liceum, ale w ogóle do żadnego innego z listy 10, 20 czy 30 najbardziej pożądanych (bo rocznik zdublowany, bo stres zjadł dziecko, bo kilka tysięcy uczniów ma podobne wyniki, a miejsc brak), to zamyka się w sobie lub przeciwnie – staje się agresywny i buntowniczy.

Psycholożka przyznaje, że czuje się jak na wojnie, a do jej gabinetu ciągle przyprowadzani są kolejni „ranni”: – Marzę, aby to się skończyło, aby ktoś mądry zniósł egzaminy ósmoklasistów, aby ktoś mądry zrozumiał, że edukację można uprawiać w humanitarny sposób, bez szkody dla zdrowia psychicznego dzieci.

Fot. Piotr Molęcki/East News

Wydanie: 2023, 24/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy