Tag "polityka"

Powrót na stronę główną
Opinie

Dyktatura prostaków

Gdyby nie ekscesy korupcyjne oligarchii spod znaku PO, PiS nigdy nie dostałoby drugiej szansy Na arenie polityki międzynarodowej PiS już jest politycznym trupem. Kiedy odbędzie się formalny pogrzeb, to sprawa drugorzędna wobec faktu, że nie ma takiej siły, która mogłaby to anachroniczne ugrupowanie przywrócić do życia. Zastanawiając się nad tym, co mogłoby przerwać polityczny żywot tego niewydarzonego tworu antypolitycznego, za każdym razem dochodziłem do wniosku, że nastąpi to w wyniku – jak mawia młodzież – samozaorania. Tak bowiem najczęściej kończą partie całkowicie oderwane od rzeczywistości. Jak w sekcie PiS zresztą nigdy nie było partią polityczną w ścisłym znaczeniu tego słowa; nigdy nie stało się czymś więcej niż partyjną kliką otoczoną sektą. Od początku toczyła ją od środka śmiertelna choroba. Otrzymawszy szansę działania, ugrupowanie pozbawione jakichkolwiek mechanizmów samoobronnych oraz elementarnego instynktu samozachowawczego nie mogło zdziałać wiele dobrego. Mogło niestety wyrządzić mnóstwo szkód. I wyrządziło. Ta choroba – pisizm – polega na zupełnej izolacji od rzeczywistości. Polityka w takim wydaniu staje się „polityką przekonań”. W prawdziwym świecie nie ma niczego bardziej oddalonego od polityki realistycznej. W praktyce politycznej oznacza to pierwszeństwo grupowych iluzji, uprzedzeń, obsesji, negatywnych emocji przed realnymi faktami, prawdziwymi interesami różnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy nieposłuszeństwo obywatelskie może zastąpić opozycję?

Czy nieposłuszeństwo obywatelskie może zastąpić opozycję? Marta Lempart, inicjatorka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet Nieposłuszeństwo obywatelskie jest rodzajem opozycji – rozumianej jako opór, a nie jako grupa polityków, którzy przegrali wybory. Jest kluczowym i koniecznym sposobem sprzeciwu wobec władzy łamiącej prawo lub stosującej bezprawne prawo. Przykładem tego ostatniego jest chociażby pisowska ustawa o zgromadzeniach, niezgodna z konstytucją i przepisami międzynarodowymi. Przykładem władzy łamiącej prawo jest samorząd Wrocławia, który nie rozwiązuje marszu neonazistów, choć dochodzi podczas niego do wielokrotnego i uporczywego łamania przepisów, m.in. w związku z używaniem środków pirotechnicznych. Przed 11 listopada zwróciliśmy się z apelem do władz miasta o przestrzeganie obowiązującego prawa. Urzędnicy woleli jednak nie dopełnić obowiązków służbowych, niż narazić się „bohaterom”, takim jak Jacek Międlar czy Piotr Rybak. Widząc to, nie mieliśmy wyjścia i stanęliśmy na drodze neonazistów. Bezpośrednią przyczyną naszego postępowania było świadome złamanie prawa przez zobowiązane do jego stosowania władze samorządowe. Rafał Górski, Instytut Spraw Obywatelskich (INSPRO) Nie może. Polityka dzieli się na politykę realną, potencjalną i politykę wpływu. Pierwszą robi partia rządząca. Drugą – partie opozycyjne, które swoje cele chcą realizować w przyszłości, po przejęciu władzy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Stanisław Stomma – trudne lekcje polityki

18 stycznia minęła 110. rocznica urodzin Stanisława Stommy. Jedno zdanie, a wydobyło z pamięci tak wiele. Był czas, gdy regularnie się z nim spotykałem, mniej więcej raz w miesiącu, przychodziłem do jego warszawskiego mieszkania przy ulicy Kanonia, siadaliśmy w pokoiku z bajkowym widokiem na placyk, na Stare Miasto, i rozmawialiśmy. To było w czasach, gdy Polska pukała do bram Unii Europejskiej – i ta sprawa mnie do Stommy sprowadziła. Chciałem go namówić na wywiad, porozmawiać o historycznej szansie, o tych, którzy chcą ją wykorzystać, ale i o hamulcowych, także o polskim Kościele. To byłby świetny rozmówca, wielka postać polskiej polityki, wieloletni poseł koła Znak, osoba bliska prymasowi Wyszyńskiemu, rozumiejąca jego politykę, znająca od podszewki Kościół, jego obawy. „Czująca” prymasa Glempa. Wywiadu nie było. Stomma mnie wysłuchał. – Muszę się nad tą propozycją zastanowić – odparł, potem zadał jedno pytanie, drugie, zadałem i ja. I tak początkowo grzecznościowa rozmowa, na wypicie herbaty, niespodziewanie się przedłużyła. Umówiliśmy się za trzy-cztery tygodnie. Było podobnie. Tylko dłużej. Za kolejne trzy-cztery tygodnie również. I tak dalej… Stanisław Stomma się zastanawiał, a w międzyczasie rozmawialiśmy. Szybko się zorientowałem, że był ciekaw moich opinii. Chyba brał mnie za przedstawiciela obozu lewicowego, bo tak prowadził rozmowę. Z tym przedstawicielem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Żądajmy wszystkiego

A może daliśmy sobie wmówić, może się przyzwyczailiśmy, że polityka jest skomplikowana, niezrozumiała, nieuczciwa i agresywna? Może udało się zachęcić miliony do pozostawania w domu, kiedy trzeba iść na wybory i wrzucić kartę z naszym ważnym głosem? Albo z bezradności i poczucia bezsensu – nieważnym? Polityczne stało się epitetem, zarzutem, pretensją. I wówczas do politykę biorą się osoby, które wybierają partykularyzm zamiast dobra wspólnego, lobbystyczny interes zamiast sposobów uniwersalnych, doraźność zamiast rozwiązań perspektywicznych. Może język polskiej polityczności zamarł w swojej skorupce lęków, wyobrażeń i ignorancji? A może trzeba mówić najprościej, bo nasze oczekiwania i wymagania da się tak przedstawić? Może wystarczy stanąć twardo przeciw usiłowaniom zmanipulowania naszych politycznych marzeń i postulatów? Kiedy my, najszerzej rozumiana lewica, żądamy poszanowania podstawowych praw (obywatelskich, pracowniczych, człowieka, ludzi chorych, starych, słabych) – oni (wiemy kto, bez słownych gierek tym razem) krzyczą z całą mocą: wy komuniści, czyli wy enkawudziści, czyli wy mordercy, czyli wy niegodni mówienia i oczekiwania czegokolwiek! Bo my naród, bo my katolicy, bo my prawi, bo my bohaterscy (rytuał chwalenia samych siebie i nazywania swoich błahych czynów podniosłymi słowy doprawdy świadczy o ogromie kompleksów). Porzucam wasz język insynuacji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Polka, Węgierka – dwie siostrzenice

Dlaczego Polacy i Węgrzy nie pracują ze sobą częściej na planach filmowych? Ildikó Enyedi – reżyserka węgierska, w kinach możemy oglądać jej nagrodzony na Berlinale film „Dusza i ciało”, który powalczy również o Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny Podobno nagrodzony Złotym Niedźwiedziem na Berlinale film „Dusza i ciało” nie ma jasnej genezy. Rzeczywiście nie potrafi pani wskazać początku projektu, którym po 18 latach powróciła pani do kina? – Mam z tym problem, choć gdybym się uparła, znalazłabym punkt, który uruchomił we mnie proces pisania scenariusza i wymyślania tej historii. Dziś utrzymuję, że pomysł wziął się ze snów, które mnie swego czasu nawiedzały. Na każdej konferencji jestem pytana o początki tego projektu, i to zarówno przez dziennikarzy, jak i przez widownię. Nie rozumiem, dlaczego to dla wszystkich tak istotne. Może dlatego, że Berlinale, które pani wygrała, przyzwyczaiło nas do pokazywania filmów będących reakcją na rzeczywistość. – W moim przypadku jest odwrotnie, jeśli już mój film musi być reakcją na coś, to nie na rzeczywistość, tylko na sny właśnie. Zastanawiało mnie, jak w snach wyglądają nasze relacje z innymi ludźmi. Czy zmarli, którzy zasiadają w snach obok żywych, mają na nas wpływ? I jak to się dzieje, że obcujemy z nimi harmonijnie, bezproblemowo? Fascynuje mnie, że to, co chcemy zrobić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Polityka bonmociarstwowa

