Tag "Gerhard Schröder"

Powrót na stronę główną
Andrzej Szahaj Felietony

Patokapitalizm

Czytam ostatnio dużo o tzw. patodeweloperce. Przepis na nią okazuje się prosty: buduj, gdzie chcesz i co chcesz, a potem miej w nosie państwo – i tak nic ci nie zrobi. Bądź bezczelny, bo bezczelność popłaca. Prawo jest dla frajerów. Dobro wspólne to fikcja, liczy się tylko szmal. Zastanawiam się, czy sprawa nie ma szerszego tła. Jest nim dzisiejszy kapitalizm jako taki. W moim przekonaniu ma on cechy patodeweloperki. Ta ostatnia jest jedynie jego najwyraźniejszym znakiem. I mam wrażenie, że patokapitalizm to nie tylko kapitalizm w polskim, peryferyjnym wydaniu. To cecha dzisiejszego kapitalizmu jako takiego. Jego istotą jest brak skrupułów. Bezwzględność. Brak poszanowania dla prawa. Oszukiwanie kogo się da. Traktowanie państwa jako głównego wroga. Postrzeganie wszelkich regulacji jako zamachu na wolność (słowo wytrych ostatnich dziesięcioleci). Popatrzmy choćby na giełdę jako naczelną instytucję kapitalizmu. Kiedyś była ona odbiciem realnych procesów zachodzących w gospodarce. Dziś jest jedną wielką piramidą finansową, która rządzi się zasadą: kto pierwszy wyznaczy trend na tyle silny, aby poszli za nim inni, wygrywa. Reszta skazana jest na porażkę. W momencie, w którym kapitalizm industrialny zamienił się w kapitalizm spekulacyjny, giełda oderwała się od rzeczywistości. Kiedyś traktowano ją jako

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Dla Niemców 1 września nic nie znaczy

Powojenne pokolenia Niemców nie mają żadnych skojarzeń związanych z wybuchem II wojny światowej, a zwłaszcza z najazdem hitlerowskiej Rzeszy na Polskę Ciekawą perspektywę oceny wybuchu II wojny światowej przyjęli autorzy wydanej w RFN i w Polsce książki „Nigdy więcej wojny! 1 września w kulturze pamięci Polski i Niemiec w latach 1945-1989”. Profesorowie historycy Waldemar Czachur z Uniwersytetu Warszawskiego i Peter Oliver Loew z Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich (Deutsches Polen Institut) prześledzili setki gazet z PRL, NRD i RFN, koncentrując uwagę na temacie 1 września. Chodziło o to: 1) co się pisało o tej dacie, 2) kto się zajmował tą datą, 3) jakich symboli używano do opisania tej kwestii, 4) na ile na tej bazie można było prowadzić dialog między Polakami i Niemcami. Ogólny wniosek jest niestety bardzo przygnębiający. Niemcy kompletnie nie rozumieją Polaków nadających dacie 1 września tak wielkie znaczenie, bo od zakończenia wojny przez prawie pół wieku skutecznie wypierali jej sens. Fakt, że właśnie wtedy „Niemcy napadły na Polskę” i kraj ten przyczynił się do ogromu nieszczęść w polskim społeczeństwie, nie istnieje w świadomości obywatelskiej. I dotyczy to zarówno landów wschodnich, które powstały z NRD, jak i landów zachodnich. Pamiętamy o Westerplatte, o Wieluniu… W Polsce każde dziecko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Gazociąg trojański

