Tag "USA"

Powrót na stronę główną
Aktualne Przebłyski

Nie dla nich USA

Dobrodziej Trump ostatni dowód swojej łaskawości dla Polaków dał prezydentowi Dudzie w Davos. Było to pozwolenie, by Duda mógł przez chwilę potrzymać rękę męża Melanii. Później była jeszcze połajanka za IPN. I powrót do żebrania o wizy amerykańskie. Nie udało się ich wyżebrać nawet bohaterom telenowel. I do USA nie poleciała ekipa grająca w spektaklu „Truciciel”. Polonia w Chicago i Nowym Jorku nie zobaczyła więc na żywo Małgorzaty Foremniak i Cezarego Żaka. Ciekawi nas, czy za niewystawioną wizę też ich skasowali. Bo przecież Amerykanie mają taki zwyczaj. A 160 dol. piechotą nie chodzi. Nawet w Trump Tower.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Dyplomata w służbie Polski Ludowej

Raporty wysyłane przez Czesława Miłosza z USA do Warszawy dowodzą, że był lojalnym wobec władz urzędnikiem państwowym Dziwić musi nikłe zainteresowanie wydobytymi z archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych raportami dyplomatycznymi wysyłanymi przez Czesława Miłosza ze Stanów Zjednoczonych do Centrali w Warszawie. Dziwić musi, bo tymi dokumentami powinni być zainteresowani zarówno ci, którzy chętnie ukazaliby „haniebną” decyzję poety o współpracy z władzami ówczesnego polskiego państwa, jak i ci, którzy broniąc go przed takimi zarzutami, mogliby się doszukiwać w opublikowanych dokumentach „drugiego dna”, jakiegoś „ketmana”; a i tacy by się znaleźli, którzy mogliby w nich dostrzec dowody na rzeczywiste poglądy lewicowe wspierające powojenne przemiany społeczne i polityczne w Polsce. Raporty dyplomatyczne Miłosza są ważne dla pogłębienia wiedzy o jego biografii, poglądach politycznych, postawie ideowej i działalności na rzecz Polski Ludowej. Dokumentują najmniej znane lata jego życia i aktywności politycznej. Skłaniają do weryfikacji tej wiedzy o nim, którą wyprowadzamy z utworów poetyckich powstających w tym czasie i z głośnej książki „Zniewolony umysł”. Dotychczasowa nasza wiedza o jego pracy w charakterze polskiego dyplomaty opierała się głównie na napomknięciach samego autora, spotykanych w jego tekstach z lat późniejszych, gdy dochodziła do głosu uwierająca go pamięć owego „paktu diabelskiego”. Gdy w różny sposób chciał się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wojna ekonomiczna z Wenezuelą

Od 20 lat trwa negatywna kampania przeciw Wenezueli. Najważniejszym zarzutem jest stwierdzenie, że istnieje tam socjalizm Tylko w 2017 r. w mediach amerykańskich pojawiło się 3880 fałszywych wiadomości na temat Wenezueli – oświadczył jej prezydent Nicolás Maduro 5 stycznia 2018 r. Podkreślił, że 1860 informacji zakłamywało sytuację w kraju w okresie między kwietniem a lipcem 2017 r., kiedy prawicowe bojówki szerzyły krwawy terror na ulicach miast, próbując nie dopuścić do zorganizowania wyborów parlamentarnych. Negatywna kampania medialna zaczęła się, gdy w 1999 r. władzę objął gen. Hugo Rafael Chávez. Trwa ona do dziś, a liczba nieprawdziwych wiadomości sięga dziesiątków tysięcy. Ich cechą charakterystyczną jest jednostronność. Zupełnie brakuje przedstawienia stanowiska rządu wenezuelskiego. Prawdziwości zarzutów nikt nie chce sprawdzić. Najważniejszym jest zaś stwierdzenie, że w Wenezueli istnieje socjalizm. W zachodniej prasie, a także w Polsce toczy się dyskusja o straszliwych skutkach socjalizmu w Wenezueli. Wnioski są jednoznaczne – trzeba zlikwidować socjalizm, a wróci normalność i dobrobyt. W polskiej prasie opublikowano zdjęcia pustych półek w sklepie, co ma świadczyć o fatalnych skutkach socjalizmu i wywołać negatywne skojarzenie z „komuną” i „pustymi hakami”. Problem jednak nie jest taki oczywisty, jak to się przedstawia. Wenezuela rzeczywiście boryka się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Czy nowa zimna wojna?

Nic tak nie zapewnia poparcia społeczeństwa prezydentowi Stanów Zjednoczonych jak poczucie zewnętrznego zagrożenia Codziennie przeglądam kilka tytułów prasy amerykańskiej i zauważyłem, że od pewnego czasu pojawia się tam termin nowa zimna wojna na określenie obecnego stanu stosunków amerykańsko-rosyjskich. Donald Trump, solidaryzując się z sankcjami rządu brytyjskiego wobec Rosji za atak środkiem chemicznym na byłego rosyjskiego agenta Siergieja Skripala i jego córkę, wydalił z USA 48 pracowników ambasady rosyjskiej w Waszyngtonie i 12 pracowników misji rosyjskiej w ONZ. Ponadto Amerykanie zamknęli konsulat rosyjski w Seattle na Zachodnim Wybrzeżu. Było to największe liczebnie wydalenie rosyjskiego personelu w historii stosunków na linii Waszyngton-Moskwa. Powrót do „gwiezdnych wojen” Tak złej atmosfery w stosunkach amerykańsko-rosyjskich nie było od czasów zimnej wojny. Rosja oczywiście zaprzecza, że ma cokolwiek wspólnego z zamachem na życie Skripala, i twierdzi, że we wrześniu 2017 r. zakończyła proces likwidacji swojej broni chemicznej, co potwierdziła międzynarodowa kontrola. Wobec Stanów Zjednoczonych Rosjanie odpowiedzieli symetrycznymi sankcjami, wydalając 60 dyplomatów amerykańskich i zamykając konsulat amerykański w Sankt Petersburgu. Trump postępował wobec Rosji w charakterystyczny dla siebie sposób. Z jednej strony, wzywał do poprawy stosunków i zapowiadał spotkanie z Putinem, z drugiej zaś, 6 kwietnia ogłosił nowe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Niewolnictwo XXI wieku

Amerykańscy więźniowie są masowo wykorzystywani do przymusowej pracy Sceny z wyprodukowanego przez amerykański liberalny magazyn „The Atlantic” filmu dokumentalnego „Angola for Life” mogłyby dziać się 150 lat temu na dowolnej plantacji gdzieś na amerykańskim Południu. Setki czarnoskórych robotników w pocie czoła na ogromnym, odsłoniętym terenie zbierają bawełnę. Często kaleczą sobie przy tym ręce, bo nie mają odpowiedniej odzieży ochronnej. Zdarza się, że muszą przysiąść na ziemi i odpocząć, gorączkowo poszukują też przynajmniej skrawka cienia, bo pracują w pełnym słońcu. Gdy jednak przerwą zbieranie bawełny chociaż na chwilę, w tle słychać krzyk strażnika, który w niewybrednych słowach zmusza ich do dalszej pracy. Problem polega na tym, że „Angola for Life” to nie fabularyzowany dokument o historii amerykańskiego niewolnictwa. To nakręcony trzy lata temu film pokazujący skalę i brutalność przymusowej pracy skazańców w amerykańskich zakładach karnych. Tytułowa Angola odnosi się do jednego z więzień w stanie Luizjana i pochodzi od nazwy dawnej plantacji obsługiwanej przez niewolników z Afryki, na miejscu której powstał zakład karny. 80% więźniów odsiadujących tam wyroki to Afroamerykanie. Niemal 90% z nich odbywa karę, pracując przeważnie na plantacjach bawełny. To wymowna ilustracja amerykańskiego systemu penitencjarnego, który coraz mniej wspólnego ma z resocjalizacją, a coraz więcej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Amerykański anioł

Varian Fry w czasie II wojny światowej ocalił kilka tysięcy ludzi, umożliwiając im ucieczkę z okupowanej Francji Korespondencja z Berlina Nowy Jork, czerwiec 1940 r. W lobby hotelu Commodore (obecnie Grand Hyatt) zebrało się ok. 200 przedstawicieli amerykańskiej śmietanki towarzyskiej. Przybyli ludzie biznesu, nauki, polityki oraz kultury, wśród nich także niemiecka aktorka i pisarka Erika Mann, córka noblisty Tomasza Manna. Atmosfera jest napięta, letni upał nieznośny, a hol pęka w szwach. Prominenci przyjęli zaproszenie od samej Eleanor Roosevelt, pierwszej damy Stanów Zjednoczonych. Na prowizorycznej mównicy pojawia się 33-letni dziennikarz, znany co najwyżej z niszowych felietonów w piśmie „The Living Age”. Młody redaktor nazywa się Varian Mackey Fry i opowiada obecnym o opłakanej sytuacji uciekających przed nazistami intelektualistów, którzy na południu Francji czekają na wyratowanie z piekła. Mówi, że pragnie im pomóc, po czym zwraca się do zamożnych gości z prośbą o składki. Jeszcze tego samego dnia powstaje Emergency Rescue Committee, który niebawem wyśle mówcę do Francji, by pomógł prześladowanym opuścić Europę. Jak gwiazdor filmowy Formalne wsparcie prezydentowej, 3 tys. dol. oraz lista z 200 nazwiskami – to była cała zawartość walizki Variana Frya, gdy w sierpniu 1940 r.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Jaja z wizami

Numer, jaki Amerykanie robią Polakom z wizami, jest równie finezyjny jak konstrukcja cepa. Nie znoszą nam wiz, bo mamy za dużo odmów. Limit to 3%. A kto odmawia wydania wizy nawet zwolennikom władzy? Ambasada amerykańska. W zeszłym roku odrzucono 5,9% wniosków. Z powodów tak ważnych jak wzór na jajach wielkanocnych. Tak się bawi z Polską najbliższy przyjaciel. Odmowa i nowy wniosek za 160 dol. A kolejny rząd łyka te bezczelne triki. I kłania się pokornie. Boją się odmowy czy co?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zagadka Memphis

