Partactwo CBA spowodowało, że trzeba było znaleźć kogoś odpowiedzialnego za ich nieudolność. I padło na mnie, Kornatowskiego i Netzla Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych i administracji – Czy ma pan jeszcze na coś czas, poza jeżdżeniem po sądach i prokuraturach? – To nie jest do końca tak, że tylko i wyłącznie sądy i prokuratura zabierają mi czas. Ale faktem jest, że liczba spraw, w których uczestniczę, jest olbrzymia. – W jednych jest pan oskarżycielem, w drugich oskarżanym… Porozmawiajmy o tych drugich: co się dzieje ze „sprawą hotelu Marriott”, był pan przecież oskarżany o przeciek, o to, że ujawnił pan Andrzejowi Lepperowi akcję CBA, a potem składał fałszywe zeznania i utrudniał śledztwo. – Zarzuty dotyczą sfery składania fałszywych zeznań i utrudniania tym sposobem postępowania przygotowawczego poprzez pomoc sprawcy przecieku. To kuriozum. Każdy prawnik, prokurator, nie wchodząc w zawiłości prawne, powie, że taki zarzut nie ma możliwości ostania się. Mogłem Leppera ostrzec dziesiątki razy… – Niedawno słyszeliśmy, że prokuratura zamierza tę sprawę umorzyć. – Nie chciałbym wypowiadać się tym zakresie. Jestem w tej niekomfortowej sytuacji, że mam określoną rolę w tej sprawie, rolę podejrzanego. Wypowiedział się już za mnie sąd, który wytknął prokuraturze błędy, bezprawność gromadzenia materiału dowodowego, wskazał na olbrzymie luki. Natomiast nie ukrywam, że w tej sprawie ostatnia czynność z moim udziałem odbyła się 31 sierpnia 2007 r. Od tego czasu czekam na rozstrzygnięcie postępowania. – Nie mógł pan wcześniej ostrzec Leppera? Musiał pan czekać do ostatniego dnia? – O akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa wiedziałem już na przestrzeni stycznia i lutego 2007 r., kiedy pełniłem funkcję prokuratora krajowego. O jej postępach dowiadywałem się też później, podczas narad u premiera. Mogłem więc Leppera ostrzec dziesiątki razy, na każdym etapie postępowania. – Spotykaliście się co tydzień, podczas posiedzeń Rady Ministrów… – Opowiem panu anegdotę: byłem już odwołanym ministrem spraw wewnętrznych i wyprowadzałem się z mieszkania rządowego na ul. Grzesiuka. W tej samej klatce co ja mieszkanie miała pani marszałek Genowefa Wiśniowska. I kiedy wyprowadzałem się, spotkałem ją. I ona, tak jak pan, w sposób humorystyczny mnie zapytała: „Panie ministrze, po co było jeździć do Marriotta, tyle osób po drodze informować? Nie łatwiej było do mnie podejść, zapukać do drzwi?”. Owszem, łatwiej, tylko że ja nie byłem źródłem przecieku. Nikogo nie ostrzegałem. To nie jest kwestia wiary, ale i faktów. Dzisiaj już wiemy, że krąg osób, które wiedziały o tej całej akcji, był olbrzymi. Więc partactwo CBA spowodowało, że trzeba było znaleźć kogoś odpowiedzialnego za ich nieudolność. I padło na nas. Nocna rozmowa w Kancelarii Premiera – Spodziewał się pan tego? – Nie. I do dziś wiele spraw jest dla mnie zagadkowych. Powiem panu o jednej z nich: jest 6 sierpnia 2007 r., z żoną i synem wyjeżdżamy do Włoch. Tego dnia wieczorem, gdy byliśmy już we Włoszech, skontaktował się ze mną premier Jarosław Kaczyński i poprosił, żebym najbliższym samolotem przyleciał do Polski. Mówił, że musi ze mną porozmawiać na temat tego, co się dzieje w klasztorze betanek, i jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałby ze mną poruszyć, również bardzo istotna. 7 sierpnia byłem w Warszawie, i tegoż 7 sierpnia ok. godziny 19-19.30 spotkałem się z Jarosławem Kaczyńskim w Kancelarii Premiera. Mieliśmy półgodzinną rozmowę, pierwsza jej część poświęcona była betankom. – A druga? – Premier zapytał mnie o moje relacje z panem Ryszardem Krauzem, z panem posłem Woszczerowiczem i z panem posłem Lepperem. Po czym oświadczył: panie ministrze, teraz pana i mnie przesłucha prokurator, tu, w Kancelarii Premiera. Udałem się więc na to przesłuchanie, usiadłem naprzeciw prokuratora, a on zapytał mnie, czy ja nadal jestem ministrem. Na co odpowiedziałem, że tak i nie rozumiem pytania. A prokurator mi mówi, że on się dowiedział, że ja już jestem odwołany. Więc powtórzyłem, że to nieprawda, że jestem urzędującym ministrem. Po przesłuchaniu zaraz udałem się do szefa kancelarii, ministra Błaszczaka, z zapytaniem, czy coś się dzieje w stosunku do mojej osoby, bo miałem dziwne pytania ze strony prokuratora. – I co odpowiedział Błaszczak? – Powiedział, że nic się nie dzieje, że mam wracać do Włoch i że premier, który podobno zauważył mnie na korytarzu, wyraził zdumienie, że jestem jeszcze w Polsce. Więc poleciałem następnego dnia rano, 8 sierpnia. A ok. godz. 17 dostałem
Tagi:
Robert Walenciak









