Wdowi grosz

Wdowi grosz

Po tragicznym wypadku w kopalni Jas-Mos zostały rodziny zabitych górników. Bytomska Spółka Węglowa na konto wdów i sierot przelała 40 złotych

Radosław Lis, sztygar pechowej zmiany, zamienił się dniówkami z kolegą. Lubił chodzić na nocne zmiany, bo wtedy był spokój od białych, czyli nadsztygarów. Jak zawsze po nocce Beata Lis czekała na niego ze śniadaniem. Ona i dzieci, które miały akurat ferie. Długo nie wracał, ale to się czasami zdarzało. Około 10 do drzwi zapukał sąsiad i spytał, czy Radek jest w domu. Słyszał o tragedii w radiu. Gdy zorientował się, że Beata Lis jeszcze nie wie, bąknął coś o wypadku i uciekł.
Rzuciła się do telefonu, a potem do taksówki. Po drodze minął ich samochód z kopalni z dwoma mężczyznami ubranymi w czarne garnitury i białe koszule. Coś ścisnęło ją w żołądku. Wpadła do sekretariatu i zapytała: – Czy mój mąż żyje? Sekretarka, nie mogąc powstrzymać łez, powiedziała tylko: – Jest na liście. Lisowa nie pamięta, co wydarzyło się później.
– Był całym moim życiem – wyznaje mi 34-letnia pani Beata, którą wszyscy nazywali Małgosią. Poznali się, gdy miała 15 lat. Na Mazurach.
– Mieszkałam wtedy w Warszawie. Pojechałam z koleżanką i jej tatą nad jeziora – wspomina, a łzy ciekną po zmizerowanej twarzy. – Znaliśmy się z Radkiem tylko dwa dni, ale poprosił koleżankę o mój adres. Wkrótce przyjechał i potem odwiedzał mnie przez cztery lata, aż skończyłam szkołę krawiecką. Miałam iść do studium modelarskiego, ale miłość była silniejsza. Wzięliśmy ślub.
Mateusz wyciąga z szafy skórzaną torbę taty. Stoi tam, gdzie zawsze ją chował. Z notatkami, notesami, mapą chodników, na których pracował.
W dniu wypadku prezes Wyższego Urzędu Górniczego, Wojciech Bradecki, oznajmił na konferencji prasowej, że wypadek na pewno był zawiniony przez ludzi, przynajmniej w 90%. A najbardziej odpowiedzialni byli strzałowy i sztygar.
– Póki żyję, nie pozwolę zrobić z mojego Radka głupca – mówi pani Beata. Pokazuje dyplom męża jako ratownika górniczego. – Na kopalni przeszedł wszystkie etapy pracy, zaczynając od zwykłego górnika. Żył swoją robotą. Wszystko analizował, zanim poszedł na urobek z ludźmi. Sztygar jest zawsze między młotem a kowadłem. Często obcinano mu pensję o 50 lub 100 zł, uzasadniając to tym, że się nie podporządkował przełożonym. A prawda była taka, że dozór nie lubi sztygarów, którzy bronią ludzi. Zależy im tylko na planie, metrach wyrąbanego węgla i zysku. Mąż ostatnio wrócił z pokaleczonymi rękami. Musiał pomagać kolegom, żeby wyrobili plan, a na zmianie jest za mało ludzi. Nikt nie powinien o tym wiedzieć, bo sztygar pracując fizycznie, łamie przepisy bhp. Ale jak nie pomagać, mówił, gdy inni pracują na kolanach, w strasznym pyle i upale, porozbierani do pasa, bez kasków ochronnych, bo nie dało się w nich wytrzymać. Gdyby wiedział, że coś może zagrażać ludziom, wolałby stracić pracę, niż ryzykować.
Z sekcji zwłok wynika, że Radosław Lis miał poparzone 40% ciała, ale bezpośrednią przyczyną zgonu był tlenek węgla zawarty w płucach. Po śmierci wykryto u niego początki pylicy.
– Ciągle wydaje mi się, że słyszę jego kroki – płacze pani Beata. – Nie pożegnałam się z nim. Szwagier nie pozwolił mi pójść do kostnicy. „Zapamiętaj go takim, jaki był”, powiedział. Sam nie spał trzy noce, gdy zobaczył, co zostało z Radka.
Córka ciągle jeszcze śpi z czapką ojca i dyskietką, na której jest jego zdjęcie.

