Turbokapitalizm przeciwko wolności albo o naiwności liberałów

Turbokapitalizm przeciwko wolności albo o naiwności liberałów

Liberalizm wolnością stoi, to wiedzą wszyscy, a jak nie wiedzą, to zaraz się dowiedzą. Jak? Poczytają nowy program Platformy Obywatelskiej, w którym z pewnością wolność będzie odmieniana przez wszystkie przypadki. Nie o Platformie chcę jednak pisać, ale o problemie, którego liberałowie najwyraźniej nie dostrzegają. Oto kapitalizm, którego byli oni zawsze wyznawcami, z czasem tak się zmienił, że zaczął wyraźnie podważać wartości liberałom bliskie. Rzecz ta umknęła ich uwadze. W tym sensie ich ogląd świata stał się naiwny, tzn. mający się nijak do realiów. Takiego kapitalizmu, jaki śnił się liberałom, już dawno nie ma (osobną sprawą pozostaje, czy kiedykolwiek był). Istnienie wolnego rynku, na którym kwitnie konkurencja, monopole nie mają racji bytu, panuje wolna przedsiębiorczość, a konsumenci mogą swobodnie i wedle uznania wybierać w krainie obfitości towarów, odchodzi do przeszłości. Dzisiejszy turbokapitalizm, szczególnie w wydaniu amerykańskim, czyli wzorcowym dla reszty świata, to królestwo monopoli, zmów cenowych, inwigilacji obywateli, narzuconych wzorów konsumpcji, manipulacji akcjami, oszustw finansowych, „łapania frajera” i spychania wielkich grup społecznych w nędzę. Najważniejszy jego sektor – gospodarka cyfrowa – to pole gigantycznych manipulacji, powszechnego nadzoru, połykania konkurencji, zanim jeszcze staje się groźna, udanego dążenia do monopolu, psucia demokracji i bezwzględnego wyzysku pracowników i klientów (ci ostatni wszak każdym kliknięciem wykonują darmową pracę na rzecz korporacji internetowych).

System ten ogranicza zarówno ludzką wolność, jak i autonomię. W dobie tzw. kapitalizmu kognitywnego, w którym głównym towarem jest informacja, nie sposób bowiem uwolnić się od cyfrowych korporacji, a jeszcze trudniej – od ich udanego profilowania naszych pragnień i marzeń. Wiedzą one o nas więcej, niż my sami wiemy o sobie, mogą zatem odgadywać nasze teraźniejsze i przyszłe przekonania, pragnienia i działania, po to aby na nie wpływać zgodnie ze swoimi interesami. Nasza wolność jest ograniczana stopniowo i pozornie bezboleśnie, wszak z radością oddajemy się cyfrowemu autoniewolnictwu. Przestajemy też być jednostkami autonomicznymi, czyli takimi, które same podejmują decyzje co do swojego życia, ukryta manipulacja naszymi przekonaniami czyni nas bowiem takimi, jakimi królowie Doliny Krzemowej chcą, abyśmy się stali.

Gdzie tu jednak wina liberałów? Leży ona w ich bezwarunkowym poparciu wolnego rynku, nawet jeśli zaczyna on realizować scenariusz z „Nowego wspaniałego świata” Aldousa Huxleya (społeczeństwa zadowolonych ze swojego życia niewolników), w niechęci do wszelkich regulacji, które mogłyby temu zapobiec, w podziwie dla cyfrowych baronów jako wzorów przedsiębiorczości. Wina ta wynika z ich naiwności, z obstawania przy wolnościowej mitologii kapitalizmu nawet wtedy, gdy on sam zamienia się powoli w system miękkiego totalitaryzmu. Objawia się uporem w opowiadaniu bajek o człowieku jako kowalu swojego losu, gdy już od dawna wiadomo, że możliwości jego sukcesu rozstrzygają się najczęściej jeszcze przed jego urodzeniem, o równości szans, gdy nie ma o niej mowy już od dziesięcioleci, o „przypływie, który podnosi wszystkie łodzie” (skapywaniu bogactwa z góry na dół), gdy tymczasem kilka podnosi (garstka bogaczy), a resztę pozostawia tam, gdzie była (klasa średnia), niektórych zaś topi (klasa ludowa). Jej przejawem jest również kult indywidualizmu, któremu wolny rynek ma jakoby sprzyjać, podczas gdy zamienia on autonomicznych obywateli w manipulowanych konsumentów. I naiwna wiara w samoregulację rynku, gdy od dawna jest on już do niej niezdolny, co ostatni kryzys finansowy pokazał w całej krasie. Oraz oczekiwanie odpowiedzialności od biznesu, gdy od dawna wymiguje się on od swoich społecznych obligacji, wierząc za Miltonem Friedmanem, że jedynym obowiązkiem przedsiębiorstwa jest osiąganie zysku (mamy z tego dzisiejszy kryzys klimatyczny i wczorajszy kryzys finansowy).

W ten sposób liberałowie zapatrzeni w model, którego już dawno nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było, choćby dlatego, że nigdy nie było wolnego rynku niezwiązanego z aktywnością państwa, i ślepi na cechy modelu, który jest, sprzeniewierzają się swojemu cennemu dziedzictwu. Wszak świat bez liberalizmu byłby z pewnością gorszy niż świat z nim. Jego problem dziś polega jednak na tym, że z orientacji antydogmatycznej i wrażliwej na fakty przekształcił się w zbiór pustych zaklęć i sloganów, które nijak się mają do rzeczywistości. Gdyby było inaczej, liberałowie powinni jako pierwsi podnosić larum, gdy ich ideały sięgają bruku w dobie kapitalizmu kognitywnego. Powinni pierwsi bić w dzwony, gdy tak przez nich ukochany kapitalizm produkuje raczej zniewolenie niż wolność, utratę autonomii jednostek niż jej rozkwit, faktyczne ujednolicenie pragnień i dążeń, a nie ich pluralizm, nierówność możliwości życiowych, a nie równość szans. Nie robią tego jednak, być może bojąc się, że wraz z krytyką dzisiejszego kapitalizmu utracą tożsamość i skręcą za bardzo na lewo. Dziś nie ma jednak innego wyjścia. Skręt na lewo to jedyna droga dla tych, którzy chcą pozostać wierni etosowi liberalizmu. To miałbym ochotę wpisać do sztambucha autorom nowego programu Platformy Obywatelskiej.

Wydanie: 01/2021, 2021

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony