Jak władze sanacyjne uciekały z Polski

Jak władze sanacyjne uciekały z Polski

Już dwa dni przed wojną Rydz-Śmigły wydał rozkaz wywiezienia jego mebli i antyków pod Nowy Sącz, skąd na początku września trafiły do Rumunii

Opuszczenie terytorium Polski przez władze II RP we wrześniu 1939 r. było jednym z najdramatyczniejszych epizodów wojny obronnej. W oczach większości społeczeństwa była to haniebna ucieczka, a nawet zdrada. Ocena ta wynikała z szoku i zaskoczenia, jakim stała się klęska wrześniowa. Naród polski był psychicznie przygotowany na zwycięstwo, które obiecywała mu propaganda sanacyjna. W myśl hasła „silni, zwarci, gotowi” sanacja wpajała społeczeństwu, że Polska ma silną armię oraz silnych i pewnych sojuszników. Bolesna konfrontacja tej propagandy z rzeczywistością we wrześniu 1939 r. zaważyła na politycznej i historycznej ocenie obozu sanacyjnego. Najbardziej jednak na tej ocenie zaważył styl, w jakim ówczesne władze opuściły kraj.

Późniejsi obrońcy sanacji argumentowali, że władze II RP musiały opuścić terytorium państwa zaatakowanego od zachodu, a później od wschodu. Gdyby bowiem prezydent, premier czy wódz naczelny dostali się do niewoli niemieckiej lub radzieckiej, mogliby zostać zmuszeni do podpisania aktu kapitulacji. To zaś byłaby dla Polski nieodwracalna katastrofa polityczna. Natomiast opuszczenie kraju zajmowanego przez agresorów dawało szansę kontynuacji wojny u boku sojuszników na Zachodzie, a więc także kontynuacji polskiej państwowości. Polityczna zasadność decyzji o ewakuacji władz II RP – w świetle takiej argumentacji – nie budzi zatem wątpliwości.

Trafność takiej obrony władz sanacyjnych osłabią jednak dwa fakty. Exodus w kierunku południowo-wschodnim rozpoczął się już w pierwszym tygodniu wojny, natomiast decyzja o opuszczeniu kraju zapadła w dniach 9-10 września, a więc tydzień przed agresją radziecką. Ponadto walczący kraj porzuciły władze, które narodowi obiecywały zwycięstwo, które publicznie mówiły o mocarstwowości i potężnej armii. Ich ewakuacja przebiegała w pośpiechu i nieładzie oraz w tajemnicy przed społeczeństwem.

Przestraszony Mościcki

Agresja niemiecka, która rozpoczęła się we wczesnych godzinach porannych 1 września 1939 r., szybko zweryfikowała mit o Polsce mocarstwowej. Działania wojenne toczyły się przy miażdżącej przewadze wroga. Dominacja lotnictwa niemieckiego w powietrzu, koncentracja wojsk na wybranych kierunkach operacyjnych i zastosowana przez nie taktyka blitzkriegu (wojny błyskawicznej) przesądziły o polskiej klęsce jeszcze w fazie bitwy granicznej (1-3 września). Szybkość, z jaką siły niemieckie zbliżały się do Warszawy, zaskoczyła nawet największych pesymistów w obozie władzy. Dlatego konieczność ewakuacji najwyższych władz cywilnych i wojskowych podnoszono już pierwszego dnia wojny, a ostateczną decyzję podjęto po kilku dniach.

Zanim jednak do tego doszło, jako pierwszy opuścił stolicę prezydent Ignacy Mościcki. Stało się to już 1 września, po pierwszym bombardowaniu niemieckim Warszawy (w tym Zamku Królewskiego – siedziby prezydenta RP) i po wydaniu przez prezydenta orędzia, w którym napisał, że cały naród skupiony wokół wodza naczelnego „pójdzie ramię przy ramieniu do boju i pełnego zwycięstwa”. Wieczorem Mościcki potajemnie przeniósł się do podwarszawskiej miejscowości Błota, na prawym brzegu Wisły (obecnie część stołecznej dzielnicy Wawer), gdzie zamieszkał w willi jednego ze znajomych.

Takie zachowanie ostro ocenił po latach prawicowy publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, który w jednym z artykułów pytał, czy obowiązkiem prezydenta nie było wtedy znaleźć się pomiędzy tłumami warszawiaków, którzy na ulicach (wobec braku miejsca w kościołach) modlili się o zwycięstwo, i tym samym dać przykład władzom i społeczeństwu.

Kup książkę „Kto odpowiada za klęskę wrześniową”

Przygotowania do ewakuacji najwyższych władz państwowych zarządził 3 września naczelny wódz, marsz. Edward Rydz-Śmigły. Tego dnia na jego polecenie zaczęto palić dokumenty państwowe. Na ulicach Warszawy manifestowały wówczas tłumy rozentuzjazmowane wiadomością o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Francję i Wielką Brytanię. Cieszących się warszawiaków pozdrawiał z balkonu ambasady brytyjskiej minister spraw zagranicznych Józef Beck. Natomiast prorządowa prasa nieustannie podawała kłamliwe informacje o błyskotliwych polskich zwycięstwach na froncie wojny z Niemcami (w tym o bombardowaniach Berlina przez polskie bombowce i polskiej kontrofensywie w Prusach Wschodnich). Rzekome wiadomości w takim stylu – przygotowane przez aparat propagandy państwowej prawdopodobnie przed wybuchem wojny – gazety podawały jeszcze 15 września.

Pośpiech i chaos

6 września minister propagandy Michał Grażyński przez radio wezwał społeczeństwo do „wstrzymania się od niepotrzebnej, a nawet szkodliwej ewakuacji z miejsc zamieszkania”. Tego samego 6 września marszałek Rydz-Śmigły postanowił udać się ze swoim dowództwem i sztabem do Brześcia nad Bugiem. Potajemna ewakuacja rządu rozpoczęła się dwa dni wcześniej.

Jako pierwsze przystąpiły do niej 4 września Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Prezydium Rady Ministrów. Następnie kancelarie Sejmu i Senatu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz pozostałe ministerstwa i urzędy centralne. Ewakuowano też prezydenta Mościckiego i jego kancelarię. Mimo że plan takiej ewakuacji był już przygotowany przed wojną, przebiegała ona w pośpiechu i chaosie. Warszawy nie opuścił tylko jej komisaryczny prezydent Stefan Starzyński, chociaż miał jednoznaczny rozkaz Naczelnego Dowództwa w tej sprawie. Przystąpił do organizowania cywilnej obrony miasta oraz Straży Obywatelskiej, która zajęła miejsce policji, także ewakuowanej ze stolicy. Na propozycję odlotu z Warszawy samolotem przysłanym przez marsz. Rydza-Śmigłego prezydent Starzyński odpowiedział gen. Juliuszowi Rómmlowi: „Tak jak pan dzieli los swoich żołnierzy – tak i ja pozostanę wśród swoich”. Była to postawa wyjątkowa wśród wyższych urzędników sanacyjnych we wrześniu 1939 r.

Rydz-Śmigły wyjechał z Warszawy do Brześcia potajemnie nocą z 6 na 7 września. Prawdopodobnie zdawał już sobie sprawę, że wojna jest przegrana. Mając jeszcze nadzieję na pomoc sojuszników zachodnich, polskie dowództwo opracowało wariant tzw. przedmościa rumuńskiego, czyli obrony na Kresach Południowo-Wschodnich. Plan ten okazał się nierealny, ale w jego myśl najwyższe władze cywilne i wojskowe konsekwentnie podążały w kierunku granicy polsko-rumuńskiej.

W związku z koncepcją przedmościa rumuńskiego Rydz-Śmigły polecił 6 września wyjście z Warszawy i udanie się na wschód młodym mężczyznom zdolnym do walki. Apel taki przekazał przez radio w imieniu marszałka płk Roman Umiastowski – szef propagandy w Sztabie Naczelnego Wodza. Wtedy do świadomości mieszkańców stolicy dotarło, że Polska jednak nie wygrywa wojny. Po apelu Umiastowskiego Warszawę opuściło co najmniej 200 tys. ludzi. Przyczyniło się to do wzrostu nastrojów paniki i blokady dróg prowadzących na wschód.

Wyjeżdżając do Brześcia, marsz. Rydz-Śmigły utracił łączność polową z walczącymi wojskami, ponieważ w pośpiechu i bałaganie jego sztabowcy nie zabrali koniecznych do komunikacji wojskowej kodów i szyfrów. Dlatego dowódca Armii „Poznań”, gen. Tadeusz Kutrzeba, żeby uzyskać zgodę wodza naczelnego na rozpoczęcie operacji zaczepnej, która przeszła do historii jako bitwa nad Bzurą (9-22 września), musiał do niego zadzwonić z poczty głównej w Łodzi. Przez to treść rozmowy od razu poznał wywiad niemiecki i jeszcze przed rozpoczęciem bitwy gen. Kutrzeba utracił tak ważny atut militarny jak efekt zaskoczenia.

Kolejnymi etapami ewakuacji Naczelnego Dowództwa oraz najwyższych władz cywilnych były: Brześć (7-11 września), Włodzimierz Wołyński (12-13 września) oraz Kołomyja, Kniaże, Kosów, Kuty, Rożnów i Załucze na Pokuciu (14-17 września). Kwestia przeniesienia się władz RP na terytorium Francji została podniesiona po raz pierwszy 9 września 1939 r. w czasie rozmowy ambasadora Francji Léona Noëla z marsz. Rydzem-Śmigłym i ministrem Beckiem. Ambasador Noël, sugerując taką możliwość, powołał się na precedens belgijski z 1914 r., kiedy to władze Belgii pod naporem ofensywy niemieckiej udały się do Francji.

Ostatni etap

14 września wódz naczelny przeniósł się do Kołomyi – odległej od granicy z Rumunią tylko o 40 km. Jeszcze bliżej granicy z Rumunią, bo w odległym od niej o 12 km Kosowie, ulokował się premier Felicjan Sławoj-Składkowski z prezydium rządu oraz resortami spraw wewnętrznych, spraw wojskowych, propagandy i skarbu. W pobliskim Rożnowie umieszczono ministerstwa komunikacji, oświaty, sprawiedliwości i poczty. Natomiast w Kniażach koło Śniatyna – położonych 30 km na wschód od Kosowa, ale przy granicy z Rumunią – znalazły miejsce ministerstwa opieki społecznej, przemysłu i handlu, rolnictwa, kancelarie Sejmu i Senatu, Najwyższa Izba Kontroli i Najwyższy Trybunał Administracyjny. Tuż przy samej granicy znaleźli się też prezydent Mościcki (w Załuczu koło Śniatyna) i minister Beck (w Kutach nad Czeremoszem). Taka dyslokacja najwyższych władz cywilnych i wojskowych na przylegającym do granicy rumuńskiej Pokuciu świadczy o tym, że kwestia opuszczenia kraju została przesądzona jeszcze przed agresją radziecką z 17 września 1939 r. Decyzja w tej sprawie zapadła najprawdopodobniej już w Brześciu, w dniach 9-10 września.

Wątpliwości co do zamiaru porzucenia przez Naczelne Dowództwo walczącego kraju nie miał płk Stanisław Kopański (późniejszy generał, bohater spod Tobruku), który 14 września w rozmowie z pułkownikami Józefem Jakliczem i Tadeuszem Klimeckim wyraził zaniepokojenie powstałą sytuacją. Kopański i podlegli mu oficerowie Oddziału III (operacyjnego) Sztabu Naczelnego Wodza uważali, że honor wojskowy nakazuje im przedostać się do walczących oddziałów, a nie chronić na obcym terytorium.

Wejście Armii Czerwonej na wschodnie ziemie II RP spowodowało, że dalszy opór był już pozbawiony większego sensu. Nikt jednak w obozie władzy nie był świadomy zbliżającej się od wschodu katastrofy, nikt też nie zauważył zapowiadających ją oznak – tzn. gwałtownej kampanii antypolskiej, jaka rozpętała się w mediach radzieckich 14 września. Propaganda radziecka zaczęła wtedy głosić, że Polska poniosła całkowitą klęskę, że państwo rozpadło się. Tezy te powtórzył 17 września Wiaczesław Mołotow, zarówno w nocie wręczonej przez jego zastępcę ambasadorowi Wacławowi Grzybowskiemu, jak i uzasadniając w przemówieniu radiowym agresję ZSRR na Polskę.

Ostatni akt ewakuacji władz polskich rozegrał się po południu 17 września. Decyzja o przekroczeniu granicy polsko-rumuńskiej zapadła około godz. 16 na naradzie marsz. Rydza-Śmigłego i rządu w Kutach nad Czeremoszem. Początkowo przyjęto koncepcję, że do Rumunii przejdą prezydent i rząd, a wódz naczelny – dopiero kiedy do Kut podejdą oddziały radzieckie. Wtedy jednak Wacław Żyborski, dyrektor Departamentu Politycznego MSW, otrzymał przez telefon informację od osoby podającej się za starostę śniatyńskiego, że Armia Czerwona zbliża się już do Śniatyna, odległego od Kut o ok. 40 km. Po tej informacji podjęto decyzję, że wraz z prezydentem i rządem zostanie ewakuowany do Rumunii także Rydz-Śmigły. Nigdy nie zweryfikowano, kto tak naprawdę zadzwonił wtedy do Żyborskiego.