Neoliberał zawinił, aktywistów oskarżyli Korespondencja z Niemiec Nie jest tajemnicą, że zarówno majątki rosyjskich oligarchów, jak i odnowiony imperializm wielkorosyjski zostały zbudowane dzięki polityce energetycznej. Moskwa od dawna nadawała jej wymiar strategiczny, w pełni zdając sobie sprawę, że w tej dziedzinie ma szansę dzierżyć światowe przywództwo. Śledząc jej wpływy, łatwo zejść na manowce. Fałszywy trop Pod koniec marca br. w niemieckim piśmie „Die Welt” ukazał się artykuł Axela Bojanowskiego „Jak Putin rozgrywał aktywistów klimatycznych w Europie”, przetłumaczony i wydrukowany potem przez „Gazetę Wyborczą”. Teza zawarta w tytule, przekształcona w uogólniony hejt w guście „ekolodzy są opłacani przez Ruskich”, rozlała się po polskim internecie i zaczęła być używana do niemerytorycznych ataków zarówno na aktywistów klimatycznych, jak i na przyrodników starej daty, obrońców lasów, a ostatecznie i na samą Komisję Europejską z jej programem „Fit for 55” mającym na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych przez gospodarki Wspólnoty. Autor „Die Welt”, sceptyczny wobec naukowców nagłaśniających globalne zagrożenie związane z antropogenicznymi zmianami klimatu i niechętny aktywistom klimatycznym, postanowił wykorzystać światowy wstrząs i wściekłość wywołane agresją Rosji, by przylepić łatkę ruskich agentów tym, z którymi się nie zgadza. Na przykład organizacji proklimatycznych aktywistów z Extinction Rebellion. Aby

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Sylwetka nieistniejącego ambasadora RP w RFN

Pozwoliliśmy sobie – z góry przepraszamy – sparafrazować tytuł dramatu zmarłego dwa lata temu wybitnego dramaturga i kompozytora Bogusława Schaeffera, „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego”. Nam chodzi o ambasadora w Niemczech – bo jest rzeczą niepoważną, że na tej jednej z najważniejszych dla interesów Polski placówek od miesięcy (11 listopada 2021 r. Przyłębski ogłosił, że odchodzi) de facto nie ma szefa. Ambasador RP w Berlinie potrzebny jest jak mało kiedy. A że władza z tym zwleka, podpowiadamy. Otóż nowy ambasador Polski w Berlinie mógłby mieć na nazwisko Janusz Reiter, o gospodarce i poruszaniu się wśród elit wiedzieć tyle, ile Andrzej Byrt, mówić po niemiecku jak Marek Prawda, a prawo międzynarodowe znać jak Jerzy Kranz. Cóż, znalezienie takiej osoby jest niewykonalne dla obecnej władzy politycznej w Polsce… Skoro najwierniejsi z wiernych zawodzą (Mirosław Jasiński) i ufać nie ma komu, to władza dalej ufa Andrzejowi Przyłębskiemu, który od kilku miesięcy szuka nowej synekury. I dopóki nie znajdzie, jak szepcze korytarz w MSZ, jego żona nie dopuści do wystąpienia o agrément nawet dla dobrej kandydatki władz. Te problemy opisaliśmy tydzień temu. Ambasador RP w Berlinie powinien dla Niemców być kimś, a nie tylko TW „Wolfgangiem”. Powinien mieć umiejętność

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Historia przyznaje rację zbuntowanym

Lewica w wielu geopolitycznych i gospodarczych sporach miała rację. Ale dziś albo tego się wypiera, albo o tym zapomniała W zbiorach amerykańskiego muzeum Smithsonian, jednej z najbardziej imponujących kolekcji dzieł kultury i artefaktów historii, moją uwagę zwrócił kiedyś komplet robotniczych plakatów. Nie z XIX w. albo czasów bojowniczej działalności związkowej przełomu stuleci czy lat 60. Były współczesne, miały zaledwie 20 lat. „Praca tu, nie tam!”, „Stop wyzyskowi dzieci!”, „Nie dla uprzywilejowania Chin!”, krzyczały plakaty i transparenty, zarówno wykonane własnoręcznie, jak i sygnowane przez związki zawodowe. Protestowali kierowcy, szwaczki, pracownicy przemysłu ciężkiego i wielu innych branż, choć przede wszystkim tych, które mogły najwięcej stracić. Mimo tego buntu demokratyczna administracja Billa Clintona parła naprzód z projektami włączenia Chin w światową gospodarkę. 20 lat po tamtych protestach badacze kilku wyśmienitych uniwersytetów – MIT, Harvardu i Uniwersytetu w Zurychu – potwierdzili słuszność obaw robotników. Swoje spostrzeżenia opublikowali w okrągłą rocznicę przyjęcia Chin do WTO – jesienią 2021 r. Według ich opracowań gospodarka i społeczeństwo USA generalnie zyskały na globalizacji. Decyzja ta pozytywnie odbiła się też na amerykańskim PKB, pisali. Ale utrata miejsc pracy, przeniesionych do Chin,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Gaz bojowy

Olaf Scholz może być jedną z niewielu osób w Europie, których Putin nie potraktuje jako wroga i faktycznie wysłucha Ciśnienie wokół granicy ukraińsko-rosyjskiej narastało od miesięcy. Wzmocnione jednak niebywale przez zachodnich sojuszników, ściągnęło na Europę widmo wybuchu wojny. Medialny nalot dywanowy niebezpiecznie przypominał histerię, którą Stany Zjednoczone wywołały przed inwazją na Irak. Wtedy posunięto się do fabrykowania dowodów na posiadanie przez Saddama Husajna broni masowego rażenia, tym razem CIA ogłosiła termin rosyjskiej inwazji na Ukrainę (na 16 lutego). Działo się to wbrew oficjalnym komunikatom ze strony władz samej Ukrainy. Prezydent Wołodymyr Zełenski kilkakrotnie wzywał do zachowania spokoju. Ukraina była w gotowości, ale sytuację oceniała realnie. Oleksij Daniłow, sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, w wypowiedzi dla BBC pod koniec stycznia stwierdził, że liczba rosyjskich żołnierzy „nie rośnie w taki sposób, w jaki to się dzisiaj prezentuje. (…) Czy to dla nas nieprzyjemne? Tak, ale dla nas to nie jest nowa wiadomość. Jeśli dla kogoś na Zachodzie to stało się wiadomością, cóż, przepraszam”. Jegor Czerniew, szef stałej delegacji Ukrainy przy Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO, 12 lutego apelował o zachowanie spokoju. „Stany Zjednoczone prowadzą przeciwko Rosji jedną

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Kanclerz bez boskiej pomocy

Różne oblicza Olafa Scholza Korespondencja z Niemiec 8 grudnia Olaf Scholz został zaprzysiężony na kanclerza Niemiec. Przysięgi nie opatrzył dodatkiem „Tak mi dopomóż Bóg”. Jest pierwszym bezwyznaniowym kanclerzem w powojennej historii swojego kraju. Niektórym może się wydawać bezbarwny, część obywateli nazywa go złośliwie Scholzomatem. Ale czy rzeczywiście jest pozbawionym charyzmy, nudnym urzędnikiem? A może to potrafiący okiełznać emocje profesjonalista? Jaki jest Olaf Scholz? Młody socjalista Urodził się 63 lata temu w Osnabrück. W politykę zaangażował się, mając 17 lat, gdy dołączył do Młodych Socjalistów (Jusos), młodzieżówki SPD. Wkrótce wstąpił na Uniwersytet w Hamburgu, gdzie rozpoczął studia prawnicze. Specjalizował się w prawie pracy. Jako 24-latek został wybrany na przewodniczącego Jusos i sprawował tę funkcję przez kilka lat. Trzeba zaznaczyć, że nie jest to mała organizacja. W 2017 r. miała 70 tys. członków. Jest więc liczniejsza od całej wchodzącej dziś w skład koalicji rządowej Partii Wolnych Demokratów (FDP), do której należy nieco ponad 60 tys. osób. W latach 80. Olaf Scholz nosił bujną fryzurę, którą mógł konkurować z niejedną gwiazdą rocka. Przez dwa lata był wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Unii Młodych Socjalistów. W tamtym okresie wspierał marksistowskie skrzydło organizacji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Trzy kolory – niemiecki

Koalicja SPD, FDP i Zielonych proponuje centrolewicowy plan modernizacji Korespondencja z Niemiec Najpierw zaskakująca wygrana niemieckiej socjaldemokracji we wrześniowych wyborach, a teraz szybko wynegocjowane porozumienie z dwoma koalicjantami ucieszyły również polską lewicę. Zieloni w Polsce z radością przyjmują wiadomość, że ich ideowi starsi bracia i siostry, partia Die Grünen, obejmują po 16 latach ministerialne stanowiska w niemieckim rządzie. Partia Razem chwali projekt legalizacji marihuany. Natomiast prezes PiS na spotkaniu partyjnym miał mówić o chęci budowy IV Rzeszy. Co tak naprawdę znalazło się w 178-stronicowym porozumieniu partyjnym obejmującej rządy koalicji socjaldemokratów, zielonych i liberałów? Koalicja sygnalizacji świetlnej Dwa miesiące po wyborach i miesiąc po rozpoczęciu rozmów koalicyjnych, 24 listopada, ogłoszono zawarcie porozumienia Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, Wolnych Demokratów i Zielonych w sprawie utworzenia rządu, na którego czele stanie Olaf Scholz. Będzie to Ampelkoalition, koalicja sygnalizacji świetlnej, od barw współtworzących ją formacji politycznych: czerwonej – SPD, żółtej – FDP i zielonej – Die Grünen. Ogłoszenie „sojuszu na rzecz wolności, sprawiedliwości i zrównoważonego rozwoju” odbyło się pod hasłem „odwagi poczynienia większego postępu”. Porozumienie zawierające postulaty zarówno gospodarcze, jak i ustrojowe składa się z dziewięciu rozdziałów dotyczących m.in. ochrony

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Czy Niemcy są gotowe na kanclerza mężczyznę

Angela Merkel odchodzi z polityki na własnych warunkach Córka pastora, prymuska wychowana wśród dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Jeszcze w 1989 r. naukowczyni w Instytucie Fizyki w Berlinie, dwa lata później ministra w rządzie Helmuta Kohla. Pierwsza kobieta piastująca urząd kanclerski i pierwsza kanclerka pochodząca ze wschodnich Niemiec. Pragmatyczna, skrupulatna, wręcz nudna. Mimo to ogrywała charyzmatycznych mówców, uderzających pięścią w stół. Odchodzi z polityki na własnych warunkach. Niezwykła droga Angeli Merkel. W październiku 2005 r., po wyborach do Bundestagu, w studiu telewizji ZDF odbyła się tzw. runda słoniowa (Elefantenrunde), do której usiedli politycy wagi słoniowej, czyli same tuzy. Za największego wciąż uważał się ówczesny kanclerz Gerhard Schröder. Wyniki wyborów wskazywały jednak, że wprawdzie jednym punktem, ale wygrali chadecy z Angelą Merkel na czele. Do Schrödera przegrana zdawała się nie docierać: „Nikt poza mną nie jest w stanie stworzyć stabilnego rządu. Jestem kanclerzem i nim zostanę”. Arogancki, napompowany testosteronem lider SPD ostatni raz próbował oznaczyć teren: „Myślicie, że usiądę do rozmów koalicyjnych z panią Merkel, kiedy ona opowiada, że chce zostać kanclerką? Nie wygłupiajmy się”. Z początku zdenerwowana niewielką wygraną (sondaże prognozowały pięcioprocentową przewagę) i prawie nieobecna Merkel odzyskała w końcu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Meksykańska rzeźnia w Genui

Tak rozprawiono się z antyglobalizmem Korespondencja z Włoch Dlaczego 20 lat po wydarzeniach na szczycie G8 w Genui należy o nich przypomnieć? Z dwóch powodów. Po pierwsze, było to najpoważniejsze zawieszenie demokracji w kraju zachodnioeuropejskim od czasów II wojny światowej. Po drugie, w Genui umarła – lub raczej została zabita – inna polityka, tworzona oddolnie przez ruchy społeczne, stowarzyszenia, związki, kolektywy, grupy, czyli przez ludzi, którzy wierzyli, że „inny świat jest możliwy”. Dziś, po tych 20 latach, nawet tacy ekonomiści jak Carlo Cottarelli, były dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, przyznają, że „antyglobaliści widzieli znacznie dalej, podczas gdy ci, którzy kierowali wówczas ekonomią i finansami, byli tylko częściowo świadomi rozmiarów zachodzących zmian”. Co się wydarzyło 20 lat temu? 87 spalonych samochodów, 41 zdewastowanych sklepów, 34 banki, 16 stacji benzynowych. Kostka brukowa wyrwana doszczętnie, podpalone śmietniki, inne zniszczone auta. Przynajmniej 100 mld lirów strat materialnych. Jedna ofiara śmiertelna… To bilans trzydniowej wojny miejskiej podczas spotkania G8, które odbywało się w Genui od 19 do 21 lipca 2001 r. Tamten szczyt ośmiu najbardziej uprzemysłowionych krajów świata był międzynarodowym debiutem Silvia Berlusconiego, który zaledwie kilka miesięcy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.