Warszawa rozstawia pionki

Warszawa rozstawia pionki

Nikt tak celnie nie wykpił polskiego myślenia o polityce zagranicznej jak Zbigniew Brzeziński w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Nie chodziło mu oczywiście o to, żeby czytelnika rozśmieszyć, lecz żeby pokazać kontrast między rzeczywistością a myśleniem polskich polityków i dziennikarzy o polityce, i ten kontrast daje efekt komiczny. Na pytanie, czy „ropa naftowa i gaz (którymi Rosja handluje) zastąpią czołgi”, Brzeziński daje prostą odpowiedź: „Uważam, że czołgi i surowce znacznie się od siebie różnią”. Są więc ludzie, którym brakuje i takiej wiadomości, a pech chce, że oni decydują o polskiej polityce. O różnicy między czołgami i gazem ziemnym nietrudno się przekonać, ale w polskiej domenie politycznej absurd ma tyle do powiedzenia, co zdrowy rozum albo więcej. Już co najmniej od dziesięciu lat usadowił się w języku frazes, że Rosja strzela teraz gazem, tak jak dawniej strzelała z karabinu. Powtarzana wielokrotnie ta niedorzeczna metafora już się udosłowniła i zapanowało przekonanie, że Rosjanie za pomocą gazu mogą dokonać rozbioru Polski czwartego, piątego czy szóstego, nie wiem którego, bo już straciłem rachubę tych rozbiorów. Wiceprezydent USA Biden powiedział to, czego też innym nie odmawia, jeśli do jego uszu dojdzie, że tego chcą: „Polska jest czempionem wśród państw sąsiednich i wzorem dla całego świata”. Przy takiej dysproporcji sił, jaka zachodzi między Polską a USA – zauważa Brzeziński – nie można brać dosłownie wyrażeń w rodzaju: „Polska jest partnerem Ameryki” albo „Polska jest ważnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych”. Amerykanie wychodzą z założenia, że jeżeli polskiemu rządowi łatwiej przełknąć to, co wynika z tej dysproporcji, „pod przykrywką daleko idących komplementów, to proszę bardzo. (…) W polskim nastawieniu typowe jest dopraszanie się słów uznania. Jeszcze z lat dziecinnych pamiętam, jak podkreślano, że Amerykanie powiedzieli, iż Polska jest sumieniem świata. Ponieważ mocno widać, jak strasznie stronie polskiej zależy na różnych komplementach, to Amerykanie – nie ponosząc z tego tytułu żadnych kosztów – zdecydowali się je wypowiadać”. W tych słowach słyszy się chęć obudzenia śpiącego, ale obudzić można tylko tego, kto naprawdę śpi. Kto tylko udaje, że śpi, tego obudzić nie można. W polskiej polityce jest dużo „patriotycznej” błazenady i udawania, a tam, gdzie to popłaca, polityk na trzeźwości może tylko stracić. Na politykę rządów zachodnich, a amerykańskich w szczególności, silny wpływ wywarło myślenie naukowe. Decyzje wyrastają niejako z metodycznej obserwacji faktów, z uważnej analizy związków przyczynowych. Przestrzega się zasady sprawdzalności. Instytucje władzy otaczają się zespołami naukowców z prawdziwego zdarzenia i powołują je nie od parady i nie po to, aby przyklaskiwały ich złudzeniom. Do władzy powoływani są też ludzie, których kwalifikacje zostały sprawdzone w wielkim biznesie. Nie ma demokracji bez demagogów, ale demagogia jest tam również podatna na wpływ racjonalnej argumentacji. Rosyjscy politycy uchodzą za przebiegłych i nierzadko tacy są, ale ich wyobrażenia o stosunkach wewnętrznych i stanie rzeczy w polityce międzynarodowej są mniej prawdziwe niż wiedza ich amerykańskich odpowiedników. Zmierzam do tego, że Polacy i inni wschodni Europejczycy niczego nie mogą nauczyć amerykańskiego rządu. Za bardzo kierują się chęciami, dysponują zbyt małą ilością pojęć, nie potrafią otrząsnąć się ze złudzeń przeszłości, są zakompleksieni, nie zdając sobie z tego sprawy, no i oczywiście kultura naukowa nie ma tu zauważalnego wpływu na mentalność. Nic jednak nie przeszkadza politykom polskim, rumuńskim czy litewskim wypowiadać się w tonie autorytatywnym o raz takich, raz innych „błędach” polityki amerykańskiej. W telewizji niewiasta prowadząca program poświęcony polityce wschodniej powiada, że „Amerykanie są naiwni”; ona oczywiście naiwna nie jest, wie więcej niż sztaby rzeczoznawców służących Departamentowi Stanu, Pentagonowi i Białemu Domowi. Prezydent Polski wcale się nie skarży z powodu swego ubożuchnego systemu pojęć, lecz śmiało twierdzi, że „Ameryka popełniła błąd”. Takich tyleż zarozumiałych, co ignoranckich ocen polityki rządów zachodnich pełno w polskich mediach. Opinie pochwalne są oczywiście tyleż warte, co karcące. „Amerykanie są naiwni” i „popełniają błędy”, ponieważ nie budują baz wojskowych wokół Rosji w takim tempie, jakie by uśmierzyło niecierpliwość wschodnioeuropejskich byłych i obecnych prezydentów czy telewizyjnych komentatorów i komentatorek. Jak się poczują ci prezydenci, gdy Amerykanie dojdą do wniosku, że jednak konflikt Północ-Południe jest ważniejszy niż spór Wschód-Zachód, i Rosja znowu znajdzie się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 45/2009

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony