Przywódca Al Kaidy odzywa się wtedy, kiedy jest to potrzebne prezydentowi Bushowi Gdzie jest Osama bin Laden? Czy pozostaje przy życiu? Na te pytania nie ma odpowiedzi. Przywódca Al Kaidy rzadko przypomina o sobie – zazwyczaj na taśmie audio, przy czym nagranie jest marnej jakości. Istnieją jednak poważne wątpliwości, czy wszystkie te przesłania inicjatora zamachów na Stany Zjednoczone z 11 września 2001 r. są autentyczne. Komentatorzy zwracają uwagę, że nieprzyjaciel nr 1 Ameryki jakimś cudem odzywa się wtedy, kiedy potrzebuje tego prezydent George W. Bush. Zwolennicy teorii spiskowych i zaprzysięgli wrogowie prezydenta USA na niezliczonych stronach internetowych oskarżają Waszyngton o to, że robi z bin Ladena arcywroga i od czasu do czasu wyciąga go jak magik królika z cylindra. W ten sposób urządza Amerykanom seans nienawiści, by naród skupił się wokół swego przywódcy. Bin Laden jest jak wszechobecny orwellowski Emmanuel Goldstein z powieści „Rok 1984”, rzekomy przywódca tajnej armii Braterstwo, będącej w rzeczywistości wytworem tajnych służb totalitarnych władz Oceanii. Można odrzucić tego rodzaju oskarżenia jako fantazje maniaków wietrzących wszędzie niecne knowania. Ale także poważne media „głównego nurtu” zwracają uwagę na pewien fenomen. Komentator „Chicago Tribune” napisał, że każda taśma bin Ladena przypomina Amerykanom, jak bardzo tego terrorysty nienawidzą. Obywatele zapominają wtedy, że nie szaleją na punkcie swego prezydenta. Jeśli przywódca Al Kaidy głosi, że Stany Zjednoczone powinny się wycofać z Iraku, Amerykanie natychmiast przekonują się, że inwazja na ten kraj była słuszna. Dla Białego Domu jedyną rzeczą lepszą od werbalnego ataku Osamy byłoby „oskarżenie ze strony Jacques’a Chiraca, że Bush nie używa francuskich perfum”, napisała szyderczo „Chicago Tribune”. Brytyjski dziennik „The Guardian” stwierdził w komentarzu „Wielki mit Osamy bin Ladena”, że być może ci ludzie, którzy wymyślili rzekomą broń masowego rażenia Saddama Husajna, gotową do wystrzelenia w ciągu 45 minut, mają też swój interes w utrzymywaniu Osamy przy życiu. Bez straszaka, jakim jest bin Laden, rozniecanie „gniewu ludu” przeciwko Arabom byłoby trudniejszym zadaniem. Po wyemitowaniu przez arabską telewizję Al Dżazira 19 stycznia ostatniego jak dotąd nagrania saudyjskiego terrorysty brytyjska korporacja BBC stwierdziła, że prawdopodobnie następstwem będzie wzrost poparcia dla George’a W. Busha. W ostatnich tygodniach prezydent był pod wielką presją, oskarżony o to, że tropiąc podejrzanych o terroryzm, depcze swobody obywatelskie. Prezydent odpowiadał, że Ameryka prowadzi wojnę z terroryzmem, więc twarde metody są dozwolone. Kiedy bin Laden zagroził nowymi atakami na terytorium Stanów Zjednoczonych, obywatele USA zrozumieli, że ich przywódca ma rację. Dodajmy, że tylko lęk przed terroryzmem sprawił, iż Bush nie został formalnie oskarżony o prowadzenie nielegalnej operacji podsłuchiwania obywateli. Bin Laden po raz ostatni był z całą pewnością żywy w grudniu 2001 r. Wtedy amerykańscy wojskowi w Afganistanie zarejestrowali rozkazy, które wydawał przez radio swym bojownikom w górach Tora Bora. Ale generałowie z Pentagonu nie wysłali do Tora Bora swoich jednostek specjalnych, lecz powierzyli unieszkodliwienie bin Ladena afgańskim sprzymierzeńcom. Można było przewidzieć, jak to się skończy. Osama przekupił łasych na pieniądze Afgańczyków i zniknął bez śladu razem ze świtą. Trzy miesiące później Amerykanie wycofali komandosów i automatyczne samoloty zwiadowcze z Afganistanu. George Bush i jego dygnitarze przygotowywali się już do ataku na Irak. Saddam Husajn stał się najważniejszym wrogiem. Prezydent USA, który po zamachach z 11 września zapowiadał, że szef Al Kaidy zostanie pojmany żywy lub martwy, nagle przestał wypowiadać jego imię. W Waszyngtonie mówiono szyderczo: Osama bin Forgotten, Osama bin Zapomniany. 1 marca br., kiedy Bush w drodze do Indii złożył niespodziewaną wizytę w Kabulu, siłą rzeczy musiał wspomnieć bin Ladena – zapowiedział więc, że saudyjski superterrorysta zostanie w końcu postawiony przed obliczem sprawiedliwości. Czy jednak będzie to możliwe? Według powszechnej opinii, bin Laden zaszył się na pograniczu afgańsko-pakistańskim, najpewniej gdzieś na zamieszkanych przez Pasztunów pakistańskich Terytoriach Plemiennych, na których możliwości działania władzy centralnej są ograniczone. Kiedy w marcu 2004 r. prezydent Pakistanu, Pervez Musharraf,
Tagi:
Krzysztof Kęciek