Zostały rzeźby
Bożena Głowacka podczas naszej rozmowy jedną ręką głaszcze czarnego pudla Perłę, a drugą kurczowo ściska rękę najstarszego syna, Mariusza. Perła była ulubienicą męża. Wiesław Głowacki miał tego feralnego dnia iść po pracy do dentysty, dlatego jego nieobecność po porannej zmianie nikogo w domu nie zaniepokoiła. Były ferie i córka Marlena poszła do sklepu. Tam usłyszała o wypadku. To ich też nie zaalarmowało. Godzinę później w progu ich domu stanął ubrany na czarno dyrektor. Od tej chwili pani Bożena nie może przestać płakać.
Przyjechali tu za pracą z północy Polski, z Lipna w Kujawsko-Pomorskiem. Pan Wiesław był z zawodu cieślą. Skończył też kurs zaplatacza lin. W każdym zakamarku mieszkania, na meblach, telewizorze, szafkach stoją rzeźby wykonane jego ręką.
– Miał talent – twierdzi jego żona.
Ostatnio zainteresował się UFO i życiem po życiu. Dużo na ten temat czytał, a swoje wizje drążył w drewnie. Malował też obrazy i robił szkice w ołówku.
– Chciałabym zrobić wystawę jego prac, ale nie wiem, jak się do tego zabrać.
– Tam w słoiczku są jego pędzle, obok czapki, którą codziennie nosił – Mariusz pokazuje na wierzch szafy w przedpokoju. Ma 19 lat i przyznaje, że nie żył w zgodzie z ojcem. Teraz cierpi, bo uświadomił sobie, że nie może już niczego naprawić. Ociera łzy dłonią. Drugi syn, Maciek, odziedziczył po tacie zdolności do rysowania. Niedawno zaczął pisać wiersze.
– Życie wywróciło się nam do góry nogami – szlocha pani Bożena, spoglądając na zdjęcie wykonane niedawno, na Boże Narodzenie. Siedzą razem na kanapie, on ją obejmuje, a drugą ręką głaszcze Perłę. – Byliśmy tacy szczęśliwi. Teraz ciągle muszę coś załatwiać, chodzić, nie mam do tego zdrowia. Po wypadku nie chciałam niczego od kopalni, ale oni byli dla nas mili. Pamiętam jednak zmęczenie, nieludzkie zmęczenie męża, gdy wracał z pracy. Na dole było bardzo gorąco, a w raportach zawsze podawano temperaturę niższą niż rzeczywista. Z tego powodu odciągano im nawet z wypłaty za wodę mineralną, pobieraną jako dodatkową – 70 groszy za butelkę.
Wiesław Głowacki od kilku lat sam musiał organizować sobie narzędzia potrzebne do jego pracy. Kiedyś pobierał je z narzędziowni, od pewnego czasu kopalni nie było na nie stać. Gdy skończył kurs zaplatacza lin, sam musiał iść do ślusarza i zamówić odpowiednią igłę. Pokazywał też rodzinie metalowy klucz, bez którego nie mógł się obyć, a zapłacił za niego tylko sześć złotych. – To wstyd, żeby zwykły górnik musiał załatwiać takie rzeczy – uważa pani Bożena.
Największy problem ma teraz Mariusz. Pod koniec stycznia postanowił przenieść się z dziennego technikum do wieczorowego dla dorosłych. Było to kilkanaście dni przed wypadkiem. Naukę w nowej szkole miał rozpocząć po feriach. Okazuje się, że ta decyzja uniemożliwiła mu skorzystanie z należnego odszkodowania.

Biedne te dzieci
Alicja Knieżyk rozwiodła się z mężem Kazimierzem jakiś czas temu. Wychowuje dwoje dzieci – 14-letniego syna i 11-letnią córkę. Po śmierci byłego męża odszkodowanie i renty dostały dzieci. Ona sama jest bezrobotna, bez żadnych perspektyw na pracę. Zanim wyszła za mąż, ukończyła tylko szkołę podstawową. Ich sytuacja finansowa jako rodziny w tej chwili polepszyła się, ale pani Alicja zdaje sobie sprawę z tego, że jest to stan przejściowy, dopóki dzieci nie przekroczą przewidzianego prawem wieku do otrzymywania renty. Co potem?
– Bezpośrednio po wypadku sytuacja osieroconych przez górników rodzin jest kontrolowana przez kopalnię. Rodzina dostaje odszkodowanie, odprawy, kopalnia finansuje pogrzeb, potem kolonie dla dzieci itd. Rok później to się kończy, a sytuacja finansowa poszkodowanych znacznie się pogarsza – twierdzi prezes Fundacji Rodzin Górniczych, Kazimierz Służewski. – Dlatego zrodziła się inicjatywa powołania fundacji. Pomysł wyszedł od senatora Jerzego Markowskiego.
Fundacja pomaga przede wszystkim dzieciom, bo to one najbardziej cierpią. – Nie można dopuścić do tego, aby nie mogły się uczyć ze względu na brak pieniędzy – mówi Służewski. Dlatego fundują stypendia. Wynoszą one 150-300 zł.
Dziecko musi spełnić kilka kryteriów – w miarę dobrze się uczyć (po śmierci ojca stres powoduje często opuszczenie się w nauce) i dobrze zachowywać. Co pół roku fundacja sprawdza świadectwo ucznia.
Fundusze pochodzą z dobrowolnych wpłat spółek węglowych, kopalń i instytucji oraz z kieszeni samych górników, którzy zadeklarowali chęć płacenia składki – symbolicznej, wynoszącej złotówkę. Fundacja istnieje od 1997 r., w jej bazie danych jest zarejestrowanych pięć tysięcy osób.
– Najgorsze jest to, że kierownictwa niektórych kopalń nie reagują na nasze apele – narzeka Kazimierz Służewski. – Są kopalnie, gdzie deklarację członkowską złożyło 50% załogi, a są takie, że nikt.
Rekord bezduszności bije Bytomska Spółka Węglowa, która w ubiegłym roku na konto fundacji przelała 40 zł. Tymczasem właśnie w jej kopalniach często dochodzi do wypadków. Fundacja udzieliła bytomskim rodzinom pomocy w wysokości ponad 200 tys. zł. Największa kopalnia, Ziemowit, nie wpłaca ani złotówki, a w najmniejszej kopalni – Budryk – deklarację podpisało ponad 50% załogi. Podobnie jest z firmami założycielskimi fundacji. Jedna z nich, Węglokoks, wpłaca co roku 50 tys. zł, druga – siostrzany Węglozbyt – od początku działalności fundacji nie dała ani złotówki.
– Los wdów i sierot, zwłaszcza w rodzinach wielodzietnych, gdzie ojca zabrakło kilka lat temu, jest bardzo trudny – mówi wiceprezes fundacji, Janusz Pierzchała. – Szczególnie teraz, gdy wiele kopalń zlikwidowano, nie mają one gdzie udać się po pomoc.
Janusz Pierzchała przez wiele lat pracował na stanowisku, gdzie jednym z obowiązków było informowanie rodzin o śmierci górnika. Opowiada, jak kiedyś pojechał z taką straszną wieścią na podkielecką wieś do rodziny 20-latka, który pracował na Śląsku zaledwie trzy miesiące. Matka akurat kopcowała ziemniaki. W pierwszym odruchu ucieszyła się na widok delegacji z kopalni i spytała, w jaki sposób zwolnić syna, bo musi wrócić na gospodarkę, gdyż jego ojcu zostało tylko kilka tygodni życia.
– Reakcje tych dotkniętych nieszczęściem ludzi były różne, nieraz na mnie skupił się pierwszy atak agresji nastolatka, któremu kopalnia zabrała ojca, albo zawoziłem zszokowane żony do szpitala – opowiada Janusz Pierzchała.
Program „Żal po stracie”

Fundacja zajęła się też rodzinami po górnikach z Jas-Mosu. Mimo że zazwyczaj nie pomaga się rodzinom w pierwszym roku po wypadku, tym razem stało się inaczej. Dzięki ścisłej współpracy z Fundacją Jolanty Kwaśniewskiej Porozumienie bez Barier 272 dzieci z osieroconych rodzin górniczych wyjechało na wycieczki zagraniczne. W marcu bieżącego roku do Maroka.
Kopalnia i instytucje społeczne załatwiają stronę finansową, nie istnieje jednak żaden automatyczny mechanizm wspierania psychoterapeutycznego. Tymczasem wdowy i sieroty po zmarłych górnikach na ogół wpadają w silną depresję. Również Beata Lis kilka dni temu musiała skorzystać z porady psychiatry. Nie mogła sobie z niczym poradzić, teraz bierze silne leki uspokajające.
Wdowom po wypadku w Jastrzębiu pośpieszyła z pomocą miejscowa poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Stefania Adamczyk i Anna Hawełka stworzyły autorski program pomocy „Żal po stracie”. Terapię zazwyczaj prowadzi się w domu, ale w tym przypadku postanowiły zaprosić wszystkich zainteresowanych do poradni. Przyszło ok. 50 osób – żony zmarłych górników z dziećmi, rodziną i sąsiadami.
– Była to bardzo trudna sesja – mówi Anna Hawełka. – Część osób nie potrafiła mówić o swoim żalu, jedna z kobiet w ogóle się nie odezwała, a dziesięcioletni chłopczyk powiedział, że już się ze wszystkim pogodził. Potem rozmawiałam z nim indywidualnie i okazało się, że w tym gronie był chyba najbardziej cierpiącą osobą.
Sesja miała zjednoczyć rodziny pogrążone w bólu. Niektóre kobiety doznały ulgi, słysząc, że reagują podobnie. Gdy jedna z nich oznajmiła, że śpi w kurtce męża, bo czuje jego bliskość, inna rozpłakała się: – Myślałam, że jestem nienormalna, bo przytulam się do jego podkoszulka. Przyszła też żona górnika, który tego feralnego dnia zamienił się z kolegą na zmianę. Przeżył tak silny stres, usłyszawszy o wypadku, że dwa dni później zmarł na atak serca pod własnym blokiem.
Dopiero na sesji wszystkie dobrze się poznały.
– Zaprzyjaźniłam się z najmłodszą z nas, Kasią – mówi Beata Lis – Ma ośmiomiesięczne dziecko i jest zupełnie zagubiona. Jej mąż miał 28 lat. Była tam też żona, która została zupełnie sama, gdyż nie mieli dzieci. Powiedziała: – Wy macie jeszcze dla kogo żyć, ja nie.
Mimo przyznanych wysokich odszkodowań i rent dla dzieci same żony zostały właściwie bez środków do życia. Mogą korzystać jedynie z rent dzieci do czasu uzyskania przez nie pełnoletności. Zazwyczaj nie pracowały i nie mają odpowiednich ubezpieczeń oraz praw do emerytury. Za kilka lat ich sytuacja będzie dramatyczna. Do niedawna wdowy po górnikach otrzymywały renty dożywotnie, od kilku lat ZUS nie wypłaca takich świadczeń.

 

Wydanie: 14/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy