Władza kultury

Władza kultury

Czy przewaga kultury katolickiej nad laicką w Polsce może nie dać w efekcie przewagi partii katolicko-narodowej nad innymi partiami? Do tej pory tak się nie stało i można się było temu dziwić. Godny uwagi sukces Ligi Polskich Rodzin w wyborach europejskich skłania do rozważenia tego tematu. W czystej demokracji ten zwycięża, kto lepiej umie mówić. Lepiej, nie z punktu widzenia miłośników polszczyzny czy reguł krasomówstwa, lecz pod względem komunikatywności, zdolności trafienia do przekonania masom. Język, jakim posługują się politycy i obsługujący ich dziennikarze, jest bardzo prosty, pod względem słownictwa nader ubogi. Inaczej być nie może. Słownictwo wyszukane, mowa kwiecista lub zbyt uczona wywołują irytację lub reakcje kpiarskie. Uczciwość wymaga, aby mówić o kwestiach politycznych najdosłowniej, jak to jest możliwe. Niestety, uczciwość tak w mowie, jak w czynach nie zawsze popłaca, toteż najuczciwszy w intencjach polityk ucieka się z czasem do wyrażeń pseudonimowych, bo dzięki temu łatwiej słuchaczy urabiać w pożądanym duchu. Łatwiej też toczyć publiczny spór z przeciwnikiem, używając obficie przenośni, bo pozwala ona zatuszować brak argumentów. Wyjęta z kontekstu mowa polityka wydaje się niezwykle uboga i ogólnikowa, a przecież gdy on mówi do ludzi, potrafi wywołać w ich umysłach treści bardzo mocne, skłonić do zajęcia stanowiska w sprawach dalekich od ich doświadczenia, wyrobić w nich przekonania, dla których gotowi ponieść ofiary. Czym się tłumaczy ta dysproporcja między prostotą środków językowych polityka a intensywnością treści, jaką tymi środkami wywołuje w głowie słuchaczy? Cudów nie ma. Jeżeli polityk dał mało, a pojawiło się dużo, to znaczy, że dużo musiało być już w głowie jego słuchacza. Lepiej w polityce mówi, kto budzi i niejako wprawia w ruch to, co ludzie mają już w umysłach, czego nauczyli się w szkole, co przyswoili sobie z mediów, co słyszą w każdą niedzielę w kościele, co może w książce przeczytali i co do ich umysłów weszło z ogólnej atmosfery. Mówiąc najkrócej: co stanowi ich kulturę umysłową. Religii uczą się już małe dzieci. Jedyną okazją, gdzie dorastająca młodzież żyjąca na co dzień w klimacie emocjonalnie prymitywnym może zetknąć się z mniej więcej sublimowanymi uczuciami, są nabożeństwa kościelne. Setki tysięcy ludzi rocznie pielgrzymuje do Lichenia, Częstochowy i innych miejsc kultu i egzaltacji. Na uniwersytetach mnożą się wydziały teologiczne, powstaje coraz więcej katolickich wyższych uczelni. Kto się interesuje książkami, będzie zdziwiony liczbą katolickich wydawnictw i księży piszących książki naukowe nierzadko na znakomitym poziomie. Katolickie radiostacje diecezjalne, katolickie dzienniki, tygodniki, periodyki różnej częstotliwości i poziomu, dla mas i dla elity. Na wsi, w małych miastach najczęściej spotykaną, nieraz jedyną formą społecznikostwa jest działalność przyparafialna. Księża są obecni w miejscach tradycyjnie świeckich, głoszą słowo Boże biznesmenom, policjantom, święcą imprezy rozrywkowe i wszędzie mówią – poprawną, wzorową, często ozdobną dykcją. Kościół ma swoją wersję historii Polski – dawnej i najnowszej. Ta wersja obowiązuje w podręcznikach szkolnych. Oprócz swoich mediów ma do dyspozycji państwowe, a gdy chce, również prywatne. Biskupi komentują wydarzenia bieżące, czy będzie to afera Olina, Rywina, wojna w Czeczenii czy lustracja. Każde niemal wydarzenia polityczne ma lub może mieć – bo przypadek czasem decyduje – oświetlenie katolickie. Kultura laicka, która ewoluuje coraz szybciej w kierunku dualizmu „kultury wysokiej”, czyli kontrkultury i kultury masowej, zredukowanej w treści do agresji i pornografii, przestaje być sferą poważną i nie może stanowić żadnej przeciwwagi dla katolicyzmu. Podmywa go, ale w tempie „geologicznym”, niezauważalnym gołym okiem. Tradycja oświeceniowa, racjonalistyczna osłabła i stoi na granicy śmierci. Polityk, który adresowałby swoje wypowiedzi do umysłów laicko i racjonalistycznie uformowanych, nie usłyszy oddźwięku, jego słowa będą znaczyły tylko tyle, ile znaczą literalnie, czyli niewiele. Szczególny „heliotropizm” kulturowy każe polskiemu politykowi kierować uwagę w stronę umysłowości katolickiej, bo jest najpowszechniejsza i najmocniej uformowana. Ulegają temu również politycy lewicowi, ale odzew, jaki znajdują, wyraża przeważnie pogardę. Zdaje się, że wolą to, niż mieć „słuchaczów głuchych”. Liga Polskich Rodzin jest partią w Polsce kulturalnie uprzywilejowaną. O ile inne partie – PiS,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 26/2004

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony