Trzecia Droga rzadko się pojawia w poważnych debatach, bo jest znienawidzona przez neoliberałów i monetarystów Poznałem go latem 1960 r., gdy jego portret w berecie nie był jeszcze ikoną na stu milionach T-shirtów. Ale już mówiono o nim po kumpelsku Che i jak gwiazdor dał się fotografować we wsi Las Mercedes na wraku tankietki, którą ponoć spalił był sam osobiście, gdy jako dowódca Kolumny Ósmej – dwa lata wcześniej – ruszał przeciw dziesięciotysięcznej armii tyrana Batisty, mając u boku 148 Barbudos – „Brodaczy”. Wsparcie mogła mu dać jedynie Kolumna Druga Camila Cienfuegosa, licząca Brodaczy 70. Więcej kolumn nie było. Fidel Castro na Pico Turquino ćwiczył odwody – setkę wieśniaków – i podejmował reporterów, pisarzy, filozofów, łasych na rewolucyjną bohaterszczyznę, z Amerykanami na czele. Takie to były czasy. Pod Santa Clara Guevara wygrał bitwę z wielokrotnie liczniejszymi zastępami Batisty. Tyran uciekł. Co czynił Guevara potem – długo by opowiadać… Czynił dobro i zło. Nie wszyscy idole, jakich w życiu spotkałem, byli postaciami bez skazy, ale wszyscy mieli nadzwyczajną charyzmę. Che już tyle lat nie żyje, ile przeżył (padł w 1967 r.), lecz jego kult trwa i odnawia się, ilekroć wzbiera fala anty- czy alterglobalizmu. Nic famie Guevary nie szkodzi, że „The Observer” nazwał go ostatnio (a „Forum” to przedrukowało) „Leninem w wersji macho”, „symbolem seksu”, „globalną marką, na której koncerny zarabiają krocie” oraz „uosobieniem rewolucyjnego stylu”. Ostatnie określenie jest trafne, walczył wszak i zginął za sprawę, w którą wierzył, próbując rozpalić kolejno foco – ognisko buntu wśród poniewieranych Indian boliwijskich. Nie zrozumieli go, nie wsparli, zdradzili. O to walczył, żeby carboneros – wypalacze węgla drzewnego w buszu Zienga de Zapata – nie musieli oszukiwać głodu, żrąc tłustą glinkę, co się naukowo zwie geofagią. Żeby odrobaczyć zasmarkane dzieciaki z Sierra Maestra (był lekarzem) i nauczyć je choćby sylabizować; szkół tam nie znano. Żeby żniwiarze trzciny cukrowej mogli w trakcie zafry uciułać o kilkadziesiąt peso więcej i przebiedować resztę roku. Żeby jedyną szansą egzystencji dla ślicznych dziewcząt kubańskich nie były jednodolarowe burdele na sławnej ulicy Bajarito, przyciągającej krocie jankesów. To wszystko się Guevarze udało. A że potem rewolucja kubańska stała się raczej paskudna? Tak; i jego też w tym wina. Był lewicowy przesadnie. Zresztą rewolucje rzadko triumfują; a jeśli – to po pół wieku, jak ta wielka – francuska. Powiodło się Chomeiniemu. Obalił despotię szacha, wyplenił SAVAK, najokrutniejszą tajną policję świata, skasował moce Wielkiego Szatana (sowieckiego małego szatana, komunistyczną partię Tudeh też…). A udało mu się obalić szacha nie tylko dlatego, że konsekwentnie, przez całe dziesięciolecia, powtarzał w modłach: „Trzeba obalić szacha” – i to wezwanie przemycano na tysiącach taśm z irackiego Nadżafu, gdzie spędzał wygnanie, do irańskich dzielnic biedoty i na drobnomieszczański „bazar”. Także dlatego, że adresatem jego kazań byli przede wszystkim mostazafini – ludzie wyzuci ze wszystkiego, bezdomni, plebs. O nich się upominał. I to oni wyszli na ulice tysiącami, potem setkami tysięcy, milionami – i dokonała się rewolucja islamska. Wzorem do naśladowania ona na pewno nie jest. Chomeini (który przyjął mnie dwakroć na audiencji w wąskim gronie) stworzył reżim fundamentalistyczny; i tam dotarł… kult Guevary! A jednak – na tle wszystkich sąsiednich państw – reżim w Iranie jest połowicznie, no – „ćwiartkowo” demokratyczny. Są wybory prawie wolne; jest prasa względnie swobodna; kobiety – choć z zakrytymi włosami – mogą pracować, studiować, stanowią większość na uniwersytetach, mogą prowadzić samochody (co jest przestępstwem w Arabii Saudyjskiej), a nawet – jaki skandal wedle innych muzułmanów! – chodzą same po ulicach i plotkują w czejhanach przy herbatce. Analfabetyzm po obaleniu szacha spadł z 52 do 28% populacji. Głodu i skrajnej nędzy nie ma. Bezrobocie jest ciut niższe niż w Polsce. Książki czytają prawie wszyscy (u Arabów prawie nikt). Irańska sztuka filmowa to fenomen, niech się Hollywood schowa! Prawda: ohydnie zachował się Chomeini, pozwalając swoim na okupację przez 444 dni ambasady USA, co gwałciło prawo międzynarodowe
Tagi:
Wojciech Giełżyński









