Tag "wspomnienia"
Między słowem, miejscem a pamięcią
Obca we własnym domu
Claudia Durastanti – (ur. w 1984 r. na Brooklynie) pisarka i tłumaczka. W wieku sześciu lat przeniosła się z matką i bratem do Gallicchio w regionie Basilicata. Absolwentka rzymskiej La Sapienzy. Publikowała m.in. w magazynach „Granta”, „Los Angeles Review of Books” i „The Serving Library”. Członkini zarządu Międzynarodowych Targów Książki w Turynie, współpomysłodawczyni Festiwalu Literatury Włoskiej w Londynie. Autorka książki „Obca”
„Obca” pełna jest wątków autobiograficznych, choć zachowuje formę powieści. Skąd decyzja, by tę historię przedstawić jako fikcję, a nie literaturę faktu?
– To był świadomy wybór, choć po części również naturalny wynik moich doświadczeń życiowych. Gdy pisałam o dzieciństwie czy młodości rodziców, a nawet o wspomnieniach z czasów, kiedy mnie jeszcze nie było, czułam, że te historie wymagają pewnego dystansu. Fikcja daje możliwość wzniesienia się ponad fakty, a jednocześnie zapewnia przestrzeń, gdzie prawda miesza się z wyobraźnią. Pisząc, sięgam po rzeczywistość, ale używam jej jako surowca – odtwarzam ją, przekształcam, przemycam coś, co jest tylko moją interpretacją przeszłości.
Piszesz zarówno po włosku, jak i po angielsku. Jak język wpływa na sposób opowiadania przez ciebie historii?
– Pisanie to dla mnie ciągły akt tłumaczenia. W mojej głowie wiele myśli rodzi się po angielsku, ale zanim przeleję je na papier, muszę je „przekonwertować” na włoski. To interesujący proces, w którym języki oddziałują na siebie nawzajem. Kiedy piszę po włosku, poruszam się swobodniej w obszarach związanych z przeszłością, z mitycznymi korzeniami, dzieciństwem. Natomiast gdy zaczynam mówić o teraźniejszości, która dzieje się w Londynie czy w Nowym Jorku, o bieżących wydarzeniach czy o kwestiach politycznych, często przechodzę na angielski. Mam wrażenie, że zarówno włoski, jak i angielski mają swoje specyficzne miejsce w mojej historii.
Życie między językami i kulturami jest jak posiadanie kilku domów, ale w żadnym z nich nie przebywam na stałe. Wielojęzyczność nie oznacza tylko umiejętności posługiwania się różnymi językami; to także różne sposoby wyrażania myśli i przeżywania świata. Włoski jest dla mnie językiem zmysłów, obrazów, rodzinnych historii. Angielski z kolei otwiera mnie na świat zewnętrzny, na przemyślenia intelektualne, na literaturę, która ma bardziej analityczny charakter. Dzięki temu mam większą swobodę, ale też odczuwam brak pełnej tożsamości – w każdym miejscu jestem trochę obca. Nauczyłam się jednak traktować to jako atut. Różnorodność daje mi więcej punktów odniesienia i pozwala spoglądać na życie z dystansu, co bardzo pomaga mi w pisaniu.
„Obca” to także opowieść o rodzinie, która jawi się jako pewnego rodzaju mitologia. Jak wspomnienia o rodzinie wpłynęły na kształt książki?
– Myślę, że moi rodzice byli dla mnie jak postacie z legend, a może wręcz z wielkiego amerykańskiego snu. Mieli w sobie coś z romantycznych bohaterów, żyjących poza utartymi szlakami. Ich życie było naznaczone wyjątkowymi, niekiedy ekscentrycznymi wyborami, które w moich oczach niosły pewien mit. Tata, wieczny outsider, i mama, wieczna poszukiwaczka, której życie przesiąknięte było ideą bycia kimś wyjątkowym – ukształtowali mnie w sposób niezwykle głęboki. I to właśnie oni nauczyli mnie patrzeć na rzeczywistość jak na coś, co można opowiedzieć na różne sposoby, coś, co można mitologizować.
W „Obcej” pojawia się motyw dźwięku i ciszy, co jest związane z głuchotą twoich rodziców. W jaki sposób ta rzeczywistość wpłynęła na twoje pisarstwo?
Futbol jako wehikuł czasu
Lubię filmy, które niewiele podpowiadają. Wolę wiedzieć za mało, bo wtedy czuję, że ktoś traktuje mnie jak partnera do dyskusji.
Jan Bujnowski – (ur. w 1994 r.) reżyser i scenarzysta filmowy. Absolwent reżyserii i doktorant w PWSFTviT w Łodzi. Wcześniej studiował dziennikarstwo i historię sztuki na UW. Jest laureatem Nagrody MKiDN dla studentów uczelni artystycznych za wybitne osiągnięcia. Jego „Diabeł” otrzymał Specjalne Wyróżnienie Jury w Clermont-Ferrand. „Taniec w narożniku” będzie miał polską premierę w sekcji Shortlista na Międzynarodowym Festiwalu mBank Nowe Horyzonty (18-28 lipca).
Twój krótkometrażowy film „Taniec w narożniku” miał premierę na tegorocznym festiwalu w Cannes i był tam jednym z nielicznych polskich akcentów. Można się poczuć onieśmielonym na Lazurowym Wybrzeżu?
– Wbrew pozorom festiwal nie był onieśmielający, bo mój film został pokazany w bocznej sekcji Tydzień Krytyki, która wyróżnia się dobrą organizacją. Wszystko odbywa się w przyjacielskiej atmosferze i wydaje się bardzo kameralne. Podejrzewam, że w konkursie głównym twórcy spotykają się z większą presją i napięciem, ale my czuliśmy się jak członkowie jednej dużej rodziny. Nie mogę narzekać, ponieważ wygraliśmy los na loterii, uczestnicząc w imprezie tej rangi. Pobyt na Lazurowym Wybrzeżu był oczywiście intensywny i męczący fizycznie. Mieliśmy napięty harmonogram, musieliśmy brać udział w licznych spotkaniach i wydarzeniach towarzyszących, a nie przyjechaliśmy na cały festiwal. Cieszymy się jednak podwójnie, że mogliśmy prezentować film przed canneńską widownią. Dzięki wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Instytutu Adama Mickiewicza udało się zebrać na miejscu dużą część ekipy. Te osoby poświęciły swój wolny czas, żeby pracować zeszłego lata nad „Tańcem w narożniku” i chciałem im to jakoś wynagrodzić.
Jak traktujesz nagrodę, którą przyznało ci Stowarzyszenie Kolejarzy Kinomanów, Ceux du rail, czyli Złotą Szynę?
– Mój kolega Dawid Bodzak, który pokazywał film „Krokodyl” w tej samej sekcji w 2023 r., wspominał o podobnej nagrodzie. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Oczywiście bardzo się ucieszyliśmy z wyróżnienia i poszliśmy na małą ceremonię odebrania Złotej Szyny. Stowarzyszenie Kolejarzy Kinomanów działa przy festiwalu od prawie 30 lat. To trochę nie pasuje do medialnej otoczki Cannes, które słynie z blichtru i przepychu. Potraktowaliśmy ten laur jak nagrodę publiczności, bo komisja przyznająca Złotą Szynę składa się z kilkudziesięciu osób. Spędziliśmy prawie godzinę na gali, porozmawialiśmy z francuskimi kolejarzami i odrobinę się wzruszyliśmy. Jeden z nich podarował mi nawet książkę pod tytułem „Czerwony dywan w cieniu walki klasowej”. A któraś z organizatorek opowiadała, że w tym roku podjęto sporo działań na rzecz docenienia pracowników niższego szczebla festiwalu. Budujący jest fakt, że wokół tak potężnego wydarzenia znajduje się przestrzeń dla związków kinomanów z różnych grup społecznych. Ich nagrody nie potrzebują dodatkowego prestiżu, a i tak stały się integralną częścią Cannes.
Niekochani przez historię
Szukając zagubionej pamięci i inspiracji do mego „Abecadła polifonicznego” (ukaże się w połowie maja), zacząłem czytać swoje dzienniki. Pierwsze zeszyty zapisałem, gdy miałem 13 lat, systematycznie pisałem dopiero po 20. roku życia. Trochę wstyd, jaki byłem wtedy głupek. Lepiej piszę i myślę od połowy lat 80. Przerażające uczucie, jakby to był dziennik kogoś innego, kto jednak jest mną. Większości zdarzeń nie pamiętam, czasami po lekturze coś zaczyna mi majaczyć, jak w gęstej
…jeszcze świat cały do zdobycia
Wspomnienia Zofii z Odrowąż-Pieniążków Skąpskiej z lat 1945-1961 „Do Brzeska wkroczyli Sowieci 18 stycznia o czwartej po obiedzie. Niebezpieczeństwo pocisków skończyło się. O dziewiątej wieczorem (…) wkroczyli Sowieci do Hebdowa i przyszli do dworu. Dla oficerów nakryło się w hallu. (…) Wszyscy rośli, dobrze wyglądają. Nie mogą zapomnieć Stalingradu. Opowiadają o stratach wśród swoich rodzin. Są pełni nadziei, młodzi, wierzą w to, że dojdą do Berlina”. Tak zaczynają się wspomnienia Zofii z Odrowąż-Pieniążków Skąpskiej z lat 1945-1961. Rodzina
Poezja po niej zostanie
Nina Andrycz-Cyrankiewicz była uzależniona od teatru, który był dla niej najważniejszy na świecie Urodziła się 11 listopada 1912 r., czyli 110 lat temu. Przeżyła 102 lata, dwa miesiące i 20 dni, do końca w niezłej formie. Przez ten czas świat zmienił się całkowicie, ale Nina, ani chybi genetycznie uprzywilejowana, całkiem sprawnie za nim nadążała. Nie twierdzę, że nauczyła się posługiwać komórką, ale miała swoje sposoby i zawsze znalazł się ktoś z komórką, by zamówić taksówkę. O takich
Odrze, na pożegnanie
Nad Odrą rzygało się, wracając po pijaku „z grobu Wojaczka”. Bardzo ładnie i elegancko się rzygało, bo wystarczyło wychylić się za murek i paw lądował na samym brzegu, w krzakach, gdzie pozostawał gorzką tajemnicą. Murek przydawał się także na randkach, był z widokiem na wodę, na z rzadka przepływający statek pełen imprezowiczów, na mrugający po drugiej stronie Ostrów Tumski. Nad Odrą byliśmy bojowi. Między betonowymi wentylatorami na Wzgórzu Partyzantów zbieraliśmy się jako Anty Nazi Front, żeby roznosić antyfaszystowskie
Niewczesny wędrowiec
Nie żegnam starego roku, trzymam się go jak tonący brzytwy, nie przyjmuję do wiadomości, że od 1 stycznia rocznikowo jestem już pięćdziesięciolatkiem. W takim np. Krakowie, który odwiedzam na dłużej niż dzień po raz pierwszy od czasu studiów doktoranckich, cierpię na coś w rodzaju zaburzenia perspektywy temporalnej, jak rzekłby fachowiec od mózgów. Gdzieś mi zginęły dwie dekady – wyszedłem na piwo i wróciłem „Dwadzieścia lat później”, jak głosiłby napis, gdyby to film był, nie życie. Zaburzenia dotyczą zresztą także topografii: umawiam
Scena prywatna
Miłość Gustawa Holoubka O Magdzie i Gustawie w środowisku już przestało się mówić na ucho, choć ona jest jeszcze żoną operatora Wiesława Rutowicza, a on mężem Mai Wachowiak. „W każdym razie skandal wisi w powietrzu, tylko my jesteśmy głusi i ślepi na wszystko – potwierdza Zawadzka. – Widocznie nasze małżeństwa były pozornie udane. Gustaw twierdzi, że nasze uczucie wybuchło z taką siłą, bo jest ostatnią deską ratunku, której oboje się uczepiliśmy, żeby przeżyć prawdziwą miłość i szczęśliwy









