Ten zdzierca Bloomberg

Ten zdzierca Bloomberg

Burmistrz Nowego Jorku próbuje radykalnymi środkami ocalić miasto przed bankructwem Podatek od opon samochodowych, masowe zwolnienia, policjanci, którzy za najmniejsze przewinienia wlepiają nowojorczykom mandaty. Burmistrz Michael Bloomberg stosuje drastyczne środki, aby uratować ośmiomilionową metropolię przed bankructwem. W projektowanym 40-miliardowym budżecie Nowego Jorku na rok 2003/2004 brakuje 3,8 mld dol. Gdyby nie pomoc finansowa stanu Nowy Jork, deficyt przekroczyłby 6 mld. Burmistrz zamknął kilka stacji straży pożarnej, podniósł ceny biletów na metro o pół dolara, podwyższył podatek majątkowy (o 18,5%) do poziomu bezprecedensowego w dziejach Nowego Jorku i zamierza podnieść podatek VAT. Rozsierdzeni oszczędnościowymi posunięciami Bloomberga nowojorczycy nazwali go złośliwie „Mike Majcher” i „Ponuryberg”. Obwiniają też swego burmistrza o wszelkie możliwe nieszczęścia – krytykują go nawet za wyjątkowo deszczową i kapryśną pogodę. „W weekendy cwany Mike ucieka samolotem na słoneczne Bermudy, aby pograć w golfa, a my cierpimy w tej wiecznej mżawce”, sarkają. Bloomberg bije rekordy niepopularności. Tylko 24% mieszkańców Wielkiego Jabłka uważa, że dobrze sprawuje swój urząd. Od czasu, gdy w 1978 r. dziennik „New York Times” zaczął przeprowadzać sondaże, żaden przywódca nowojorskiej administracji nie miał tak katastrofalnych wyników. W dumnej metropolii szerzy się pesymizm. 60% nowojorczyków uważa, że w ciągu ostatniego roku życie się pogorszyło. 61-letni Michael Bloomberg dowiódł już, że jest wybitnym człowiekiem. Dzięki talentom, przebojowości i mrówczej pracy stworzył imperium medialno-finansowe, które nazwał swoim imieniem. Koncern Bloomberg LP przynosi 2,3 mld dol. rocznego dochodu i zatrudnia w prawie 100 krajach 8 tys. pracowników. Jego właściciel zgromadził majątek oceniany na co najmniej 4,8 mld dol. W 2001 r. po raz pierwszy w życiu stanął do walki o wybieralny urząd polityczny. Z własnej kieszeni wydał na kampanię 75 mln dol., aby zdobyć posadę, która rocznie przynosi 195 tys. zysku. Uzyskał poparcie ustępującego burmistrza Nowego Jorku, słynnego Rudolpha Giulianiego, i jako kandydat Republikanów wybrany został na jego następcę imponującą większością głosów. Kiedy w styczniu 2002 r. wprowadzał się do City Hall (ratusza), zapowiadał, że będzie zarządzał ogromnym miastem jak własnym przedsiębiorstwem – dynamicznie przeprowadzi reformy, zmniejszy koszty administracji, zredukuje długi i stworzy nowe miejsca pracy. Rzeczywiście odniósł pewne sukcesy – za jego kadencji przestępczość spadła przynajmniej w niektórych dzielnicach, rozpoczęto wysoko oceniany przez fachowców program reformy oświaty. Ale burmistrz menedżer nie potrafił rozwiązać problemów finansowych ogromnego miasta. Nowy Jork stanął w obliczu bankructwa – pesymiści przewidują, że już wkrótce miastem zajmie się syndyk masy upadłościowej. Bezrobocie sięgnęło tu 8,8% (w całych Stanach Zjednoczonych – 6%) i rośnie. Burmistrz Bloomberg właściwie nie ponosi winy za obecną mizerię. Deficyt budżetowy w znaczniej części odziedziczył po swym poprzedniku. Nowy Jork do tej pory nie zdołał przezwyciężyć skutków krachu przedsiębiorstw internetowych i giełdowej depresji, a przede wszystkim zamachów z 11 września 2001 r., które okazały się destrukcyjne przede wszystkim w sferze ekonomii. Miasto wciąż żyje w lęku przed terrorystami, środki bezpieczeństwa mające ochronić Nowy Jork przed kolejnym atakiem pochłaniają dziesiątki milionów dolarów. Wielkie Jabłko wciąż omijają turyści oraz ostrożni inwestorzy. Szacuje się, że na skutek zamachów z 11 września nowojorska metropolia utraciła 250 tysięcy miejsc pracy, przede wszystkim w sektorze finansowym. Na pomoc z zewnątrz Bloomberg nie ma co liczyć. 50 stanów USA walczy z deficytem, zaś gospodarcza stagnacja, wojna z Irakiem i korzystna przede wszystkim dla zamożnych obywateli reforma podatkowa prezydenta Busha sprawiły, że w budżecie federalnym może zabraknąć aż 400 mld dol.! Bloomberg usiłował ratować sytuację, zaciągając kolejne kredyty, w końcu jednak zrozumiał, że konieczne są radykalne kroki. Zaproponował dwa projekty budżetu – „bolesny” czy też „najgorszego scenariusza” oraz katastrofalny „budżet Sądu Ostatecznego”. Pierwszy przewiduje likwidację 4,5 tys. miejsc pracy w administracji miejskiej, zamknięcie dziesiątków klinik i ogrodów zoologicznych na Brooklynie i w Queens, wstrzymanie renowacji pomieszczenia dla lwów i małpiarni w zoo w Bronksie, wyłączenie oświetlenia na mostach oraz zredukowanie komunikacji promowej. Jeśli zaś zrealizowany będzie „budżet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 30/2003

Kategorie: Świat