Tak, jak było
Warto co jakiś czas przeglądać publikowane przez prasę listy najlepiej sprzedających się książek. Można się z nich domyśleć zainteresowań i stanu ducha tej coraz mniejszej przecież części Polaków, którzy odróżniają życie umysłowe od „Życia na gorąco” i doktora Fausta od doktora Lubicza. Otóż na listach tych zastanawiająco długo utrzymuje się książka Stanisława Lema „Okamgnienie”. Pamiętam, jak tuż po ukazaniu się tej książki Wojciech Orliński ubolewał w „Gazecie Wyborczej”, że w „Okamgnieniu” nie odnalazł dawnego Lema, z jego oszałamiającym optymizmem poznawczym i olśniewającymi horyzontami technologicznej przyszłości. I chwała Bogu. Lem nie odwołuje w “Okamgnieniu” swoich dawniejszych technologicznych wizji, lecz odnosi się do nich z namysłem. Przede wszystkim zaś z niekłamanym obrzydzeniem mówi o tak zwanych – “science writers” czy “science commentators”, a więc o facetach, którzy starają się stać pomiędzy pracowniami autentycznych uczonych a szeroką publicznością, przerabiając nie tylko wyniki, ale i hipotezy rodzące się w laboratoriach na karmę dla czytelników „Super Expressu”. Ma po stokroć rację. W ostatnim czasie pierwsze strony popularnych gazet obiegły trzy naukowe sensacje. Pierwszą z nich było rzekome zrekonstruowanie przez badaczy tzw. genotypu ludzkiego, czyli układu genów odpowiedzialnych za działanie ludzkich ciał i umysłów. Powstała stąd kolosalna radość, że oto już jutro będziemy potrafili, ingerując w poszczególny gen, poprawiać nasze zdrowie, usuwać choroby, budować idealnego człowieka, a nawet sięgnąć po nieśmiertelność. Kilku lekarzy powiedziało wręcz prasie, że odtąd ich zawód zmieni się zupełnie, będą poprawiali ludzkie egzemplarze na starcie; zamiast grzebać się w ich starzejących się flakach i sercach. Druga sensacja związana była z Marsem, na którym rzekomo z układu głazów w marsjańskich wąwozach wywnioskowano niechybną obecność wody, chociaż skądinąd wiadomo, że atmosfera Marsa nie jest w stanie utrzymać zbiorników wodnych, ani tym bardziej spowodować opadów. Trzecia wreszcie sensacja dotyczyła szybkości światła, która jakoby została przekroczona w warunkach laboratoryjnych, a więc promień zanim zdążył wypaść z odpowiedniej kabiny, już do niej wpadał z powrotem, co miało ponoć wysłać teorię względności na śmietnik, a Alberta Einsteina do domu starców tkniętych demencją. Szczególną zaś radością “science writerów” było to, że wszystko, co do tej pory uważano za niemożliwe, okazuje się możliwe, z czego wyciągano pocieszający wniosek, że w świecie nie obowiązują już żadne reguły. Jest to pociecha dość względna. Otóż wszystkie te sensacje, drukowane na pierwszych stronach, już po kilku dniach co uczciwsze gazety opatrywały drukowanymi gdzieś z tyłu wątpliwościami i zastrzeżeniami, zazwyczaj podważającymi ich istotę. Ile jest jednak uczciwych gazet? „Okamgnienie” Lema jest więc w istocie rozprawą z klimatem, który wytwarza hochsztaplerską przeważnie scjentyficzną gorączkę. Lem pokazuje, jakie otchłanie niewiedzy dzielą nas od rezultatów, które mamy rzekomo osiągnąć już jutro, a także, jakie paradoksy musiałyby się narodzić, gdyby rezultaty te potraktować na serio. Na przykład w wyniku “nieśmiertelności” pojawiliby się starcy o herkulesowych ciałach, albo osobniki z wymazaną pamięcią, ponieważ “nieśmiertelności” nie da się oddzielić od procesu trwania i gromadzenia doświadczeń, a sklonowana owieczka Dolly okazała się, jak wiadomo, dorosłą owcą o niedługim przed nią żywocie. Mówiąc o życiu, czy też cywilizacjach pozaziemskich, z którymi w dodatku nawiązać mielibyśmy kontakt, Lem pokazuje, że fakt wytworzenia technosfery – a tylko z taką cywilizacją mogłaby nawiązać kontakt nasza technologia – jest w gruncie rzeczy bardzo przypadkowym wariantem życia i można wyobrażać sobie całkiem rozwinięte jego formy, które wcale nie idą w stronę technologii. Wreszcie mówiąc o postępie, Lem jak każdy inteligentny człowiek oddziela go od prostego upływu czasu, pokazując życie jako grę, w której unikanie zagrożeń da- je rezultaty raz lepsze, a raz gorsze od poprzednich. Co stale zresztą widzimy dookoła siebie. “Wydaje mi się – pisze – że jednak byłoby lepiej, gdybyśmy byli w kosmosie samotni. To dlatego, ponieważ uważam za gorszy od stopnia ludzkiego zachowania stan już nieosiągalny. Ludożerstwo, które stało u kolebki naszego gatunku, o czym świadczą długie kości neandertalczyków, rozłupywane krzemieniami, nie było ani pierwszą, ani ostatnią występną aktywnością praludzi. Dlatego zrozumiałe jest rzutowanie w kosmos przez najróżniejsze odmiany ludzkiej twórczości wojennych kolizji, czyli masowego mordu”. Dlaczego