Tag "podziemie zbrojne"
Obława augustowska
Fakty i kontrowersje
Już pierwsze zdanie Stanisława Kulikowskiego w artykule „Tragedia niedokończona” (nr 29/2025) budzi sprzeciw. Nie wiem, jacy to „historycy” mogą pisać, że „obławę augustowską przeprowadziły oddziały NKWD wspomagane przez funkcjonariuszy UB”. Jak słusznie podkreśla historyk dr Tadeusz Radziwonowicz, długoletni dyrektor Archiwum Państwowego w Suwałkach, człowiek, który chyba najgłębiej wgryzł się w temat, jest to nieporozumienie. Była to bowiem operacja wojskowa, przeprowadzona przez oddziały 2. Frontu Białoruskiego (głównie 50. Armii), pilotowana przez kontrwywiad wojskowy, czyli Smiersz. NKWD z UB miały najwyżej funkcje pomocnicze.
Nie widziałem autora publikacji na debacie przeprowadzonej 13 lipca 2025 r. w Domu Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej Instytutu Pileckiego, a szkoda. Zasłużony publicysta, który pierwszy pod koniec lat 80. XX w. w „Krajobrazach”, czyli w oficjalnym piśmie PZPR, podjął sprawę wraz z Ireneuszem Sewastianowiczem, dużo by na tej obecności skorzystał. Co do liczby zamordowanych także są kontrowersje. Podaje się liczby od 600 do 2 tys. Nie ulega wątpliwości, że podana przez rosyjską prokuraturę liczba 592 (na podstawie szyfrogramu gen. Abakumowa) jest zaniżona, dotyczy tylko głównego etapu operacji, po którym nastąpiły jeszcze kolejne aresztowania i zabójstwa.
Mnie przekonują szacunki dr. Jerzego Milewskiego (autora określenia obława augustowska) z białostockiego IPN, oceniającego liczbę ofiar na 700-750. Z badań dr. Nikity Pietrowa wynika, że zachowało się 575 teczek osobowych, do których nie było ani nie ma teraz dostępu. W wyniku ustaleń Danuty i Zbigniewa Kaszlejów z nazwiska znanych jest i potwierdzonych 513 osób.
Na debacie podano również, że odsetek przypadkowo zabitych ludzi nie jest aż tak duży, jak pisze red. Kulikowski. Okazuje się, że z ustalonych nazwisk ok. 70% ofiar miało powiązania z Armią Krajową, przynajmniej z siatką terenową AKO. Rodziny po prostu jeszcze po 1990 r. bały się do tego przyznać. Nie tylko przed panem redaktorem.
Włączenie tematu obławy augustowskiej w bieżące rozgrywki polityczne spowodowało, że nie wyjaśniono wielu spraw, w tym nie ujawniono miejsca pochówku „zaginionych”. W dobie poprawnych stosunków polsko-białoruskich istniała szansa na jego odnalezienie. Czynniki państwowe wolały jednak głośno demonstrować i pokrzykiwać, a nie ułatwiać po cichu wyjaśnienie problemu.
Nie ma co ukrywać, już od 2015 r. wiadomo, gdzie prawdopodobnie znajdują się groby. Wpadł na to, przeglądając zdjęcia satelitarne, Tomasz Kiełczewski, obecny kierownik Muzeum Ziemi Augustowskiej, od razu poparty przez pracowników białostockiego oddziału IPN. Jest to miejsce w pobliżu dawnej leśniczówki Giedź przy drodze z Rygola do Kalet, tuż za obecną granicą państwową w białoruskiej zonie granicznej.
Pozwolę tu sobie na akcent osobisty: wiosną 1981 r. spotkaliśmy z obecną moją żoną na ulicy Młyńskiej (wtedy Związków Zawodowych) podpitego Jana Szostaka (rzadko chodził trzeźwy). Zapytałem go wprost, co się stało z ludźmi aresztowanymi podczas obławy w lipcu 1945 r. Reakcja była łatwa do przewidzenia: „A to była jakaś obława? Kto to mówi?”. Odpowiedziałem standardowo: „Wszyscy mówią”. Zaskoczony odrzekł: „Myśmy się dowiadywali, jest wielka mogiła pod Sopoćkiniami”.
Nie bardzo rozumiałem tę odpowiedź. Dopiero znacznie później zorientowałem się, że pod koniec 1945 r. albo już w 1946 r. UB otrzymał od władz wojewódzkich zadanie uzyskania wyjaśnień. Rodziny zgłaszały się po pomoc, zasiłki i wsparcie w innych sprawach bytowych, wszak utraciły żywicieli. Służby swoimi kanałami uzyskały tę odpowiedź strony radzieckiej i na tym poprzestano.
„Okolice” w tym przypadku rozumiane są szeroko. Istotnie Giedź znajduje
Wojciech Batura, emerytowany kustosz Muzeum Ziemi Augustowskiej
Tragedia niedokończona
Obława, nazywana dziś augustowską, rozpoczęła się 12 lipca 1945 r. Objęła kilka powiatów północno-wschodniej Polski, tereny Grodzieńszczyzny i południowej Litwy
Według historyków obławę przeprowadziły oddziały NKWD wspomagane przez funkcjonariuszy UB. Szczególnie mocno ucierpieli mieszkańcy wsi położonych w Puszczy Augustowskiej i na Suwalszczyźnie. Ofiary były w powiecie sokólskim, w Sejnach, w Sztabinie. Czyszczenie pasa przygranicznego z „wrogów i bandytów” trwało z różnym nasileniem niemal do końca lipca. Wynik to ponad 7 tys. aresztowanych, z których prawie 600 zaginęło bezpowrotnie. Dziś nie ma już wątpliwości, że zostali zamordowani.
Gruszki to mała wieś zagubiona w puszczy. Aniela Trocka, z domu Mieczkowska, w lipcu 1945 r. miała zaledwie cztery lata. O obławie sprzed 80 lat wie jednak dużo. Trudno nie wiedzieć, jeśli się jest z domu Mieczkowskich. 14 lipca 1945 r. Sowieci aresztowali czterech braci jej ojca. Kolejny Mieczkowski, Witold, choć też z Gruszek, nie był z nimi spokrewniony. I jeszcze jeden, Wincenty, z sąsiedniej wsi. Nigdy już do domów nie wrócili. – To straszna tragedia – mówi pani Aniela. – Niedokończona, bo przecież nie wiemy, gdzie oni się podzieli, gdzie ich groby.
Mieczkowscy to byli silni mężczyźni, chłopy na schwał. No i dorośli. Ale w pobliskiej Mikaszówce matka opłakiwała niespełna 15-letniego syna. Romuald Różański został potraktowany jako partyzant, „bandyta z lasu”. Do domu nie wrócił. Przy kościele, na rozstaju dróg stoi głaz upamiętniający pobyt w Mikaszówce bp. Wojtyły i tablica ze zdjęciem Romka, który na fotografii wygląda jak dzieciak. Bo to był dzieciak.
Logika terroru
Lipiec 1945 r. też był gorący – wspominali czas obławy mieszkańcy puszczańskich wsi przed 36 laty, kiedy pierwszy raz pytałem ich o tamte wydarzenia. – Ruscy co prawda mówili, że wyłapują wrogów władzy, to znaczy partyzantów, akowców, ale tak naprawdę często brali jak popadnie, byle im się liczba zgadzała – tłumaczył dawny członek AK. Anonimowo, bo w 1989 r. jeszcze wielu świadków obławy wolało nie ujawniać swoich danych.
Ponad połowa aresztowanych nie miała nic wspólnego ani z podziemiem okupacyjnym, ani z tym powojennym. Pozornie w działaniach NKWD nie było żadnej logiki. – Ale oni, znaczy Ruscy, mieli swoje powody – mówił ocalały z obławy. – Nie mieli ochoty uganiać się po lasach za uzbrojonymi partyzantami. Ułatwiali sobie robotę. Wyciągali ludzi z chałup. Starców i małoletnich też. Mieli listy przygotowane przez szpicli. Gdy kogoś nie zastali w domu, brali innego. Żeby liczba się zgadzała. Więc często brali kogo popadnie. Przyznanie się do przynależności do AK wymuszali biciem.
Wśród szpicli szczególnie ponurą sławą okrył się Jan Szostak, w czasie wojny w AK, po wojnie znienawidzony ubek – z gorliwością neofity denuncjował byłych kolegów, bestialsko katował. Awansował na szefa UB w Augustowie. Po październiku 1956 r. i rozwiązaniu UB przekwalifikował się na artystę ludowego. Jego prace pokazała w 1962 r. Polska Kronika Filmowa. Rzeźbił w drewnie, wśród jego rzeźb znalazła się Matka Boska, był także Piłsudski. Szostak dobrze prosperował. Po śmierci w 1986 r. żegnały go okazałe nekrologi oficjalne oraz rozklejane w mieście, ręcznie robione, których treść brzmiała: „Z radością informujemy, że zmarł kat Ziemi Augustowskiej Jan Szostak”.
Że brali kogo popadnie, świadczy choćby ten dobrze udokumentowany przypadek: 15 lipca na terenie powiatu suwalskiego aresztowano 477 osób. Według meldunków funkcjonariuszy suwalskiego Urzędu Bezpieczeństwa tylko 24 należały do AK (za: Mariusz Filipowicz, „Obława Augustowska – lipiec 1945”).
Wśród ofiar jest spora grupa ludzi, którzy wrócili z robót przymusowych, najczęściej z Prus Wschodnich. Oni, będąc u Niemców, zwyczajnie w partyzantce być nie mogli. Do takich osób należał Stanisław Święcicki z Karolina. Do domu wrócił 22 lutego 1945 r. Aresztowano go 13 lipca 1945 r. Miał 22 lata.
Logika, choć bardzo swoista, jednak w tym była. Prócz strachu przed ściganiem uzbrojonych partyzantów i szczególnej buchalterii, która nakazywała aresztować konkretną liczbę osób w danej miejscowości, była jeszcze logika terroru. Ludzie mieli się bać nawet myśli o jakimkolwiek oporze. I bali się. Kilkadziesiąt lat po wojnie, w sytuacji nadchodzącej odwilży – przecież był to czas pierestrojki w ZSRR i Okrągłego Stołu w Polsce – bardzo wielu rozmówców nie chciało ujawniać swoich nazwisk. Bo – mówili – nie wiadomo, jak to wszystko się skończy. Przecież zaledwie kilka lat wcześniej władza z honorami żegnała Szostaka.
Sen z Matką Boską
Stefan Myszczyński z Dworczyska też się bał. W obławie stracił trzech braci i ojczyma. Szukał ich, próbował kopać w miejscach, o których mówiono, że mogą tam być groby pomordowanych. Nikomu o tym nie mówił. Aż 29 czerwca 1987 r. oznajmił, że miał sen. Śniła mu się Matka Boska, która powiedziała mu, gdzie kopać. I znalazł szkielety przy drodze Giby-Rygol, w uroczysku Wielki Bór. To ważne, że właśnie tam. Wielu aresztowanych w obławie przetrzymywanych było w Gibach. Stąd ciężarówkami wywożono ich w kierunku Rygoli. Po krótkim czasie ciężarówki wracały puste…
Skojarzenie było oczywiste. Wkrótce leśny trakt zaroił się od miejscowych i przyjezdnych z całej Polski. Pojawiły się układane z patyków krzyże, kwiaty, znicze. Przynoszący je płakali, modlili się. Byli pewni, że oto odnaleźli groby swoich bliskich
Odbudowa ponad podziałami
Polska w 1945 r. była w ruinie. Polacy to widzieli i dlatego nie popierali zbrojnego podziemia Historia Polski po 1945 r. nie jest czarno-biała, jak tego chce polityka historyczna uprawiana po 1989 r. Na tę historię składa się wiele elementów. Nie tylko eksponowane obecnie walka podziemia antykomunistycznego z nowym ustrojem czy terror powojennej władzy wobec przeciwników politycznych. Częścią tego obrazu były także reformy społeczne przeprowadzone w latach 1944-1946 i odbudowa kraju. Kult powojennego podziemia przybrał w polityce historycznej III RP formy
Morderca na pomniku
Oddział Józefa Zadzierskiego, „Wołyniaka”, zabijał Żydów, Ukraińców i Polaków. Nie oszczędzał starców, kobiet ani dzieci 18 kwietnia 1945 r. oddział partyzantów Okręgu Rzeszowskiego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego dokonał w budynku piskorowickiej szkoły egzekucji 100 osób, w tym kobiet i dzieci. Reszta ofiar zginęła podczas próby ucieczki. Wszyscy byli Ukraińcami i oczekiwali na repatriację do ZSRR. To największa spośród licznych zbrodni popełnionych przez oddział Józefa Zadzierskiego, „Wołyniaka”. On i jego ludzie zabijali Żydów, Ukraińców i Polaków.
