Ukąszenie Kafkowskie

Ukąszenie Kafkowskie

„Końca” Krzysztofa Warlikowskiego widz nie ogląda. Podlega manipulacji Czy tym właśnie jesteśmy, wszyscy bez wyjątku – petentami oczekującymi werdyktu? John Maxwell Coetzee, „Elizabeth Costello” To się musiało zdarzyć wcześniej czy później. Artysta serio myślący o świecie musi zderzyć się z zagadką śmierci, z pułapką przemijania i cielesnej egzystencji. Myśl o nieuchronnym przejściu na tamtą stronę zawiodła Tadeusza Różewicza do „Pułapki”, dramatu osnutego wokół losów i motywów twórczości Franza Kafki, do profetycznych przeczuć Holokaustu. Jerzy Grzegorzewski przed laty powędrował szlakami wyobraźni Kafkowskiej „Ameryki”. Maciej Englert ruszył niedawno śladami Józefa K., adaptując Kafkowski „Proces” – nie on przecież pierwszy, było tych adaptacji niemal 30, poczynając od Ateneum (1958, reż. Jan Kulczyński), gdzie w roli Józefa K. wystąpił Jacek Woszczerowicz. Wśród artystów, których „Proces” inspirował, znaleźli się twórcy wielu generacji i orientacji estetycznych, przede wszystkim jednak otwarci na poszukiwania, a wśród nich m.in. Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Jarocki, Henryk Baranowski, Agnieszka Holland, Lech Raczak, Wiesław Hejno, Ryszard Major, Marek Kalita, Henryk Boukołowski i Waldemar Śmigasiewicz. Wspólnym mianownikiem ich adaptacji było pytanie o winę, oskarżenie i wyrok, który zawsze jest z góry wiadomy. „Jeżeli jestem skazany – notował Kafka w „Dziennikach” – to nie tylko na śmierć, lecz także na samoobronę aż do śmierci”. Oto linia myślowa, którą podążali artyści zainfekowani „Procesem”. Teraz na tę długą listę wpisuje się Krzysztof Warlikowski, chociaż jego „Koniec” nie jest adaptacją „Procesu”, ale raczej wariacją, spektaklem, który korzysta z inspiracji Kafkowskich, motywów, tekstu, ale wykorzystuje je do stworzenia własnej opowieści, a właściwie wizji. Bo w tym spektaklu chodzi nie tyle o opowiedzenie historii, ile o wytworzenie stanu rozwibrowania wyobraźni. Nie przypadkiem „Proces” i opowiadanie Kafki „Myśliwy Grakchus” spotykają się z walką Coetzee’ego o zdobycie samowiedzy o tym, co jest „za drzwiami” – drugą część widowiska Warlikowskiego zajmuje adaptacja rozdziału „Przed bramą” z powieści-eseju Coetzee’ego „Elizabeth Costello”. Cały ten fragment to bezpośrednie nawiązanie do opowiadania Kafki „Przed prawem”, wykorzystanego również w „Procesie”, którego spoiwem jest oczekiwanie na przejście na drugą stronę. Ten właśnie stan pośredni między życiem a śmiercią scala przedstawienie Warlikowskiego, które jest właściwie dyptykiem: część pierwsza mówi o zatraceniu się w życiu, a druga o zatraceniu w śmierci. Śmierć jednak w tej perspektywie jest drugą stroną życia i dopóki o niej myślimy, do niej dążymy, dopóty to jeszcze nie koniec – stąd w teatralnym programie ten właśnie cytat z Szekspirowskiego „Króla Leara”: „Póki jesteś / W stanie powiedzieć: „To naprawdę koniec”, / Wciąż nie dobrnąłeś do końca”. Elizabeth Costello (Ewa Dałkowska) wedle Coetzee’ego dociera do bramy. Bohaterka, ceniona pisarka, racjonalistka, gardząca fantasmagoriami Kafki, nagle zostaje wciągnięta w mroczną pułapkę oczekiwania przed bramą prawa. Udaje się jej nawet zajrzeć na drugą stronę (strażnik jej na to pozwoli); po drugiej stronie nie zobaczy niczego, co przykuwałoby jej uwagę, żadnych chórów anielskich ani wspaniałości, ale mimo tego odkrycia czeka nadal i składa kolejne wyznania – jak to tutaj się nazywa. Żeby przejść, musi w coś wierzyć, komisja/komisje wciąż są z niej niezadowolone, wciąż nie zdaje egzaminu. Co więcej, okaże się, że takich oczekujących na przejście jest wielu, a brama (jak u Kafki) wcale nie jest jedna. Ewa Dałkowska wnosi na scenę swój wzbierający niepokój, ale i pewność siebie, która z czasem zmienia się w irytację i zwątpienie, jej konfrontacja z urzędem (?), z prawem (?) zaczyna się od potraktowanego z przymrużeniem oka i pewną dozą zaciekawienia incydentu, aby przybrać amorficzny kształt nigdy niekończącego się koszmaru – koniec okazuje się uciekającym horyzontem. Zanim dojdzie do przesłuchań Costello przed drzwiami prawa, przechodzimy przez wielogodzinne piekło pokonywania wykluczenia i samowykluczenia. Bohaterowie tej mrocznej wizji nie mogą znaleźć akceptacji i nie akceptują samych siebie, obcy wśród obcych, traktowani nieprzyjaźnie, poddawani agresji i sami agresywni. To świat „Nickel Stuffu” z niezrealizowanego scenariusza filmowego Bernarda-Marie Koltčsa, ryzykowne zestawienie prozy artystycznej w najlepszym gatunku (Kafka, Coetzee) z literaturą świadomie modelowaną na drugorzędną, operującą językiem często koślawym, spetryfikowanym, wulgarnym. Ideał i brud, choć oba źródła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 42/2010

Kategorie: Kultura