Czasy zawsze są zarazem nowe i stare. Problemy wydają się znane albo odgrzewane, nawet wcześniej niewyobrażalne. Epizod polityczny, jak nam się wydawało, jakiego doświadczamy w ostatnich latach, w nadchodzących stanie się regułą, rutyną, codziennością, znużeniem. Nowe rządy krzepną, osadzają się na skałach władzy, nie widać, żeby im coś groziło. To o polskiej sytuacji politycznej. PiS rządzi; kuglarskie sztuczki rekonstrukcyjne nie mają żadnego większego znaczenia oprócz mydlenia oczu, które i tak albo są zamknięte, senne, albo odwrócone w inną stronę, niewymagającą jakiejkolwiek reakcji. Opozycji nie ma. To pojęcie utraciło swój sens. Podobnie jak w głębszym sensie parlamentaryzm rozumiany jako forma ścierania się poglądów w wydaniu jakichś demokratycznie wyłonionych reprezentantów/ek. Głosowanie nad pochyleniem się nad ustawą „Ratujmy kobiety”, która trafiła do kosza dzięki bezgłosom opozycji platformersko-nowoczesnej, oddanie całej władzy nad jedną trzecią Polski myśliwym, bo posłowie opozycji nie doczytali, co przegłosowują, upamiętnienie faszyzującej „bohaterszczyzny” NSZ przez cały Sejm pokazują dobitnie, że mamy do czynienia z jakimś permanentnym, totalnym humbugiem parapolitycznym. Takiego parlamentu do niczego nie potrzebujemy. Jego czas, a być może i model, się skończył, wyczerpał, skompromitował, wygasł, na zmartwychwstanie nie ma co liczyć. Jak to się stało? Ano demokratycznie, nowocześnie, po europejsku. Głównym (a może po prostu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

To będzie taki piękny rok

Nie ma żadnych wątpliwości, że to będzie inny, lepszy, radośniejszy rok. Wszystkie znaki to wieszczą, argumenty się kumulują, nadzieje potężnieją – rok nie ma wyjścia. Jak kapitalizm w latach 90.: There is no alternative, legendarna TINA, nie ma żadnej alternatywy, ponurackie wieszczenia odchodzą do historii, podobnie jak odszedł do historii Fukuyamowski „koniec historii”. Historia będzie się pisać na nowo, co tam, my będziemy ją pisać na nowo. Zacznijmy od samej daty, która wszakże jest liczbą. 2017 to liczba pierwsza, czyli niepodzielna przez inne liczby niż 1 i samą siebie. Liczba bardzo egotyczna, wsobna, niewspólnotowa, taka: ja, ja, ja! W takim roku musiało się stać aż tak wiele, co zawdzięczamy tylko jednemu decydentowi. Ale ten rok dobiegł już końca. Powodów do radości jest więcej. Jeśli chodzi o samo państwo w dawnych konstytucyjnych ramach – niewiele już można zdemolować, bo wszystko dokonało się już w ubiegłych dwóch latach. Co prawda, inteligentny człowiek zawsze coś jeszcze wymyśli, a inteligencji operacyjnej akurat nie można szeregowemu posłowi odmówić, niech jednak sam się wysila, nie będziemy podpowiadać. Można już teraz zaprojektować całą zmianę, nakreślić plany nowej Polski, wypracować je, przywiązać się do nich, opowiedzieć i przygotować ustawodawczy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Oczywista oczywistość