Bandyta na muralu
Duch Ludwika Danielaka straszy w Bełchatowie Postać Ludwika Danielaka, „Lotnego”, „Bojara”, „Szatana”, dzieli mieszkańców Bełchatowa. Na fali kultu „żołnierzy wyklętych” dołączył on do panteonu bohaterów. Apologeci Danielaka piszą o nim jako o „żołnierzu antybolszewickiego powstania w regionie” i twierdzą, że przeciwnicy ukazują „zniekształcony obraz watażki”, który „nijak się ma do rzeczywistości przedstawianej przez żyjących jeszcze świadków tamtych wydarzeń”. Oczywiście tylko niektórych świadków. Ofiary Danielaka zostają zmarginalizowane albo oczernione. – Mordował tylko aktywnych komunistów. Nie mogło być tak,
Uczcijmy pamięć ofiar
Prawica wmawia ludziom, że po wojnie trzeba było iść do lasu, zamiast odbudowywać Polskę Stefan Korboński, wybitny polityk ruchu ludowego, opisując w książce „W imieniu Kremla”, jak Polska powojenna była przejmowana przez PPR i Moskwę, wiele razy wspomina żołnierzy podziemia, dziś nazywanych „wyklętymi”. A w zasadzie starania, żeby tych ludzi wyciągnąć z lasu – ogłaszając amnestię, dać im szansę na ułożenie sobie normalnego życia. Korboński doskonale wiedział, że podziemie nie ma żadnych szans. Że III
20 lat później
Pan prezydent Andrzej Duda oświadczył podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych, że Polacy stawiali zbrojny opór komunistom jeszcze 20 lat po zakończeniu II wojny światowej, czyli do roku 1965, co spotkało się z nieodpowiedzialnymi kpinkami ulicy, zagranicy i łżeelit. Toteż trzeba sprawę jak najszybciej wyjaśnić, by położyć kres wszelkim nieporozumieniom. W 1965 r. prezydenta Dudy nie było jeszcze na świecie, nie może więc rzeczy firmować osobistym doświadczeniem (widziałem na własne oczy!). Ja przeciwnie – zbliżając się w 1965 r. do szesnastki,
Ludobójstwo
Polski Kodeks karny w art. 118 definiuje ludobójstwo tak: „Kto w celu wyniszczenia w całości albo w części grupy narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub grupy o określonym światopoglądzie, dopuszcza się zabójstwa albo powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu osoby należącej do takiej grupy”. Jeśli ktoś zamordował choć jednego Białorusina tylko dlatego, że był Białorusinem, jest wedle polskiego prawa ludobójcą. Swego czasu IPN przyznał, że „Bury” mordujący Białorusinów był ludobójcą. Teraz zmienił zdanie.
Pospolici zbrodniarze
Mikołajczyk i PSL uważali oddziały powojennego zbrojnego podziemia za bandy „Stojąc na gruncie demokracji politycznej, społecznej, gospodarczej, stwierdzamy, że wszelkie próby [ataku] na jej podstawowe założenia będą przez nas zwalczane, że zakusy rodzimej reakcji spod znaku NSZ czy WiN muszą być unicestwione”. Nie jest to – jak mogłoby się wydawać – cytat z przemówienia Bolesława Bieruta, lecz fragment artykułu z prasy PSL z końca 1946 r. „Gazeta Ludowa”, „Chłopski Sztandar” i inne tytuły wydawane przez ludowców poświęcały









