Tysiąc na celowniku

Tysiąc na celowniku

Prokuratorzy i oficerowie CBŚ badali konta trzech premierów, a także ministrów, polityków, biznesmenów, artystów… Dziś nikt nie chce się do tego przyznać Czy kolejna brudna tajemnica IV RP wyjdzie wkrótce na jaw? Czy dowiemy się, skąd się wzięła lista tysiąca osób, wobec których w czasach rządu PiS prowadzono policyjno-prokuratorskie „działania sprawdzające”? Lista powstała w 2006 r., w toku prac tajnej grupy powołanej 16 maja w strukturze Zarządu CBŚ w Katowicach przez komendanta głównego policji Marka Bieńkowskiego (pisaliśmy o tym w „Przeglądzie”, nr 43/2012). Na liście są nazwiska m.in. Marka Belki, Józefa Oleksego, Wiesława Kaczmarka, Stanisława Gomułki, Włodzimierza Cimoszewicza, ale też Jana Dworaka, Andrzeja Fidyka, Krzysztofa Materny, Piotra Farfała… Są na niej członkowie władz Telewizji Polskiej, wielkich firm giełdowych, np. PKN Orlen, przedsiębiorstw: Swarzędza SA, Hydrobudowy Śląsk SA, Zakładów Azotowych Anwil, Pezetelu SA, Meleksa, Hoop SA, Polmosu Białystok, Browaru Kasztelan, instytucji finansowych: BIG Banku Gdańskiego SA czy PZU NFI Management, ale też Fundacji Jolanty Kwaśniewskiej „Porozumienie bez Barier” i Fundacji Onkologii Doświadczalnej i Klinicznej, Polsko-Australijskiej Fundacji im. P.E. Strzeleckiego, Fundacji Ogólnopolskiej Komisji Historycznej Ruchu Studenckiego, a nawet Klubu Golfowego First Warsaw Golf and Country Club czy Wrocławskiego Klubu Szermierczego Kolejarz. A także wielu innych firm i instytucji. Tajna grupa w różnych okresach liczyła 15-17 funkcjonariuszy z Wydziału do Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości Ekonomicznej Zarządu w Katowicach CBŚ KGP, Sekcji Kryminalnej, Wydziału Korupcji, Wydziału do Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości Narkotykowej oraz Zespołu Dochodzeniowo-Śledczego. Jaki był cel jej działania? Jest on opisany w decyzji Komendy Głównej Policji: „(grupa) ma na celu rozpoznanie i ujawnienie przestępstw związanych z procesem prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych o szczególnym znaczeniu dla gospodarki RP”. Na podstawie tak kategorycznego stwierdzenia sporządzono listę ponad tysiąca osób, określając ją jako „Analizę Powiązań Osobowo-Kapitałowych”. Teraz sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka próbuje dociec, jak lista powstała i na czyje polecenie. Na jakiej podstawie prawnej? Jakie działania podejmowano wobec osób na niej figurujących? Czy je zakończono, a jeżeli tak, to kiedy i dlaczego? I co się dzieje z pozyskanymi w wyniku tych działań informacjami? Na razie do listy nikt nie chce się przyznać. I funkcjonariusze CBŚ, i prokuratorzy na jej widok robią wielkie oczy. Jakby jej w ogóle nie było, jakby zobaczyli przesyłkę z Marsa. Czy to się zmieni? Tajemnica kancelarii tajnej Z wielką dozą prawdopodobieństwa można zakładać, że informacja o liście miała na zawsze pozostać tajemnicą. Tak było przez lata. Aż wreszcie – chyba przez przypadek – wypłynęła. Informacja o liście, a w zasadzie informacja o informacji, znalazła się w spisie dokumentów znajdujących się w akcie oskarżenia przeciwko Andrzejowi Kratiukowi, prezesowi Rady Fundacji Jolanty Kwaśniewskiej „Porozumienie bez Barier”, w tzw. sprawie wrocławskiej. W czasach rządów PiS Kratiuk znalazł się na celowniku służb specjalnych i prokuratury. Oskarżano go o to, że był tajnym współpracownikiem służb (wygrał sprawę w sądzie), a także o pranie brudnych pieniędzy (tu śledztwo umorzono). W jego kancelarii przeprowadzano rewizje, nachodzono jego klientów i współpracowników, w nieformalnych rozmowach proponowano „spokój”, jeżeli obciąży Kwaśniewskich albo Wiesława Kaczmarka. Jedynym uzyskiem prokuratury jest dziwnie wyglądająca sprawa – w listopadzie 2008 r. katowicki prokurator Jacek Więckowski przedstawił Kratiukowi zarzuty. Dotyczyły one tego, że w 2004 r. prywatna spółka handlująca kredytami samochodowymi Polskie Towarzystwo Finansowe kupiła inną prywatną spółkę z branży, DGK, za 30 mln zł. Prokurator uznał, że wartość spółki DGK została zawyżona, gdyż firma była warta 6,8 mln zł, więc oskarżył członków zarządu i rady nadzorczej DGK o niegospodarność, doklejając do tego Kratiuka, ponieważ to jego kancelaria obsługiwała tę transakcję. Sprawa wygląda na kuriozalną, bo dotyczy transakcji między dwoma prywatnymi podmiotami. Poza tym transakcji sprzed lat, do której nikt nie zgłaszał uwag. Na dodatek oskarżony jest w niej prawnik, który przygotowywał dokumenty. Mimo to trafiła na wokandę sądu we Wrocławiu. W trakcie kolejnej rozprawy, analizując akta (a liczą one 200 tomów, czyli kilka tysięcy stron), Kratiuk znalazł w nich dziwną pozycję, mianowicie lakoniczny zapis o decyzji Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, dotyczącej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 48/2012

Kategorie: Kraj