Tag "PRL"

Powrót na stronę główną
Opinie

Trudny realizm Aleksandra Bocheńskiego

U schyłku PRL pisał, że nie będzie ona mogła liczyć na obiektywną ocenę „Lepsza Polska żadna niż czerwona”, wołało wielu w latach 1944 i 1945, gdy od tego, jaką postawę wobec tworzącej się nowej rzeczywistości przyjmą Polacy, zależał los narodu na wiele pokoleń. „Polska bez Wilna i Lwowa nie jest Polską”, mówili ci, dla których takie czy inne granice były ważniejsze od własnej państwowości. Dziś takie poglądy wydają się dominować w polskiej refleksji o historii. Warto jednak przypomnieć, że nie tylko takie opinie wypowiadano o Polsce Ludowej, zarówno u jej progu, podczas jej trwania, jak i po 1989 r. Jednym z inaczej myślących był Aleksander Bocheński (1904-2001), człowiek, który na skutek wojny utracił majątek za Bugiem, a przed wojną był zdeklarowanym antykomunistą, nawołującym do prewencyjnej wojny ze wschodnim sąsiadem. Pisując w redagowanych przez Jerzego Giedroycia „Buncie Młodych” i „Polityce”, był rzecznikiem Polski mocarstwowej, czyli takiej, która problem położenia między Niemcami a Rosją rozwiązuje drogą prewencyjnych agresji. Rok 1939 boleśnie uświadomił mu, że ta koncepcja z wielu względów była niemożliwa do zrealizowania. Lata wojny skłoniły go natomiast do zmiany poglądów na relacje Polski z Kremlem. Od Giedroycia do Piaseckiego „Naturalnie, że zdradzi, a co pan myślał?”, usłyszał Bocheński od Alfreda Potockiego w odpowiedzi na pytanie,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

IPN octem pachnący

Słyszę bez przerwy – i wcale nie w formie żartu – że „za komuny” na półkach w sklepach spożywczych stały tylko butelki octu. Ostatnio z przykrością usłyszałem tę bujdę z ust Władysława Frasyniuka. Dlaczego akurat ocet, a nie przeciery owocowe czy korniszony, które doskonale pamiętam. Jest tu istotne drugie dno. Bo też metafora do półek sklepowych się nie ogranicza. Przypomnijmy. Podczas ukrzyżowania (J 19,28-30) „Jezus (…) rzekł: »Pragnę«. Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop (gałązkę krzewu rosnącego na murach – LS) gąbkę pełną octu i do ust Mu podano”. Podług Mateusza (Mt 27,48-49) i Marka (Mk 15,36) odbyło się to wśród szyderczych komentarzy. Tak oto ocet na półkach staje się nie tylko dowodem braków zaopatrzeniowych, ale symbolem męczeństwa narodu pod dyktatorskim butem. Co do samego męczeństwa nie ma już żadnych wątpliwości. Słyszymy o nim codziennie, a z roku na rok, wbrew regułom demografii, rośnie liczba zabitych, więzionych, prześladowanych i szykanowanych przez okrutne czerwone pająki. Skoro jest męczeństwo, muszą być oprawcy i męczennicy. Tutaj podział dokonywany przez IPN, a podtrzymywany przez dzisiejsze władze, jest dziecinnie prosty. Oprawcy to członkowie partii, milicja, ORMO, ZOMO, WOP, generalicja itd. Męczennicy – cała reszta narodu. Kalka ta, aczkolwiek zrozumiała, ma swoje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Szósty raz w Nowym Jorku