50 lat temu zastrzelono Martina Luthera Kinga. Do dziś okoliczności jego śmierci budzą wiele wątpliwości Rozległ się potężny huk. King został odrzucony do tyłu i upadł na podłogę. Jego twarz zalała się krwią. Przerażony współpracownik Kinga, pastor Andrew Young, krzyczał: „O Boże, o Boże! To już koniec!”. Stojący obok Ralph Abernathy wrzasnął z wciekłością: „Nawet tak nie mów!”. Niestety, Young miał rację. Kula uszkodziła rdzeń kręgowy. Śmiertelnie ranny Martin Luther King zmarł po przewiezieniu do szpitala. Pół wieku temu, 4 kwietnia 1968 r., zabójstwo Martina Luthera Kinga wstrząsnęło Stanami Zjednoczonymi. Podobnie jak śmierć prezydenta Johna Kennedy’ego. Bardzo szybko pojawiły się hipotezy, że w obydwa zamachy zamieszane były siły rządowe. Przypadek śmierci Martina Luthera Kinga jest jednak szczególny. Pastor zginął, bo był niewygodny dla wielu środowisk, które chciały „białej Ameryki”. Burzliwe lata 60. XX w. były w USA czasem rewolucji obyczajowej, walki klasowej i obsesji dotyczącej wojny wietnamskiej. Działalność Kinga, który wzywał do integracji wszystkich Afroamerykanów oraz głośnego mówienia o równouprawnieniu, drażniła rasistów, służby wywiadowcze, wojskowych i polityków. Walka o prawa obywatelskie czarnoskórej ludności

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Prawnicza pomyłka wyszła na zdrowie

Po przypadkowej legalizacji prostytucji mniej było gwałtów i chorób wenerycznych Korzenie tej sprawy sięgają lat 70., kiedy w amerykańskim stanie Rhode Island obywatelska grupa na rzecz odwołania starej, zużytej etyki, czyli Call of Your Old Tired Ethics (COYOTE), doprowadziła do usunięcia ze stanowych kodeksów przepisów o traktowaniu prostytucji jako przestępstwa. Wprawdzie miano ją wpisać do innego działu prawa, dotyczącego wykroczeń, ale przez niedopatrzenie nie zrobiono tego. Od 1980 r. prostytucja była więc tam legalna, choć nikt o tym nie wiedział i policja ścigała ją tak samo jak dawniej. Zmieniło się to w 2003 r., gdy prawnicy reprezentujący osiem kobiet oskarżonych o świadczenie usług seksualnych wykazali przed sądem, że nie złamały one prawa stanowego. Sąd oddalił sprawę, a społeczność Rhode Island dowiedziała się, że prostytucja jest legalna. Przynajmniej w domach, ponieważ pomyłka wymazała z przepisów karnych tylko taki jej rodzaj. Stręczycielstwo i seks za pieniądze na ulicach pozostawały karalne. Stanowa legislatura ruszyła od razu, by błąd naprawić i przywrócić kary za świadczenie usług seksualnych, ale proces legislacyjny zajął sześć lat. A w tym czasie – od roku 2003 do 2009 – pracownikom zatrudnionym w tej branży nie groziły kary. Dr Scott Cunningham z Baylor University i dr Manisha Shah z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles potraktowali

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Narodowa szkoła pasterstwa

Umarł kaznodzieja Billy Graham. Nazywano go kapelanem Białego Domu, chociaż nie ma takiego stanowiska w Ameryce. Otrzymał tę godność od obywateli, którym notabene zabronił zwracania się do niego per Wasza Wielebność. Był zaufanym rozmówcą wszystkich kolejnych prezydentów USA, począwszy od Harry’ego Trumana (nr 33), a na Baracku Obamie (nr 44) skończywszy. Donald Trump, 45. prezydent Stanów Zjednoczonych, nazwał zmarłego ambasadorem Chrystusa i osobiście, to znaczy z małżonką, odprowadził do grobu w parku modlitwy w Charlotte w Karolinie Północnej, gdzie znajduje się biblioteka i siedziba Billy Graham Evangelistic Association. Billy Graham przeżył 99 lat i cztery miesiące. Wszystkim imponował charyzmą i energią ewangelizatora czy nawet ewangelisty, jak mówią Amerykanie, ale nie wszystkim się podobało, że tyle przesiaduje z prezydentami (np. z Bushem juniorem noc przed rozpoczęciem wojny w Zatoce Perskiej). Samemu Grahamowi, co prawda dopiero po czasie, też zbrzydło to zbliżenie z polityką, jeszcze bardziej z Nixonem niż z Bushem. Graham ma swoją gwiazdę na Hollywood Walk of Fame, sam grywał, choć częściej jego odgrywano w kinie. Firma, którą założył, wyprodukowała 130 filmów. Obliczono, a Amerykanie umieją to robić, że dzięki filmom religijnym Grahama nawróciło się 2 mln ludzi. Prawdopodobnie do końca świata utrzymają się jego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.