U nas nie ma Chaplinów, są ponuracy

U nas nie ma Chaplinów, są ponuracy

Ośrodkiem kultury stał się supermarket, a mianem galerii określa się centrum handlowe WOJCIECH PSZONIAK (ur. w 1942 r. we Lwowie) – aktor teatralny i filmowy, reżyser. Krakowską PWST ukończył w 1968 r. W czasie studiów związany z Teatrem STU, potem, do 1974 r., aktor Starego Teatru, gdzie grał m.in. w sztukach Wyspiańskiego, Szekspira i Dostojewskiego. Od połowy lat 70. w warszawskim Teatrze Powszechnym, od 1978 r. grał głównie za granicą. W 1982 r. wyemigrował do Francji, dziś jeździ między Paryżem i Warszawą, gra także na scenach londyńskich. Duży rozgłos przyniosła mu sceniczna i filmowa współpraca z Andrzejem Wajdą (m.in. „Ziemia obiecana”, „Sprawa Dantona”, „Korczak”), a także liczne role w Teatrze Telewizji. W ubiegłym roku z wielkim sukcesem zaprezentował polskiej publiczności monodram „Belfer”. Niedawno obchodził 65. urodziny. – Wierzy pan w etos inteligenta? – Coraz częściej mam wątpliwości, czy ta kategoria funkcjonuje jeszcze w naszej współczesnej rzeczywistości, która co i rusz spycha inteligencję na margines życia publicznego. Ale chcę wierzyć – i nie poddaję się w tej swojej wierze – że ten inteligent istnieje. Jest potrzeba, żeby istniał. – Dziś inteligent – że przywołam określenie pana Dorna – to „wykształciuch”, a więc ktoś gorszy. – Cóż, nieszczęsne jest to określenie. A Dorn to niby nie jest „wykształciuch”? Nie wiem, do kogo i o kim on to mówi. Bo jak Gomułka mówił coś podobnego, to było wiadomo, kto i do kogo kieruje swoje pogardliwe słowa. Takie wypowiedzi jak Dorna i w ogóle nastawienie całej ekipy Kaczyńskich świadczą tylko o tym, że zaburzone są pewne standardy. Ale, wie pan, ja znam dużo ludzi wykształconych, którzy nie są inteligentami, jednak to nie jest reguła, bo na ogół inteligencja idzie w parze z wykształceniem. Tylko że inteligencja jest przecież czymś więcej, jest kwestią ciągłości, pewnego przekazu, kultury, sposobu myślenia, wartości etc. Nasz największy problem polega na tym, że inteligencja została w Polsce wymordowana albo przegoniona, w czym swój udział mieli Hitler, Stalin i nie tylko. Do dziś się zbieramy po tych ciosach. Inteligencji wciąż jest mało, a teraz jest jeszcze marginalizowana. Na przykład Unia Pracy była partią inteligencką i nie miała szans. – Pytam o to pana, ponieważ pan dobrze zna Francję. Czuje pan różnicę? – Wystrzegam się takich porównań, ponieważ one mnie bolą jako Polaka. Historia Francji jest zupełnie inna, przede wszystkim dlatego, że jest ciągła. Nie ma w niej tej traumy, która charakteryzuje Polskę, tej tragedii historycznej, z którą my wciąż się borykamy. Będziemy mogli szukać takich polsko-francuskich porównań dopiero wówczas, gdy Polska stanie się krajem stabilnym. Artysta na straży wartości – Uściślę więc: chodzi mi o to, że w narodzie, w którym inteligencja ma silne wpływy, procesy społeczno-polityczne wyglądają zupełnie inaczej, a u nas, w wolnej Polsce, wyglądają marnie. O taką różnicę mi idzie. Bo nawet w czasach PRL-u inteligencja dawała o sobie ciągle znać. – Na ile mogła, to dawała, ale rzeczywiście była bardziej aktywna, w kinie, teatrze, literaturze. Dziś inteligencja nie ma siły. – A może to jest kwestia lęku polskiego inteligenta przed donośnym i konkretnym głosem? – Chyba nie. Dawniej inteligentem pogardzano, ale władza się z nim liczyła. W jakimś sensie bała się go. Dziś inteligencji się nie słucha, a więc traci ona swój napęd. Poza tym inteligencja uległa pauperyzacji, słabo jej idzie w wyścigu szczurów, nie dostosowała się do wymogów nowego systemu, wpadła więc w kolejną pułapkę: z uścisku w rozprężenie. – No więc co artysta, taki jak pan, który był żywym głosem inteligencji, przekazywał pewne wartości, ma do roboty w tym świecie? Pędzącym z szaloną szybkością, z marnej jakości polityką i zagubionym społeczeństwem? – Wie pan, myślę, że w gruncie rzeczy rola artysty jest taka sama. Artysta – poeta, pisarz, reżyser, aktor – musi stać na straży wartości niezależnie od zmieniających się okoliczności i atrybutów świata, w którym żyje. Artysta, mam na myśli wysoką kulturę, musi bronić tych sfer, bez których społeczeństwo chamieje. W PRL-u to było prostsze. Dziś zaś pojawia się dylemat: czy robić rzeczy, które z punktu widzenia wartości intelektualnych i duchowych są bez znaczenia, ale za to dobrze zarabiać i być popularnym, czy też jednak być wiernym własnym ideałom i żyć w cieniu, także finansowym.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2007, 2007

Kategorie: Wywiady