Ten niebezpieczny listopad

Ten niebezpieczny listopad

Krzysztof Jasinski fot. Tomasz Szkodzinski

Najwyższy czas skończyć z maszerowaniem 11 listopada. Organizujmy bale niepodległości, bale górników, tramwajarzy, kolejarzy, ogrodników i wędkarzy Krzysztof Jasiński – reżyser teatralny i telewizyjny, znany z realizacji wielkich widowisk plenerowych, założyciel i od 50 lat dyrektor krakowskiego Teatru STU Czy listopad to rzeczywiście „dla Polaków niebezpieczna pora”, jak mówi Wielki Książę w „Nocy listopadowej” Wyspiańskiego i potwierdza szpieg Makrot? – Listopad zawsze był w naszej historii miesiącem szczególnej aktywności politycznej i wielkich wydarzeń patriotycznych, począwszy od 1830 r., gdy wybuchło jedno z największych powstań narodowych, aż po rok 1918 r., gdy wszystkie skonfliktowane obozy polityczne potrafiły się dogadać i odzyskaliśmy niepodległość. Niepodległość? W minioną środę, 11 listopada, w dniu Narodowego Święta Niepodległości obchodzonego w rocznicę uwolnienia nas od trwającej 123 lata niewoli, przez Warszawę przeszło tysiące młodych ludzi w Marszu Niepodległości, krzycząc: „Polska dla Polaków, Polacy dla Polski!”. Na wielu transparentach były napisy, że musimy walczyć o niepodległość. Jeszcze mi tylko brakowało Pallas Ateny wołającej: „Do broni! Do broni!”. – Najwyższy czas skończyć z maszerowaniem. 11 listopada organizujmy bale niepodległości. Od Pałacu Prezydenckiego po remizy w gminie. Bale górników, hutników, tramwajarzy, kolejarzy, ogrodników i wędkarzy. Każdy 11 listopada powinien iść na bal albo na koncert, albo do teatru, żeby w swoim środowisku cieszyć się z wolności. W Polsce rzeczywiście dużo rzeczy trzeba zmienić. Przegraliśmy Solidarność, bo nie przenieśliśmy jej istoty na wyższy poziom. Zatrzymujemy się na emocjach, a to za mało. Dopiero refleksja ma wpływ na zmianę rzeczywistości. Wola, uczucie, świadomość. Abyśmy byli skuteczni zbiorowo, musimy coś ze sobą zrobić indywidualnie. Wtedy nasze działania będą efektywne. Same gesty rewolucyjne niczego nie zmieniają. Teza, że przebudzenie Polaków jest możliwe tylko poprzez jednostkowe wyzwolenie, stała się osią wyreżyserowanego przez pana na 50-lecie Teatru STU tryptyku „Wędrowanie” według Stanisława Wyspiańskiego, który łączy w całość „Wesele”, „Wyzwolenie” i „Akropolis”. Od listopada ub.r. wędrujecie z tym spektaklem po Polsce i chcecie go pokazać w 50 miastach. Czy to podróż misyjna? – Nie ma teatru Wyspiańskiego bez misji. Chcemy podnosić ducha narodowego, a nie dążyć do jego destrukcji. Byliśmy już w wielu miastach, głównie w północnej Polsce, w przyszłym roku dotrzemy do innych. To właśnie spektakl o tym, że najpierw każdy z nas powinien się wyzwolić z duchowej nędzy, odnowić swoją duszę, a potem można myśleć o wspólnych działaniach. O tym zrobiliśmy nasze jubileuszowe przedstawienie. Jeździmy po całej Polsce, bo chcemy cerować i leczyć rozdarte polskie dusze. Nasze podróżowanie po kraju zostało objęte honorowym patronatem prezydenta Bronisława Komorowskiego. Potem trzeba było dać na przemiał 5 tys. plakatów, bo mieliśmy wybory. W grudniu może będzie u nas pan prezydent Andrzej Duda i wtedy go poprosimy o kontynuowanie patronatu. To zresztą jakieś symboliczne nawiązanie do waszych korzeni, bo byliście na początku „teatrem w drodze” prezentującym głos młodego pokolenia. Zaczynaliście od teatru zrodzonego z kontrkultury studenckiej i sceny eksperymentalnej, aby dojść do teatru repertuarowego grającego dzieła światowej i rodzimej dramaturgii. – Przez pierwszych 15 lat Teatr STU był sceną wędrowną. Występowaliśmy w całej Polsce i w ponad 20 krajach na czterech kontynentach, aby w 1975 r. stać się zawodowym teatrem repertuarowym i osiąść w budynku przy al. Krasińskiego 16 w Krakowie, gdzie znajdowała się sala posiedzeń zlikwidowanej Rady Narodowej Dzielnicy Zwierzyniec. Teraz na 50-lecie postanowiliśmy wędrować z pomocą finansową Tauronu przez Polskę i tego dokonamy. Zostało nam jeszcze kilka miast na południu kraju. W „Wyzwoleniu” padają słowa: „A my mamy wielką scenę: 20 kroków wszerz i wzdłuż. Przecież to miejsce dość obszerne, by w nim myśl polską zamknąć już…”. Wasza sala tylko na 200 widzów ma wymiary 14 na 14 m. Wystawiacie narodowe dramaty, a scena nie ma nawet tych 20 kroków w żadnym kierunku. Gdy wasz teatr zmaga się z mitami, Narodowy w Warszawie wystawia „Kotkę na gorącym blaszanym dachu”, a bohaterką „Balladyny” jest dziewczyna z popegeerowskiej wsi, która chce się wyrwać do miasta. W krakowskim Starym Teatrze zaś „Nie-boska komedia” ma niewiele wspólnego z Krasińskim. – Jeżeli teatr narodowy ma kilka scen, może na nich eksperymentować i grać „Kotkę…”. Również młodzi reżyserzy mają prawo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 47/2015

Kategorie: Wywiady