Wirus bardziej autorytarny

Wirus bardziej autorytarny

A doctor draw blood from Luana, who was born with microcephaly, at the Oswaldo Cruz Hospital in Recife, Brazil, Thursday, Jan. 28, 2016. Brazilian officials still say they believe there's a sharp increase in cases of microcephaly and strongly suspect the Zika virus, which first appeared in the country last year, is to blame. The concern is strong enough that the U.S. Centers for Disease Control and Prevention this month warned pregnant women to reconsider visits to areas where Zika is present. (AP Photo/Felipe Dana)

Wraca ryzyko zakażeniem wirusem zika. A wraz z nim dyskusja o demokracji i chorobach To jedna z tych historii, których już nigdy nie chcielibyśmy usłyszeć, ale przeczuwaliśmy, że może się wydarzyć ponownie, i to szybciej, niż ktokolwiek zakładał. W maju 2015 r. po obu stronach Kanału Panamskiego służby sanitarne postawiono w stan najwyższej gotowości. Zika, wirus przeanalizowany co prawda już w 1947 r., ale niespecjalnie dobrze przestudiowany, zaczął się rozprzestrzeniać coraz szybciej po całej półkuli, zwłaszcza na tropikalnych i subtropikalnych szerokościach geograficznych. Jego epicentrum szybko ustabilizowało się w Brazylii, ale łącznie w ciągu zaledwie pięciu miesięcy pojawił się aż w 21 krajach w Ameryce Południowej, Centralnej i Północnej. Przenoszony przez komary, wcześniej wywołał tylko kilka lokalnych, niespecjalnie groźnych epidemii, głównie w Indiach i Azji Południowo-Wschodniej. Nie był też uważany za przesadnie niebezpieczny. Według ówczesnego stanu wiedzy jakiekolwiek objawy – najczęściej grypopodobne, np. bóle mięśniowe i lekką gorączkę – notowano zaledwie u kilkunastu procent zakażonej populacji. Ofiar śmiertelnych nie było prawie wcale, jeśli ten wirus zabijał, to tylko jako dodatek do znacznie silniejszych. W rankingu chorób tropikalnych zika przegrywała zatem ze znacznie bardziej śmiercionośnymi, ale i bardziej znanymi malarią, dengą czy żółtą febrą. Siedem lat temu było inaczej. Odsetek chorej populacji wprawdzie nie wzrósł znacząco, ludzie nie zaczęli umierać, ale wirus okazał się bardziej szkodliwy, choć nie od razu. Amerykańskiej CDC, federalnej agencji zajmującej się badaniem i prewencją chorób zakaźnych, mniej więcej cztery miesiące zajęło ustalenie ponad wszelką wątpliwość, że wirus może powodować głębokie zmiany neurologiczne u zakażonych. Niedowłady kończyn, problemy ze wzrokiem, niekiedy również zaburzenia poznawcze. Szczególnie niebezpieczny był jednak dla kobiet w ciąży. Jeśli zostały one ukąszone przez komara nosiciela, istniało spore ryzyko, że płód będzie miał wady rozwojowe. Najczęściej była to mikrocefalia, czyli defekt genetyczny polegający na nienaturalnym uformowaniu się kształtu czaszki. W samej Brazylii, gdzie w latach 2015-2016 ziką zaraziło się ponad 1,5 mln osób, zdiagnozowano aż 3,5 tys. przypadków mikrocefalii. W innych krajach, takich jak Salwador, Kolumbia i Nikaragua, władze otwarcie odradzały kobietom zachodzenie w ciążę, dwa pierwsze kraje uznały dopiero dwuletni horyzont czasowy – a więc rok 2018 – za bezpieczną perspektywę na macierzyństwo. Kontrolować tego oczywiście nie było jak, aczkolwiek dane dotyczące przyrostu naturalnego w Ameryce Południowej pokazują, że niejedną parę paraliżował wtedy strach przed decyzją o dziecku. Od tego czasu zika nie była częstym gościem w mediach. Trochę miejsca poświęcały jej redakcje amerykańskie, bo choroba dotarła też do USA, choć oczywiście nie w takich rozmiarach i z proporcjonalnie mniejszymi konsekwencjami. W Europie z kolei stanowiła jedynie wakacyjną sensację tamtego lata. Przypadki były sporadyczne, czasami liczone na palcach jednej ręki, jak w Portugalii, gdzie odnotowano pięcioro nosicieli, wszystkich z historią niedawnych podróży do Brazylii. W popularnym odbiorze zika była więc kolejną tajemniczą chorobą tropików, kompletnie niezagrażającą bogatej i, co ważne dla dalszej części tekstu, demokratycznej Północy. Kiedy sezon na podróże powoli dobiegł końca, zapomniano o komarach, wadach rozwojowych płodów i strachu przed ciążą. Wybuch pandemii koronawirusa ponad dwa lata temu sprawił jednak, że globalne myślenie o chorobach zakaźnych zmieniło się, przynajmniej na poziomie dyskursu. Covid uderzył we wszystkich, bez względu na położenie geograficzne, kolor skóry czy poziom rozwoju gospodarki. Nie wszystkich oczywiście tak samo przeorał, niektóre kraje przeszły przez zarazę prawie suchą stopą. Wiadomo, że bogatsze i sprawniej zarządzane państwa, w których społeczeństwo cechuje się dużym zaufaniem do władzy i publicznie wypowiadających się ekspertów, z zagrożeniem wywołanym przez wirusa poradziły sobie lepiej. Jednak właśnie ze względu na uniwersalizm koronawirusa Północ znów musiała spojrzeć na Południe. Co bowiem z tego, że Europa, Australia czy Stany Zjednoczone wyszczepią większość populacji, hamując w ten sposób rozprzestrzenianie się wirusa, skoro nie zrobią tego kraje afrykańskie czy latynoskie. Tam wirus będzie mógł swobodnie mutować, tworząc nowe warianty, zagrażające również bogatej, białej Północy. W interesie wszystkich było zatem, by każdy kraj otrzymał chociaż podstawowe narzędzia do ograniczenia zasięgu pandemii. Taka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 25/2022

Kategorie: Świat