Dokumenty SB to pociski, którymi strzela się do politycznych wrogów Bomba miała wybuchnąć w środę, 31 maja, kiedy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, były kapelan „Solidarności” z Nowej Huty, miał ujawnić listę 28 krakowskich księży w ten lub inny sposób współpracujących z SB. Jak mówił, niektórzy należeli do bliskich znajomych papieża Jana Pawła II oraz jego sekretarza, dziś metropolity krakowskiego – kard. Stanisława Dziwisza. Ks. Isakowicz-Zaleski zbierał te nazwiska przez kilka miesięcy, badając w IPN dokumenty dotyczące działalności Departamentu IV MSW, zajmującego się inwigilacją Kościoła. Ksiądz swojej listy nie ujawnił. Zabronił mu tego jego zwierzchnik, kard. Stanisław Dziwisz. Koniec sprawy? Ależ skąd! Cała Polska podzieliła się na tych, którzy uważają, że kuria słusznie zakazała ks. Zaleskiemu ujawniania nazwisk, i tych, którzy na to czekają. Atmosfera jest napięta, bo wcześniej opinii publicznej rzucono trzy nazwiska księży jako agentów. Najpierw ks. Michała Czajkowskiego, przewodniczącego Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem. Potem ks. Mieczysława Malińskiego, przyjaciela Jana Pawła II. No i ks. Janusza Bielańskiego, proboszcza katedry na Wawelu. Lobby lustracyjne miało swoje wielkie dni. Wśród dziennikarzy (i nie tylko) krążyły nazwiska duchownych, a potem innych osób, które ks. Zaleski zamierza oskarżyć. Gilotyna była w górze. Na razie nie spadła. Kto ją ustawił? Prezydent Lech Kaczyński w środę w TVN 24 powiedział, że jego zdaniem czas publikacji informacji o księżach – rzekomych agentach był nieprzypadkowy. I że kazał zlecić ABW wyjaśnienie, dlaczego informacje o księżach Czajkowskim i Malińskim ukazały się akurat przed pielgrzymką Benedykta XVI. Rzeczywiście, zbieżność wydaje się nieprzypadkowa. Ale jeszcze bardziej nieprzypadkowa wydaje się inna sekwencja zdarzeń. Salwy przeciwko łże-elitom Mamy dziś w Polsce twardą polityczną wojnę między PiS a PO, czy też między obozem Czwartej RP i obozem Trzeciej. Ta wojna ma swoje bitwy również wewnątrz Kościoła. A że trwa – nie ma wątpliwości. Wystarczy przypomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego wypowiadane w marcu tego roku w Sejmie. – W Polsce demokracja z całą pewnością nie jest zagrożona – mówił szef PiS. – Nie jest zagrożona także praworządność. Jest zagrożony układ. I my z tym układem będziemy walczyć! My go chcemy zniszczyć. My go chcemy zniszczyć metodami prawnymi, dopuszczalnymi w państwie praworządnym. My go chcemy przede wszystkim zniszczyć moralnie. My go chcemy pokazać. My chcemy pokazać także jego obecnych obrońców. A któż jest tym układem? Kaczyński wymieniał: to łże-elity, lumpenliberałowie. To Platforma Obywatelska, która „zachowuje się jak SLD”. To środowisko „Gazety Wyborczej”, którą nazwał „arystokracją Trzeciej RP” i „KPP”. Rozszerzał zresztą to pojęcie na całą dawną Unię Wolności, w tym na środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Salwy Kaczyńskich sięgały dalej. O Trybunale Konstytucyjnym nie ma co mówić. Za to można o Episkopacie. Gdy biskupi skrytykowali Radio Maryja, PiS-owcy nie ukrywali niezadowolenia. O tym zresztą, że Episkopat został wciągnięty do wojny PiS z PO, wiadomo od miesięcy. W styczniu tego roku, po platformerskich rekolekcjach w Łagiewnikach, tak pisał o tym Kazimierz Kutz: „Metropolita krakowski wyszedł z inicjatywą rekolekcji polityków PO w papieskim sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, by przeciwstawić się zawłaszczeniu Jasnej Góry przez ojca Rydzyka. Mamy więc otwartą wojnę w Kościele pomiędzy dwiema orientacjami członków Episkopatu, które nakładają się na wojnę o władzę dwóch postsolidarnościowych układów politycznych. Każda frakcja ma niejako swojego Boga i swoje wojsko. Oto lider PiS siedzi w toruńskiej Telewizji Trwam niczym kura na grzędzie, zapowiada cenzurę obyczajową i gaworzy godzinami z moherowymi beretami. W tym czasie ci drudzy, z PO, ogłaszają w Krakowie swoje poddaństwo metropolicie krakowskiemu. Potem zaś pysznią się, że hołd został przyjęty, a Rokita nazywa Dziwisza „przyszłą głową Kościoła katolickiego”, zaś Platformę – „partią, która traktuje polskiego katolika jako kluczowy element w dotarciu do swego wyborcy”. Można by machnąć ręką na to zdanie i potraktować je jak jeszcze jedno partyjne pustosłowie, ale arcybiskup przybija pieczęć: „Chrześcijańskie partie nie powinny być zostawione przez Kościół bez pomocy”. Wojna między PO a PiS, czy też między Polską Rydzyka a Polską Dziwisza, miała też inne formy. Gdy w marcu Lech Kaczyński rozważał rozwiązanie parlamentu i rozpisanie wyborów na maj, kard. Dziwisz powiedział: – Atmosfera przedwyborcza nie służy
Tagi:
Robert Walenciak