Polska w Radzie Bezpieczeństwa ONZ To nie żaden nadzwyczajny sukces, ale też nie kompletne nic. Reakcje mediów i polityków na wybór Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ były po prostu niesmaczne. Głupotą jest sprowadzanie wszystkiego do wojny PiS-PO, Kaczyński-Tusk. Chaos, czyli wojna propagandowa Czytałem te komentarze, było śmiesznie. Premier wołała, żeby ją przepraszać i że to wspaniały wynik 190:0. Tak naprawdę 190:2 (i ciekawe, kto się wstrzymał), ale skupmy się przez chwilę na stanie ducha pani Szydło – te okrzyki świadczą przecież z jednej strony o jej ignorancji, jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe, a z drugiej o przemożnej chęci zmazania upokorzenia 27:1. „Aktywny” był również minister Waszczykowski. Od razu się pochwalił, że na konsultacje – na poziomie wiceministrów – zaprosiła Polskę Rosja (no to już wiemy, na czyich pochwałach mu zależy), i dodał, że dzięki temu wiele spraw może iść do przodu, być może wyjaśniona też zostanie sprawa Smoleńska. O! Jak on to sobie wyobraża? Poza tym nie wiem, czy minister Waszczykowski zdaje sobie z tego sprawę, ale popełnił wielkie faux-pas. Dla pisowców, panie ministrze, sprawa jest przecież jasna, w samolocie wybuchła bomba termobaryczna, o tym powiedział Jarosław Kaczyński. Czyżby miał pan inne zdanie? Co pan jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

400 nielegalnych kościołów

Walczył z władzą Polski Ludowej tak skutecznie, że wybudował na Podkarpaciu ok. 400 nielegalnych kościołów. I za te, niewątpliwie epokowe, osiągnięcia sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu wnioskuje, by rok 2018 był Rokiem abp. Ignacego Tokarczuka. Młodzi, wychowani już przez PO-PiS, są zadziwieni. Jak można było wybudować 400 nielegalnych kościołów w kraju, gdzie był tylko ocet? A patrole ZOMO atakowały każdego, kto wyszedł z domu bez kartki ze zgodą na wyjście? Ano, jak widać, można było. Ocet łączył piach w bryły, a kościoły budowali nocą „wyklęci”, którzy podstępem trafili do ZOMO.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Wojna o porty

W latach 80. doszło na Bałtyku do 180 incydentów wywołanych przez NRD W miesięczniku „Nasza Historia” (nr 2/17), zaspokajającym zainteresowanie historią przede wszystkim północnej Polski, znalazłem tekst, który – jak sądzę – zainteresuje historiofilów także z innych regionów kraju. Pod zaskakującym tytułem „Dziwna wojna Jaruzelskiego z Honeckerem” Jakub Szczepański wydobył na światło dzienne pewien zgrzytliwy fakt z już i tak chropowatych stosunków między PRL a NRD. Autor artykułu oparł relację na badaniach, które przeprowadził dr Tomasz Ślepowroński ze szczecińskiego Instytutu Historii Studiów Międzynarodowych. W latach 80. XX w. NRD zaczęła samowolnie rozszerzać swoje wody terytorialne w sąsiedztwie Polski z dotychczasowych trzech do 12 mil morskich. Spowodowało to poważne perturbacje na styku NRD-Polska, z niebagatelnymi dla nas stratami gospodarczymi. NRD przejmowała bowiem władanie nad infrastrukturą wodną zespołu portów Szczecin-Świnoujście. Tory podejściowe do polskich portów i kotwicowiska znalazły się pod kontrolą niemieckich jednostek wodnych. Poszerzenie wód terytorialnych do 12 mil morskich zakłóciło także ruch tranzytowy wschód-zachód na Bałtyku, dotychczas obsługiwany przez Polaków. Władze polskie nie pozostawały bezczynne. Protestowały jednak bezskutecznie. Starcia nie wychodziły ponadto poza ramy gabinetowych spotkań, bo bratnie państwa nie mogły przecież być w poważnym konflikcie. Oczywiście

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Reporterskim zezem na III RP

PO zostawiła po sobie dwie Polski: jedną maleńką, dotkniętą łaską „złotego wieku” i drugą – większą, biedniejszą, o którą upomniał się Kaczyński. Dlatego wygrał Nie jestem Polakiem! Z ust wybrańców narodu ciągle słyszę, że: …każdy Polak doskonale wie, że „to” albo „owo”… a ja co rusz czegoś nie wiem. Jestem typem niewolnika. Wyznaję zasadę włoskiego filozofa Niccola Machiavellego, który radzi: …jeśli nie możesz pokonać wroga – musisz się do niego przytulić, bo to jedyna droga przetrwania… W roku 1945 Polska miała szczęście, że było w kraju tylko kilkadziesiąt tysięcy „żołnierzy wyklętych”. Gdyby za broń chwycił wtedy cały naród, to dziś okolice Wisły zamieszkiwałyby narody Związku Radzieckiego. Nie jestem patriotą. Nie wyznaję zasady, że za ojczyznę należy ginąć. Trzeba dla niej żyć i pracować w jak najlepszym zdrowiu. Tylko Chiny oraz Indie mogą pozwolić sobie na stratę 38 mln obywateli bez specjalnego uszczerbku dla państwa. Dlatego powstanie warszawskie uważam za krok skrajnie nieodpowiedzialny, a decydenci zasłużyli na sąd wojenny. Jestem ślepcem. Bo… … tylko ślepy nie widzi, że Polacy żyją w złotym wieku… a ja twierdzę, że tylko nieliczni. Jestem także liczykrupą. Liczę. Sięgam do roczników statystycznych GUS, patrzę na słupki, porównuję. Dlatego postanowiłem spojrzeć „reporterskim zezem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Duch osiedli

Co architektura osiedli mieszkaniowych mówi o PRL i III RP Dr Michał Wiśniewski – historyk architektury, pracownik Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Międzynarodowego Centrum Kultury. Członek zarządu fundacji Instytut Architektury. Zajmuje się badaniami nad architekturą i rozwojem miast w XIX i XX w., architekturą i sztuką nowoczesną oraz ochroną zabytków. Autor książek i artykułów, kurator wystaw. Z architektury można odczytać charakter systemu, w którym powstawała. Zgoda? – Zgoda. Także jego system wartości i wizję człowieka? – System wartości, system ekonomiczno-polityczny, filozofię, która konstruuje naszą wyobraźnię w danym momencie. Możemy to odczytać w historii architektury. Ze wszystkich dziedzin sztuki, o ile jest ona dziedziną sztuki, bo tutaj toczy się spór, to ona pochłania największe środki i ma wpływ na życie największej liczby ludzi. Ma totalny wymiar. Dzięki temu wiele mówi o epoce, w której budynek powstał. Czytajmy zatem: co peerelowskie osiedle mówi o systemie, w którym było stawiane? – Że powstawało w okresie, kiedy funkcjonował system gospodarczy wytwarzający spore nadwyżki. A te były przeznaczane na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych, które należały do największych problemów miast europejskich w zasadzie od zawsze. Wiek XX był wyjątkowy, bo po raz pierwszy udało się oderwać mieszkalnictwo od kwestii zysku. Na poziomie teorii zrobiono

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Plereza pod naleśnikiem

Nie sposób opisać mody pierwszej połowy lat 50. bez fenomenu „bikiniarzy”. Wokół nich narosło wiele legend. Uważa się, że Leopold Tyrmand był ich przedstawicielem, że to on rozsławił ten styl ubierania się. Pisał o nich z sympatią: Polski bikiniarz był śmieszny i biedniutki, szył sobie marynarki u rodzimych krawców, których zamęczał swoimi pomysłami, i obcinał rogi kołnierzyków tandetnych koszul kupowanych w domach towarowych. Był zabawny, ale bez groteskowej mocy swych francuskich czy skandynawskich kolegów, budził raczej współczucie i lekką odrazę, ale i pewien szacunek. Albowiem na tle szarego, zapuszczonego, niechlujnego, nędznego tłumu polskich miast stanowił protest i wyzwanie rzucone w twarz urzędowej szarości i brzydocie. Nieudolny protest i wrzaskliwe wyzwanie, ale zawsze… („Dziennik 1954”) Sam jednak nie ubierał się w ten sposób. W rzeczywistości był to styl miejskiej biedoty. Charakteryzował się przede wszystkim wąskimi spodniami kończącymi się nad kostką i fantastycznie kolorowymi krawatami, najczęściej z palmą lub dziewczyną w stroju kąpielowym. Stanisław Manturzewski w słynnym tekście „Idzie figus Targową ulicą” tak ich opisywał: Obowiązywał szyk amerykański – plereza, naleśnik, zamszaki, sing-singi, krawat „bikini”. Po kilku zmianach mody poprzez „skoki potrójnie szyte”, oprychówkę, golfy, fanfana, nastąpił zasadniczy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Wielcy Polacy w Polsce Ludowej

Zestawmy i porównajmy dorobek Gieysztora, Kaleckiego lub Szczepańskiego z „Łupaszką” lub jakimś innym „Ogniem” Wielcy Polacy w Polsce Ludowej – taki podtytuł ma niedawno wydana przez Andrzeja Karpińskiego książka „Oni odbudowali i rozwijali Polskę”. Zawiera ona 22 biogramy zmarłych kilka lub kilkadziesiąt lat temu wybitnych uczonych i działaczy społecznych, którzy znani byli już przed wojną, lecz szczyty ich osiągnięć i zasług dla Polski przypadły na czasy PRL. Różnili się między sobą profesją, skłonnościami ideologicznymi, sympatiami politycznymi, charakterem itp., ale nad tym wszystkim, co ich dzieliło, górowały poczucie więzi i łączności z narodem i jego kulturą oraz obowiązek świadczenia bezinteresownych usług na rzecz pomyślności społeczeństwa i państwa polskiego. Przyjęcie takiej postawy było niesłychanie trudne w warunkach, w jakich znalazł się kraj po zakończeniu wojny. Za sprawą zwycięskich mocarstw staliśmy się państwem wasalnym ZSRR. Niemniej jednak było to jedyne istniejące państwo polskie i rozsądek nakazywał narodowi urządzić się w nim tak, by życie stało się znośne, z nadzieją, że w końcu i na naszej ulicy zaświeci słońce, przynosząc upragnioną pełną niepodległość. „Wielcy Polacy” byli świadomi tego, że PRL nie jest państwem w pełni niepodległym i suwerennym i że tzw. demokracja socjalistyczna jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Więcej wolności we własnym domu

Co Październik ‘56 przyniósł zwykłym ludziom Wydawałoby się, że po 60 latach od Października ‘56 wiemy o nim wszystko. Powstało na ten temat wiele prac naukowych, wypowiadali się bohaterowie i świadkowie wydarzeń, wątek przemian wtedy zapoczątkowanych pojawiał się w twórczości artystycznej. A jednak w świadomości potocznej Polaków (zwłaszcza młodszych) ów miesiąc, bez wątpienia w polskiej historii najnowszej bardzo ważny, jest znany słabo, a jeżeli już – to dość jednostronnie. Część winy ponoszą zawodowi historycy, którzy skupiają się na emocjonujących wątkach politycznych oraz paru dyżurnych tematach (powszechne wiecowanie, rozwiązywanie „kołchozów”, organizowanie rad robotniczych, śmiała publicystyka prasowa, złagodzenie cenzury i publikowanie ciekawej literatury krytycznej wobec stalinizmu). O innych, ważnych, choć mniej spektakularnych skutkach społecznych tego, co się wówczas zdarzyło, pisano znacznie mniej. Jest więc okazja, aby nadrobić tę zaległość. Wieś: chłopi biorą sprawy w swoje ręce To prawda, że na wsi Październik ‘56 oznaczał przede wszystkim ruch rozwiązywania polskich odpowiedników kołchozów – spółdzielni produkcyjnych. Iskrą, która wznieciła pożar, stało się przemówienie Władysława Gomułki na VIII plenum KC Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (19-21 października 1956 r.). To w nim znalazł się passus o tym, że „należy umożliwić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.