Wraca sprawa Szymona Morela i ja wracam do sprawy. Istnieje w Polsce kadra sygnatariuszy przekonanych o wielkiej sile oddziaływania swoich nazwisk. Podpisują oni różne listy otwarte, petycje i wezwania przeważnie w dobrej sprawie. I przeważnie w sprawach oczywistych. Nie przeczę, że oczywistość pozostawiona sama sobie może być bezsilna i że zatem potrzebuje niekiedy poparcia. Gdy sprawiedliwemu wyrządzana jest niesprawiedliwość, to każdy wie, że tak być nie powinno i w zasadzie nikomu nie jest potrzebne pouczenie ze strony laureatów Nobla. Jeśli sławne nazwiska połączą się z prostymi ludźmi w poparciu oczywistości, to tym lepiej, ale więcej światła od tego jednak na naród nie spłynie. Sprawą, która wymaga więcej jasności, niż mieści się w potocznym myśleniu, jest taki przypadek, gdy niesprawiedliwość wyrządzona została niesprawiedliwemu. Wtedy chcielibyśmy usłyszeć głosy autorytetów, ale przeważnie ich wówczas nie słyszymy. Na wiadomość, że niesprawiedliwego spotkała niesprawiedliwość, myśl nasza od razu ześlizguje się w koleinę pewności, że to była kara i zapewne słuszna. Tymczasem wcale nie musiała być słuszna ani w ogóle być karą. Gdy człowiek zły, niesprawiedliwy, został dla efektu politycznego, propagandowego czy religijnego wyselekcjonowany na kozła ofiarnego, nie powiemy, że został ukarany. Stał się ofiarą machinacji, która nie jest karaniem, lecz czymś zasługującym na karę. Polskie władze wystąpiły jakieś dziesięć lat temu do władz Izraela o wydanie Polsce Szymona Morela, który się tam schronił w obawie o wynik procesu sądowego, jaki przeciw niemu przygotowywano. Śledztwo prowadziła Główna Komisja Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Trzeba zapamiętać: przeciwko narodowi polskiemu, a nie niemieckiemu. Morelowi zarzucano, że w lutym 1945 r. został komendantem obozu pracy w Świętochłowicach przeznaczonego dla Niemców (nie pierwszych lepszych, lecz o coś obwinianych) i jest odpowiedzialny za śmierć ponad półtora tysiąca więźniów zmarłych tam z powodu okrutnego traktowania. Gdy Morel został szefem obozu, toczyła się jeszcze wojna. W tym samym miesiącu lutym lotnictwo angielskie i amerykańskie burzyło Drezno, zabijając w ciągu kilu dni ponad 130 tysięcy ludzi. Wielu oficerów biorących w tym udział otrzymało wysokie odznaczania. W tym czasie i w ciągu jeszcze paru miesięcy w niemieckich obozach koncentracyjnych dziesiątki tysięcy więźniów znajdowało się na granicy życia i śmierci. W Mauthausen półoszalali z głodu i innych cierpień więźniowie żywili się, bywało, ciałami tych, co właśnie umarli, o czym wspominałem kiedyś, omawiając pamiętniki Krzysztofa Radziwiłła, wiarygodnego świadka. Ciągle, z upiorną pedanterią, realizowany był plan zagłady narodu żydowskiego. I oto teraz komisja powołana do badania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu wypatrzyła w tamtych infernalnych czasach człowieka, polskiego Żyda, który jej zdaniem powinien był wznieść się wówczas ponad uczucia zemsty i traktować niemieckich więźniów jak swoich bliźnich. Może powinien, ale pytanie się nasuwa, dlaczego to komisja dziś nie chce wyrzec się zemsty, chociaż miała już dość czasu, aby ochłonąć. Minęło pół wieku, a mściwość wpisana w instytucję nie słabnie. Tylko Morelowi nie wolno się było mścić, gdy wojna jeszcze trwała. W systemie nerwowym ludzi, zwłaszcza tych przeznaczonych na śmierć, a Morel do nich należał, mogła trwać przez dziesięciolecia. Polska „prawica” chciała mieć swój „ośrodek Szymona Wiesenthala”, tak to nazywano, i ma to, co chciała. Co robi ten ośrodek, nie jest jednak naśladowaniem modelu, lecz przedrzeźnianiem. Władze izraelskie odrzuciły pierwszy wniosek o ekstradycję Morela, argumentując, że zarzucane mu czyny przedawniły się po 20 latach. Teraz dzieli nas od nich już lat 60. Polska strona nie daje jednak za wygraną i ponownie występuje o wydanie Morela, kwalifikując jego czyny jako ludobójstwo, które przedawnieniu nie ulega. W Polsce różne autorytety, w tym także prawnicze, nie mówiąc o dziennikarzach, posługują się słowem „ludobójstwo” tak swobodnie i lekko, jakby to był jakiś kalambur wymyślony dla zabawy. (Skoro nie rozumieją po polsku, niech sobie zapamiętają, że po niemiecku to się nazywa Völkermord, po angielsku genocide i tak samo po francusku, a więc wywodzi się ono od słowa „lud”, „naród”, a nie od „ludzie”. Według małej encyklopedii ludobójstwo to „zbrodnia polegająca na działaniu w zamiarze zniszczenia, w całości lub w części, określonej grupy narodowej, etnicznej, religijnej lub rasowej”. Ludobójstwo zakłada plan, projekt. W stosunku do Niemców popełniono zbrodnie
Tagi:
Bronisław Łagowski