Czasem bardzo trudno jest zrozumieć coś oczywistego. Co więcej, okazuje się, że czasem coś, co oczywiste dla jednej osoby, nie jest tak samo oczywiste dla kogoś drugiego. Gdy każdy ma swoją oczywistość sprzeczną z oczywistościami sąsiadów, konflikt gotowy. Tym gwałtowniejszy, im bardziej sąsiedzi są przekonani, że właśnie ich oczywistość jest oczywista – jak mawia klasyk. Bo jeśli oczywistość jest oczywista, a sąsiad jej nie uznaje, to znaczy, że albo błądzi i trzeba go na dobrą drogę sprowadzić, czyli przekonać do swojej oczywistości, albo okazuje wyraźnie złą wolę i wtedy trzeba go jako wroga unicestwić. A ponieważ błądzący najczęściej nie daje się przekonać do naszej oczywistości, ergo wykazuje złą wolę, trzeba go – patrz wyżej. Polskie pojmowanie polityki to nawracanie siłą na swoje oczywistości, a jeśli ktoś nawrócić się nie daje, trzeba go zniszczyć. Nie da się (jeszcze) fizycznie, to przynajmniej moralnie. Najlepiej wykluczyć go z narodowej wspólnoty, zarzucić mu zdradę (najlepiej z historycznym odwołaniem do targowicy). A jeśli oczywista oczywistość ma jeszcze placet Kościoła, to tak jakby Pan Bóg był członkiem naszej partii. Kiedyś Dostojewski pisał: „Jeżeli Boga nie ma, to wszystko wolno”. Miał rację. Ale też gdy ktoś jest przekonany, że w polityce ma Boga po swojej stronie, to wszystko mu wolno. Dlatego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Kto jest dziś Nikodemem Dyzmą?

Kto jest dziś Nikodemem Dyzmą? Kuba Sienkiewicz, lekarz, muzyk Współczesny Dyzma różni się nieco od oryginału. Obecnie spełnia następujące kryteria: 1. Przylepia się do okrętu świadomie i z własnej woli (dawnemu bohaterowi zdarzyło się to przypadkiem). 2. Zepsuje wszystko, za co się weźmie (oryginał przynajmniej nie przeszkadzał). 3. Występuje pod szyldem oznaczającym odwrotność jego działalności (np. w partii o nazwie Dobro i Szlachetność będzie wykonywał najpodlejsze rzeczy, a jako minister czystości będzie wyłącznie brudził i smrodził). 4. Dużo mówi o potędze narodu i jego kultury, ale uważa, że one natychmiast upadną z powodu kilku imigrantów. Potrafi jednak tak wzniośle o tym powiedzieć, że naród się nie obraża, wręcz przeciwnie – jest z siebie dumny. 5. Jest świadomy bycia odpowiednikiem literackiego bohatera Nikodema Dyzmy, ale w otoczeniu wielu takich samych jak on czuje się bezpiecznie i ma poczucie misji całej swojej formacji. Dr Karolina Wigura, „Kultura Liberalna” Wskazywanie polskich Dyzmów w 2017 r. jest zbyt łatwe. Można wskazać kogoś z należących do PiS populistów lub „Misiewicza” – karierowicza bez pionu. Jednak bohater powieści Dołęgi-Mostowicza triumfował dlatego, że z braku osób wiarygodnych wygrywał ktokolwiek. Polski raper śpiewa: „Cały mój kraj zamknięty

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Ostatnia bitwa prezesa

Kaczyński jest coraz bardziej zmęczony. Jest sam Rozmowa z Andrzejem Celińskim Jarosław Kaczyński przestraszył się „czarnych kobiet”? – Nie panuje nad wszystkim. Co chwila wrzucają mu jakiegoś szczura. Ten jest potężnych rozmiarów. Kaczyński się wścieka, tupie, ale oni stają się coraz bardziej przebiegli, a on coraz bardziej zmęczony. Jest sam. Nie ma partnerów, takich jak kiedyś Dorn. Ta historia zaczęła się od Marka Jurka, marszałka Sejmu w 2006 r. Teraz, po wygranej PiS, biskupi uwierzyli, że przyszedł ich czas. Nie pomyśleli, jak to polscy biskupi, o kobietach, o życiu, o tym, że Polacy chcą żyć normalnie. Kaczyński zorientował się, że to jest ten jeden most za daleko. Sam fakt, że się zorientował, świadczy o tym, że pozostał sprawny jak nikt w jego otoczeniu. Inna rzecz, że dopóki on się nie odezwie, to nawet marszałek Karczewski milczy. Kaczyński wie, że to jest grób dla niego i dla PiS. Kobiety to nie „komuniści i złodzieje”, nie inteligencja, nie elity, na które można zrzucić wszystko, co źle Kaczyńskiemu się kojarzy. A on nie jest jeszcze gotowy na każdą wojnę ze społeczeństwem. To nie był jego projekt. Sam jestem ciekaw, co dalej z tym będzie, z tymi kobietami i z oporem społecznym przeciw wpychaniu Polaków do czarnej dziury. Dlaczego Kaczyński

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.