Wiadomość o rzekomym zbliżaniu się Armii Czerwonej spowodowała, że prezydent Mościcki pod osłoną niepełnej kompanii wojska przejechał z Załucza do Kut. Podczas ostatniej narady z ministrem Beckiem, przygotowując orędzie, powiedział: „To już jasne, że idziemy w sieć! Ale innego wyjścia nie widzę: walczyć nie mamy czym, a poddać się nie możemy”. Wieczorem 17 września Mościcki wraz z rządem przekroczył granicę polsko-rumuńską, Rydz-Śmigły zaś po północy, 18 września. Do Rumunii ewakuowano następnie 30 tys. żołnierzy, a na Węgry 40 tys.

Legenda Zaleszczyk

W okresie PRL twierdzono, że najwyżsi dygnitarze II RP przekroczyli granicę polsko-rumuńską na moście w Zaleszczykach nad Dniestrem – znajdujących się ponad 90 km na wschód od Kut nad Czeremoszem. Most w Zaleszczykach obrósł wtedy prawdziwą legendą. W rzeczywistości w Zaleszczykach był tylko most kolejowy, a granicę przekroczono samochodami na moście drogowym w Kutach. Armia Czerwona weszła do tej miejscowości dopiero 21 września. Moskwa zrobiła to celowo, żeby przedstawić w propagandzie pośpieszną ewakuację władz sanacyjnych jako ich paniczną ucieczkę z walczącego kraju.

Drogą z Kosowa do Kut, w ślad za dygnitarzami cywilnymi i wojskowymi, podążali oficerowie sztabowi oraz urzędnicy ministerstw z rodzinami, wreszcie wycofujący się z frontu żołnierze. Przewieziono tamtędy również skarbiec wawelski i transport z pożyczką złota na wojnę. Droga ta została całkowicie zatarasowana samochodami. Dystans ok. 12 km pokonywano w 12 godzin. Bałagan i dramat tej ewakuacji oddał literacko Emil Zegadłowicz w ostatnim utworze, „Domku z kart. Dramacie w trzech aktach”.

Najwyższe władze cywilne i wojskowe II RP przekroczyły granicę polsko-rumuńską w nocy z 17 na 18 września 1939 r., ale jako pierwsze przekroczyły tę granicę, już na początku września, meble i antyki marsz. Rydza-Śmigłego. 30 sierpnia kpt. Gustaw Stachowicz (oficer ds. administracji Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych) otrzymał dyspozycje w sprawie wywiezienia majątku ruchomego wodza naczelnego pod Nowy Sącz, skąd tuż po wybuchu wojny majątek ten trafił do Rumunii. Czy to znaczy, że dwa dni przed wybuchem wojny marszałek nie wierzył w zapowiadane narodowi zwycięstwo?

„To nie koniec Polski, ale koniec pewnej koncepcji i pewnej Polski. Niemniej przeto chwila jest tragiczna. Zachowanie się rządu haniebne”, stwierdził wówczas gen. Władysław Sikorski. Tak odczuwał i myślał nie tylko on. W opinii dużej części społeczeństwa ucieczka z kraju wodza naczelnego oraz najwyższych władz państwowych potwierdzała rozkład elit sanacyjnych.

Władzom sanacyjnym nie było już dane kontynuować wojny z Niemcami. Na ich internowanie w Rumunii z jednej strony wpłynęły naciski niemieckie i radzieckie, a z drugiej strony francuskie, które były inspirowane przez opozycję antysanacyjną skupioną wokół gen. Sikorskiego. Zarówno po stronie polskiej opozycji, jak i po stronie rządu francuskiego uznano, że nadarzyła się świetna okazja do odsunięcia piłsudczyków od władzy, zwłaszcza nielubianego w Paryżu ministra Becka. Władze francuskie ponadto chciały uniknąć spotkania z Beckiem i Rydzem-Śmigłym, żeby nie tłumaczyć się z niewykonania zobowiązań sojuszniczych. Misję tworzenia polskich władz i sił zbrojnych we Francji podjął gen. Sikorski – będący w opozycji do sanacji i uchodzący z frankofila.

Klęska wrześniowa nie oznaczała końca Polski, ale doprowadziła do katastrofy politycznej obozu sanacyjnego. Na marsz. Rydzu-Śmigłym, prezydencie Mościckim, premierze Sławoju-Składkowskim i ministrze Becku spoczęła nie tylko odpowiedzialność polityczna i wojskowa za klęskę wrześniową. Wizerunek czołowych polityków sanacyjnych zdruzgotała przede wszystkim ich pośpieszna i chaotyczna ucieczka z walczącego kraju. To w znaczący sposób utrudniłoby im kontynuację misji politycznej, nawet gdyby nie doszło do ich internowania w Rumunii.

Fot. NAC

Wydanie: 2020, 38/2020

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. hetys
    hetys 24 września, 2020, 16:57

    W tym opracowaniu znalazłem dwie niejasności.
    Autor odnotował:
    „(…) 6 września marszałek Rydz-Śmigły postanowił udać się ze swoim dowództwem i sztabem do Brześcia nad Bugiem. Potajemna ewakuacja rządu rozpoczęła się dwa dni wcześniej. (…) Jako pierwsze przystąpiły do niej 4 września Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Prezydium Rady Ministrów. Następnie kancelarie Sejmu i Senatu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz pozostałe ministerstwa i urzędy centralne. (…) Rydz-Śmigły wyjechał z Warszawy do Brześcia potajemnie nocą z 6 na 7 września. (…) Kolejnymi etapami ewakuacji Naczelnego Dowództwa oraz najwyższych władz cywilnych były: Brześć (7-11 września) (…)”
    oraz:
    „Kwestia przeniesienia się władz RP na terytorium Francji została podniesiona po raz pierwszy 9 września 1939 r. w czasie rozmowy ambasadora Francji Léona Noëla z marsz. Rydzem-Śmigłym i ministrem Beckiem.”

    Jak więc ambasador Francji Léon Noël mógł rozmawiać 9 września z marsz. Rydzem-Śmigłym i ministrem Beckiem skoro byli oni daleko od Warszawy? Być może była to rozmowa telefoniczna (Léon Noël wyjechał z Warszawy chyba dopiero 21 września), ale proszę o wyjaśnienie lub doprecyzowanie tej informacji.

    Dalej Autor napisał:
    „W okresie PRL twierdzono, że najwyżsi dygnitarze II RP przekroczyli granicę polsko-rumuńską na moście w Zaleszczykach nad Dniestrem – znajdujących się ponad 90 km na wschód od Kut nad Czeremoszem. Most w Zaleszczykach obrósł wtedy prawdziwą legendą. W rzeczywistości w Zaleszczykach był tylko most kolejowy, a granicę przekroczono samochodami na moście drogowym w Kutach.”

    Otóż nie! W Zaleszczykach były dwa mosty: kolejowy i drogowy. Ten drogowy został zniszczony podczas I wojny światowej, ale odbudowany był w 1938 roku. Uwidoczniono go na pocztówce z roku 1938:
    https://fotopolska.eu/Zaleszczyki_Most_II?f=1520520-foto

    Nie jest więc wykluczone, że po tym solidnym moście kratownicowym jakaś mniejsza lub większa grupa dygnitarzy mogła przekroczyć granicę polsko-rumuńską.

    Natomiast tylko jeden (!) most był w … Kutach. Był to drewniany most kolejowo-drogowy oddany do użytku w 1930 roku. Mówią o tym fotografie, m.in.:
    https://www.fotopolska.eu/Kuty_%D0%9A%D1%83%D1%82%D0%B8/b345366,Most_kolejowo-drogowy.html?f=1474420-foto
    https://www.fotopolska.eu/Kuty_%D0%9A%D1%83%D1%82%D0%B8/b345366,Most_kolejowo-drogowy.html?f=1474421-foto

    co oczywiście nie wyklucza możliwości opuszczania granic Polski przez ten właśnie most przynajmniej przez część dygnitarzy.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. kk
    kk 29 września, 2020, 21:47

    Polskie władze nie zostały internowane pod wpływem nacisków niemieckich, radzieckich, ani francuskich. Zgodnie z prawem międzynarodowym, jako siły zbrojne i władze państwa będącego stroną konfliktu (prowadzące wojnę z III Rzeszą), znalazły się na terenie kraju neutralnego (Polska miała sojusz z Rumunią skierowany przeciwko ZSRR) i Rumunia była zobowiązana ich internować. Na podobnej zasadzie władze Litwy i Związku Radzieckiego także internowały polskich wojskowych.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy