Tag "dyplomacja"

Powrót na stronę główną
Świat

Dyplomacja bez dyplomatów

Nieobsadzone stanowiska to dziś największy problem amerykańskiej polityki zagranicznej Przyjęło się, że to szef amerykańskiej dyplomacji, a nie wiceprezydent jest tak naprawdę drugą osobą w państwie. Do wzmocnienia tego stereotypu przyczyniły się tak istotne historycznie postacie jak John Foster Dulles, Dean Rusk, Henry Kissinger czy w ostatnich latach Madeleine Albright, Colin Powell, Hillary Clinton, a przede wszystkim John Kerry. Bywało, że to oni, a nie ich bezpośredni przełożeni z Gabinetu Owalnego nadawali ton amerykańskiej polityce zagranicznej i stawali się jej twarzami. I choć robili to z różnym skutkiem, nierzadko przyczyniając się do spektakularnych porażek i przykładając rękę do skandali, wszystkich łączyło jedno. Szefując korpusowi dyplomatycznemu USA, stawali się menedżerami w potężnej, bogatej w zasoby ludzkie korporacji, w której nigdy nie brakowało wsparcia merytorycznego i technicznego. Sprawujący funkcję sekretarza stanu od nieco ponad roku Rex Tillerson nie może ani trochę liczyć na podobny luksus pracy. Sam nie miał fachowego przygotowania dyplomatycznego ani politycznego, do administracji trafił bezpośrednio z wielkiego biznesu, z pewnością liczył więc na wsparcie doświadczonych dyplomatów i weteranów negocjacji międzyrządowych. Jego nadzieje nie były bezpodstawne, bo sama struktura władz federalnych i niepisana tradycja otaczania się przez kluczowych urzędników doradcami, zwłaszcza związanymi z polityką zagraniczną,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Zawód: dyplomata

Niewielu dyplomatów może się pochwalić taką karierą jak Jan Wojciech Piekarski. Trzykrotny, a w zasadzie czterokrotny ambasador, wieloletni dyrektor departamentu, człowiek do zadań specjalnych – jest czym się chwalić i co opisywać. I właśnie tak się stało, Piekarski wydał wspomnienia i opisał w nich kulisy operacji dyplomatycznych, w których brał udział. A także kulisy naszej służby zagranicznej. Te wspomnienia można czytać różnie. Jako przygodę życia, jako zbiór anegdot, jako głos do historii MSZ, zwłaszcza okresu przemian, a także jako podręcznik dyplomaty, który naucza, jak w tej pracy należy działać, żeby odnosić sukcesy. Piekarski to potrafił. Można powiedzieć, że był do roli dyplomaty skrojony. I na potwierdzenie tej tezy warto przytoczyć dziesiątki przykładów i opowieści, nie tylko z jego wspomnień. Jedna z nich dotyczy lat 1984-1989, gdy sprawował funkcję ambasadora w Pakistanie. Kierował małą placówką jako przedstawiciel państwa z obozu socjalistycznego, w dodatku w kraju, który miał prawo traktować Polskę szczególnie nieufnie z powodu jej ustroju i współpracy z Indiami. A wyszło tak: „Grał pierwsze skrzypce w korpusie dyplomatycznym w Islamabadzie – opowiada jeden z jego ówczesnych współpracowników, dziś dyrektor w wielkim koncernie międzynarodowym. – Łamał konwenanse. Posłał dzieci do szkoły katolickiej, przyjaźnił się z Amerykanami, miał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Pan od sprzątania

Jakimi sukcesami chwali się minister Waszczykowski? Otóż sukcesem dla niego jest, że zwalnia ludzi w MSZ. W tej dziedzinie jest wiernym, choć mało szanowanym, uczniem prezesa. Przypomnijmy, prezes upominał ministra, że zmiany w MSZ postępują za wolno, że wciąż są tam „złogi” do wyczyszczenia. Tym go przynaglał. Poskutkowało. Teraz Waszczykowski mógł zameldować, że od 16 listopada 2015 r. do chwili obecnej nieustannie zachodzą w MSZ przyśpieszone zmiany kadrowe. Jakie? „Na 100 kierowników ambasad i stałych przedstawicieli RP od 16 listopada 2015 r., a więc czasu kiedy rząd Prawa i Sprawiedliwości przejął władzę, zostało zmienionych 65 ambasadorów – poinformował. – W tym czasie objęło placówki 46 nowych kierowników, a kilkunastu kandydatów znajduje się w trakcie procedury mianowania na stanowiska szefów placówek”. Minister nie omieszkał dodać, że „podobna sytuacja ma miejsce w przypadku konsulatów i Instytutów Polskich”. No i że większość kadry kierowniczej resortu stanowią osoby, które „nie mają nic wspólnego z poprzednim ustrojem”. „Na 111 stanowisk dyrektorskich (w tym zastępców dyrektorów), osoby, które w 1990 r. nie miały więcej niż 18 lat, stanowią niemal dwie trzecie kadry kierowniczej w centrali MSZ”. Dodajmy do tego jeszcze jeden cytat z Waszczykowskiego: „W ciągu minionych 28 lat

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Niedyplomatyczny szef dyplomacji

Sigmar Gabriel wbrew wymogom stanowiska szefa MSZ nie zamierza się wyciszyć Korespondencja z Berlina W połowie maja do Sigmara Gabriela zadzwoniła minister obrony Ursula von der Leyen. „Czy to prawda, że Erdoğan nie chce wpuszczać niemieckich deputowanych do bazy w İncirlik? Poinformował mnie o tym niemiecki ambasador w Ankarze”, twierdziła. „Coo, nic nie wiedziałeś?”, dopytywała wiceszefowa CDU, nie kryjąc nuty zadowolenia. Gabriel nie wiedział. Szef niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych otrzymał tak istotną wiadomość nie od swoich współpracowników, lecz od oponentki politycznej. Wicekanclerz najpierw się zawstydził, a następnie obruszył, odreagowując złość na ambasadorze w Turcji, który zapomniał go o tej sytuacji poinformować. To wydarzenie pokazuje dobitnie, że po odejściu Franka-Waltera Steinmeiera w MSZ wiele się zmieniło. Niedługo po rozmowie z Ursulą von der Leyen Gabriel poleciał do Waszyngtonu. Zapytany na pokładzie przez dziennikarzy o słabą komunikację w MSZ odparł: „W moim ministerstwie pracują bardzo utalentowane osoby, władające wieloma językami. Niektóre są jednak pozbawione instynktu politycznego. Tego nie można się nauczyć”. Czający się na ustach uśmiech zastąpił niewypowiedzianą puentę: „Ale na szczęście mają mnie”. Te sytuacje z ostatnich tygodni nie pozostawiają wątpliwości – Gabriel raczej nie potrafi nagiąć swojego krnąbrnego charakteru do wymogów delikatnej dziedziny, jaką jest dyplomacja.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Polski ambasador w Mongolii ma siedzibę w Warszawie

Minister Waszczykowski za punkt honoru postawił sobie chyba skopanie ekipy Sikorskiego i unurzanie jej w zarzutach aferalnych o niegospodarność. Do poprzednich, związanych z (nie)budową ambasady w Berlinie, a także z zamianą nieruchomości w Warszawie, doszedł ostatnio kolejny – dotyczący zakupu warszawskiej rezydencji ambasadora Wielkiej Brytanii. Rzecz w tym, że minister zapłacił za rezydencję 22 mln zł – za tę sumę nabył nieruchomość, która w roku 2040 i tak miała przejść na rzecz skarbu państwa, a poza tym budynek, ze względów bezpieczeństwa, trzeba było zburzyć. I teraz działka pozostaje pusta. Ewidentnie więc widać, że Radosław Sikorski jako szef MSZ miał też swoje hobby – warszawskie nieruchomości. Szkoda tylko, że realizował je nie za swoje, ale za nasze pieniądze. Co ciekawe, w jego buty wchodzi Waszczykowski. Otóż w roku 2012 minister Sikorski wpadł na pomysł wielkich oszczędności, mających polegać na zlikwidowaniu niektórych zagranicznych placówek. Minister opowiadał, ile to MSZ w efekcie zaoszczędzi, po czym przystąpił do dzieła. Likwidowano placówki, np. w Senegalu czy Mongolii, a ich siedziby wystawiano na sprzedaż. Szybko się okazało, że większość tych decyzji była pochopna. I teraz jesteśmy świadkami odwrotnego procesu – rusza biurokratyczna maszyna otwierania nowych placówek. I jeżeli w Dakarze nie tak dawno Polska sprzedała posiadaną nieruchomość,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia Publicystyka

Mieliśmy kiedyś dyplomatów

W czasach PRL polscy dyplomaci byli szanowani na całym świecie 50 lat temu, 14 lutego 1967 r., 33 kraje podpisały w Meksyku Traktat o zakazie broni jądrowej w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach. Wszedł on w życie dwa lata później, po uzyskaniu gwarancji mocarstw atomowych, że nie użyją przeciw sygnatariuszom swoich arsenałów. W porozumieniu, znanym także pod nazwą układu z Tlatelolco, znalazła się istotna cząstka polskiej myśli politycznej. Dla wielu dzisiejszych historyków stosunków międzynarodowych może to się okazać zaskoczeniem. O PRL nie mówi się przecież inaczej niż jak o państwie o ograniczonej suwerenności. Rzeczywiście polska polityka zagraniczna była koordynowana ze Związkiem Radzieckim i musiała być spójna z jego interesami, ale nie oznaczało to braku własnych opinii lub inicjatyw. Własne zdanie Już w czasie londyńskiego spotkania mającego ustalić założenia organizacyjne ONZ w 1945 r. doszło do różnicy zdań między reprezentującym Polskę wiceministrem spraw zagranicznych Zygmuntem Modzelewskim a ministrem Andriejem Gromyką w sprawie lokalizacji siedziby ONZ. Polska opowiadała się za Europą. Tymczasem Gromyko zapowiedział, że będzie głosować za Stanami Zjednoczonymi. Powtarzał, jak bardzo Związkowi Radzieckiemu zależy na obecności USA w ONZ i jaką wagę przywiązuje on do współpracy radziecko-amerykańskiej. Modzelewski, powołując się na instrukcje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Parweniusz spotkał lorda

Depesze amerykańskich dyplomatów do Waszyngtonu przed wybuchem wojny W telegramie do sekretarza stanu z 7 kwietnia 1939 r. ambasador USA we Francji William Bullitt opisał podróż z Calais do Lille, którą tego samego dnia odbył z Józefem Beckiem. Według jego relacji polski minister spraw zagranicznych był „niezmiernie zadowolony i uszczęśliwiony tym, jak go przyjęto w Anglii”. Beck miał też powtarzać raz za razem, że Brytyjczycy zachowywali się bardzo elegancko w stosunku do niego. „Przyszła współpraca między Anglią i Polską będzie łatwa i stabilna”, przewidywał szef MSZ. Jednak zdaniem Bullitta zachowanie Becka przypominało radość „parweniusza, który po raz pierwszy spotkał lorda”. Dobre samopoczucie Becka wywołane było zapewnieniem premiera Neville’a Chamberlaina, że wszelki atak na Polskę spotka się ze zbrojną odpowiedzią ze strony Wielkiej Brytanii. Na te słowa czekano w Warszawie od dawna. Do tej pory bowiem w wypadku wojny z Niemcami Polska mogła liczyć jedynie na sojusz z Francją, o którego trwałość obawiano się nad Wisłą od wielu lat. Polskie złudne nadzieje Zdaniem Bullitta otrąbienie sukcesu przez rząd w Warszawie było przedwczesne. Amerykański ambasador, choć odnosił się pozytywnie do zbliżenia polsko-brytyjskiego, widział w nim przede wszystkim sprytny manewr Brytyjczyków. Udzielając Polsce jednostronnej gwarancji, Londyn

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Mogherini usadza koguty

Szefowa unijnej dyplomacji jest dziś wschodzącą gwiazdą socjaldemokratów Watykan, 6 maja 2016 r. Sala Regia w Pałacu Apostolskim pęka w szwach. Za kilka minut papież Franciszek otrzyma przyznawaną przez Akwizgran Nagrodę Karola Wielkiego za „wybitne orędzia i znaki”, które niesie jego pontyfikat. W sali panuje dobry nastrój. Jedynie Federica Mogherini sprawia wrażenie niezadowolonej. Zgodnie z protokołem Watykanu szefowa unijnej dyplomacji musiała zająć miejsce w drugim rzędzie, co wyraźnie jej nie odpowiada. Na szczęście w sali pojawia się Matteo Renzi, jej długoletni przyjaciel i promotor. Mogherini podchodzi do siedzącego w pierwszym rzędzie premiera i rozmawia z nim aż do rozpoczęcia uroczystości, kiedy fotografowie muszą skończyć robienie zdjęć. Skwapliwość, z jaką była włoska minister spraw zagranicznych potrafi zainscenizować swoje medialne występy, wiele o niej mówi. Goszcząca niedawno w Warszawie Mogherini wie, jak trafić do „pierwszego rzędu”. Zresztą wielu uważa, że techniki marketingu politycznego były jej jedynym narzędziem, bez którego nie zostałaby w 2014 r. wysokim przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Wybór Mogherini na następczynię pozbawionej charyzmy Catherine Ashton miał wymiar symboliczny, stanowił niejako zmianę pokoleniową. Po raz pierwszy bowiem w historii UE wysokie stanowisko objęła

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Wstaliśmy z kolan i uderzyliśmy się w głowę

Szybciej, niż myślimy, możemy się stać liderem europejskich miernot, peryferyjnym, skłóconym krajem DR HAB. MAREK GRELA – dyplomata, ekonomista, były wiceminister spraw zagranicznych. W latach 2002-2012 pracował w Brukseli jako ambasador RP przy Unii Europejskiej, a następnie jako dyrektor ds. stosunków transatlantyckich przy przedstawicielu unijnej dyplomacji Javierze Solanie. Obecnie współpracownik polskich i zagranicznych ośrodków studiów międzynarodowych, profesor uczelni Vistula. Jest pan zaskoczony rezolucją europarlamentu w sprawie Polski? Przyjęto ją głosami 513 deputowanych na 685 głosujących. To potężna przewaga. – Nie stało się to przypadkowo. Mamy rezolucję Parlamentu Europejskiego, która odnosi się tylko do sprawy Trybunału Konstytucyjnego. Wcześniej, niemal w tym samym czasie, byli w Polsce wysłannicy trzech sił – Rady Europy, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Prawie jak inwazja. – Bardziej misja w celu uzyskania wyjaśnień i wyrażenia niepokoju, że Polska wchodzi na niebezpieczną ścieżkę. Frans Timmermans i Thorbjørn Jagland przyjechali do Polski w dobrej wierze, by nie podgrzewać emocji, lecz raczej je studzić. Wezwano do poszukiwania rozwiązania kompromisowego, ale pod warunkiem niezwłocznego opublikowania orzeczenia Trybunału. Wielu polityków PiS sądziło, że na Zachodzie szybko przejdą do porządku dziennego nad tym, co dzieje się w Polsce. Bo co to kogo obchodzi. – I się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Czego Ameryka chce od Polski

Amerykanie boją się, że Polska będzie krajem permanentnego kryzysu demokracji Aleksander Kwaśniewski Panie prezydencie, w ostatnich tygodniach mieliśmy w Polsce dwie wizyty wysokich rangą urzędników Departamentu Stanu. Dwa razy odwiedził Polskę Daniel Fried, były ambasador w Warszawie, pojawiła się również Victoria Nuland, asystent sekretarza stanu ds. Europy Wschodniej. Niedawno gościliśmy też piątkę senatorów z komisji wywiadu. Skąd takie zainteresowanie w Ameryce sprawami Polski? – Biorąc pod uwagę, że w Polsce odbędzie się w lipcu szczyt NATO, można by powiedzieć, że te wizyty miały swoje uzasadnienie. Ale w moim przekonaniu przyczyna była inna. Boją się, że się stoczymy Jaka? – Polska jest bardzo ważnym krajem w naszym regionie. Do niedawna dla Amerykanów szczególnie istotnym, ponieważ była przykładem udanej transformacji, przykładem kraju, który wszedł skutecznie do NATO, do Unii Europejskiej i jest w tej Unii rosnącą gwiazdą. I nagle ten kraj znalazł się w sytuacji, która, najdelikatniej mówiąc, wywołuje w Amerykanach mieszane uczucia. Z jednej strony, rozumieją oni, co to znaczy zmiana ekipy – sami od 200 lat żyją w sytuacji, że połowa obywateli nie ma swojego prezydenta, bo jest nim albo republikanin, albo demokrata. Po wyborach przychodzi zwycięska ekipa i bierze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.