Ta straszna hamartia

Ta straszna hamartia

Rzadko człowiek czuje się „na swoim miejscu”. A już tzw. współczesny człowiek, który zerka nerwowo na smartfona i próbuje dorobić do tego, co już zarabia – prawie nigdy. Milan Kundera, który miał łatwość konstruowania chwytliwych metafor, zatytułował jedną z książek „Życie jest gdzie indziej”. To zdanie mówi o nękającym nas melancholijnym poczuciu, że żyjąc, przegapiamy życie. Stąd obsesja fotografowania. „Mania uwieczniania, utrwalania, fotografowania wszystkiego! Wynika to, jak myślę, z uczucia, że niczym nie możemy w pełni się nacieszyć”, pisał w powieści „Balthazar” Lawrence Durrell.

Poczucie „bycia nie na swoim miejscu” trafnie opisał w eseju prof. Leszek Koczanowicz, przywołując pewien zapomniany termin literacki. Hamartia (gr. wina, grzech) to w starożytnej tragedii błędne rozpoznanie i fałszywa ocena własnej sytuacji przez bohatera. Bohatera, który podejmuje błędne decyzje i w efekcie doprowadza do tragedii. Takim bohaterem był Edyp. Takim bohaterem jest prezydent Andrzej Duda.

Koczanowicz słusznie zauważa, że „bycie nie sobą” czy bycie „nie na swoim miejscu” jest znakiem nowoczesności i ponowoczesności w ogóle. I że hamartia doskonale nadaje się do ich opisu. Czy to nieprzyjemne uczucie można nazwać dyskomfortem egzystencjalnym? Czy żeby tęsknić za byciem „na swoim miejscu”, nie trzeba wcześniej „być w sobie” albo – idźmy dalej – „być sobą”? Bo przecież, jak pokazał nam Franz Kafka w „Przemianie”, największe cierpienie sprawia nie sama zmiana tożsamości (gdyby Gregor Samsa całkowicie zmienił się w robaka, nie cierpiałby), ale zmiana częściowa. Pamięć swojej „starej” tożsamości, przyzwyczajenia, jakaś nieprzystawalność.

Silne poczucie własnej tożsamości i indywidualizmu prof. Koczanowicz wywodzi z niemieckiej reformacji i włoskiego renesansu, dwóch „filarów zachodniego indywidualizmu”. Jednak wygląda na to, że czasy zintegrowanego ja to przeszłość. Teraz przebudowa własnej tożsamości wydaje się zajęciem błahym i powszechnie dostępnym. Marketing, domy mody, salony chirurgii estetycznej, internet – rozmaite sfery naszej tzw. codzienności – przekonują, że wciąż możemy się zmieniać. Nie tylko zewnętrznie, jak chcą popularne telewizyjne programy o spektakularnych metamorfozach. Oto możemy zmienić imię, płeć, orientację seksualną, religię, kolor skóry, kształt oczu. I przede wszystkim stać się lepszymi ludźmi dzięki jodze lub „praktykowaniu uwagi”, czyli mindfulness. Tak, tak, proszę Państwa, proszę się nie boczyć, że takie brzydkie obce wyrazy. Proszę zajrzeć do sieci i przerazić się, jaką karierę robi właśnie ten „trening uważności”.

– Ja pitolę – mówi z offu kolega. – To już trzeba trenować patrzenie, słuchanie? On się śmieje, ale czy wie, że grozi mu hamartia? Że zaraz się przez nią stoczy w wiosenną depresję? Przyznaję, to słowo brzmi jak jakiś rodzaj alergii. Obawiam się też, że to uczucie bycia nie tu, gdzie trzeba, albo nieumiejętność przeżywania życia, radości, szczęścia w danej chwili to nie tylko choroba naszych czasów, ale również immanentna cecha człowieka.

Pamiętają Państwo Freudowskie fort-da? Była to zabawa, którą dziadek Freud zaobserwował u swojego wnuka. Polegała ona na tym, że chłopiec bawił się szpulką nici – odpychając ją od siebie, to znów przyciągając. Nie cieszył go moment, kiedy ją trzymał. Frajdą było wyrzucanie i odzyskiwanie nici. Ta niewinna zabawa stała się punktem wyjścia wielu teorii doktora. A przede wszystkim obserwacji, że przyjemność związana jest z oczekiwaniem, utratą i pamięcią. Czekaniem i szykowaniem się na przyjęcie, a potem rozpamiętywaniem przyjęcia. Może więc poczucie hamartii i tego, że wciąż coś robimy nie tak i że szczęśliwi bylibyśmy gdzie indziej, to tylko fort-da? Coś jak erotyczna gierka w przyciąganie i odpychanie, maleńki dreszczyk niepokoju, „czy przyjdzie” i „jak to będzie”? Który potem zamienia się w „kiedyś to dopiero było”? Kiedyś to dopiero było, proszę Państwa. A nie?

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy