47/2004

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Historia

Dowódca morderców

Dla Hitlera „zwycięzcą Warszawy” w 1944 roku był Oskar Dirlewanger Werdykt Hitlera był jednoznaczny: rzeczywistym poskromicielem powstania warszawskiego był nie kto inny, tylko SS-Oberführer Oskar Dirlewanger, twórca i dowódca jednostki utworzonej z zawodowych przestępców niemieckich, który w Warszawie, jak wiadomo, zasłynął z niebywałego okrucieństwa wobec ludności. Führer w ten sposób zerwał (wpływ zamachu płk. Stauffenberga?) ze starannie uprzednio reżyserowaną poprawnością w manifestowaniu łask okazywanych swoim militarnym sługom, czego znakiem firmowym miało być odznaczenie już samą swoją nazwą nawiązujące do cnót rycerskich. Dokonał tego manifestacyjnie, osobiście wręczając zbrodniarzowi Dirlewangerowi Krzyż Rycerski i polecając nagłośnienie propagandowe tego aktu. Uroczystym obiadem na Wawelu podjął oprawcę gubernator Hans Frank. W wirtemberskim mieście Esslingen została zorganizowana wielka „uroczystość na cześć zwycięzcy z Warszawy”. Tak zatytułował organ NSDAP, „Völkischer Beobachter”, relację z manifestacji, podczas której „partia, państwo i Wehrmacht – pisano – wyraziły podziękowanie ojczyzny za jego godną przykładu gotowość do poświęceń”, zaprezentowano „wybitne żołnierskie czyny” Dirlewangera, cytując słowa Hitlera skierowane do SS-Oberführera w kwaterze głównej: „Z uzasadnioną dumą może pan się tytułować jako rzeczywisty zwycięzca z Warszawy”… Namaszczony został herszt zgrai opryszków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Bez znieczulenia

Dramat Agnieszki, Anny i Barbary to niektóre historie opowiedziane w czasie Trybunału na rzecz Kobiet do Samostanowienia Cisza. Niewyobrażalna cisza w czasie porodu. Nawet niemowlęta w salach obok zamilkły. Agnieszka Szymańska z trudem przekręciła głowę, żeby zobaczyć córeczkę. Płeć znała dzięki USG. Oszołomiona nie mogła nawet trochę się podnieść, widziała tylko fragment dziecka, ale zobaczyła przyczynę ciszy. Jedna rączka była niewykształcona do końca, taki kikut, jakby Pan Bóg na moment się zapomniał. I w tej chwili, gdy cała jej świadomość przygarniała córeczkę, pokonywała lęk i mówiła: „Poradzimy sobie, maleńka”, w tej chwili położna podniosła dziecko wyżej. Nie miało nóg, dopiero teraz było też widać, że drugiej rączki nie ma wcale. Szpital powiatowy w Wągrowcu. Lekarze są w szoku, przecież tak chore dziecko powinno się urodzić w specjalistycznym ośrodku. Położnik mówi: – Bardzo pani współczuję. Pielęgniarki w ogóle nie wiedzą, jak się zachować, tylko jedna, najstarsza przychodzi do Agnieszki, pociesza, że jakoś to będzie. Daje tabletki uspokajające. Pod szpitalem stoi mąż, któremu informacja o kalectwie zostaje przekazana z marszu. Agnieszka i Rozalka (takie wybrali w kalendarzu jako najpiękniejsze) zostają wypisane po dwóch dniach, rutynowo, jak zawsze po porodzie bez powikłań. Nikt nie proponuje pomocy, jedynym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Znikające kobiety w TV

Kobiety schodzą na tradycyjne pozycje ornamentu, laluni sekretarki Przeglądam ostatnio różne programy publicystyczne w TV i odnotowuję zjawisko postępującego znikania z ekranu kobiet. W polskiej rzeczywistości nigdy nie obowiązywały zasady politycznej przyzwoitości (zwanej poprawnością), które wyrażają potrzebę uszanowania różnych grup społecznych, np. przez to, że powinny one mieć swoją reprezentację na scenie publicznej. Wśród rozmówców powinny być kobiety, bo skądinąd wiemy, że jest sporo kobiet znających się na tej czy innej tematyce i nie ma powodu zapraszać tylko ekspertów płci męskiej, wykluczając kobiety. Wydaje mi się, że jeszcze dwa, trzy lata temu przynajmniej okazjonalnie zapraszano kobiety, dziś już nikt się nie kłopocze pozorami. W programie pana Durczoka wypowiada się kilku panów i pan Durczok. W programie pani Gawryluk kilku panów i pani Gawryluk, w programie pana Lisa mnóstwo panów i pan Lis, na widowni także zdecydowana przewaga panów. Kobiety schodzą, bez większego oporu zresztą, na tradycyjne pozycje ornamentu, laluni sekretarki, laseczki na samochodzie. Nie ma już programu „Co pani na to?”, podobno żeby nie gettoizować kobiet. Ale można gettoizować mężczyzn w dziesiątkach programów z ich wyłącznym udziałem? Lecz cóż, sami mężczyźni to nie gettoizacja, tylko norma, która trwała tysiące lat. W polskiej TV w jednym programie ksiądz, w drugim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Polityk czy dziennikarz? (cd.)

Ryszard Sławiński czy Andrzej Kwiatkowski? Kto zostanie nowym członkiem KRRiTV? Na najbliższym posiedzeniu (17-18 listopada) senatorowie w tajnym głosowaniu zdecydują, kto zostanie nowym członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Przed senatorami SLD, którzy mają w Senacie zdecydowaną większość, chwila prawdy. W zależności od tego, kogo wybiorą, przekonamy się, czy SLD jest poważnym ugrupowaniem kierującym się względami merytorycznymi, czy też partią, w której najważniejsze jest zachowanie koleżeńskich relacji. Jak Sojusz zda ten egzamin? Gdyby senatorowie kierowali się tylko i wyłącznie kryteriami merytorycznymi, Andrzej Kwiatkowski powinien wygrać w cuglach. Przemawiają za nim bogata kariera dziennikarska oraz doświadczenie w pełnieniu kierowniczych funkcji w strukturach TVP. Jest jednak spoza politycznych układów i nie ma w Senacie kolegów. Ma ich za to Sławiński. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że część senatorów odda głos w ramach koleżeńskiej przysługi. – Znajomość zobowiązuje. A Sławiński jest przecież osobą kompetentną. Gdyby szedł do Rady Polityki Pieniężnej, to bym się zastanawiał – mówi senator Jerzy Suchański z SdPl. Senatorowie opowiadający się za Sławińskim powinni jednak pamiętać o konsekwencjach swojej decyzji. Wybór Sławińskiego, o czym pisaliśmy przed tygodniem, to nieuchronność wyborów uzupełniających, a co za tym idzie, wyrzucenie w błoto kolejnych milionów na ich organizację. Trzeba też

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Władza Kaczyńskich?

W roku 1955, a więc już 49 lat temu, Raymond Aron, francuski filozof, opublikował głośną książkę „Opium intelektualistów”, która w polskim, wówczas emigracyjnym przekładzie nazywała się „Koniec wieku ideologii”. Nie sądzę, aby zbyt wielu ludzi czytało rzeczywiście tę książkę, ale jej tytuł przypadł do gustu i stał się sloganem. Odtąd więc, aż do dzisiaj, koniec wieku ideologii uważa się za pewnik. Tymczasem początek XXI w. zdaje się podważać to przekonanie. Przykładem tego są m.in. niedawne wybory amerykańskie. Otóż niemal wszyscy poważni komentatorzy tego zdarzenia zwracają uwagę, że w przeciwieństwie do lat poprzednich były to wybory najbardziej zideologizowane, w których nie kolor krawata czy sprawność w opowiadaniu dowcipów, lecz przywiązanie do określonych wartości decydowało o oddawaniu przez wyborców głosu na kandydatów do prezydentury. John Kerry, kandydat Demokratów, był w istocie słabym kandydatem, z rozczarowaniem wysłuchałem jego pożegnalnego przemówienia do wyborców, o kwalifikacjach zaś umysłowych George’a W. Busha od lat już krążą setki anegdot i nawet jego matka była szczerze zdumiona, kiedy wybrano go na gubernatora Teksasu. Ale w wyborach tych zderzyły się ze sobą dwie Ameryki kierujące się innymi systemami wartości ideowych. Ameryka liberalna, stawiająca na wolność i prawa jednostek, a także otwarta i pozbawiona ksenofobii,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Obrazy z tamtych lat

Książka prof. Stanisława Kwiatkowskiego oddaje atmosferę lat 80., ale pokazuje też postawy Polaków aktualne do dziś Wyniki badań socjologicznych to obrazki naszej codzienności. A właściwie jej rozdrobnionych fragmentów, nigdy bowiem – z oczywistych przyczyn – nie zbadamy całości interakcji zachodzących w społeczeństwie. Te obrazy są osadzone w konkretnym kontekście historycznym. Zebrane w większej liczbie tworzą więc swoisty album będący świadectwem czasów, w których je wykonano. I właśnie taki album ukazał się ostatnio na polskim rynku wydawniczym. Mowa o książce prof. Stanisława Kwiatkowskiego, twórcy i pierwszego dyrektora Centrum Badania Opinii Społecznej w latach 1982-1990, pt. „Szkicownik z CBOS-u. Rysunki socjologiczne z tamtych lat”. Pasja i złośliwość Zawarte w nim obrazy nie są doskonałe, tak jak niedoskonałe są – i będą – sondaże opinii publicznej. Dla tych jednak, których interesują „polskie lata 80.”, zwłaszcza zaś dla socjologów i historyków, „Szkicownik…” to lektura wręcz obowiązkowa. Tym przyjemniejsza, że Kwiatkowski oszczędził czytelnikowi przebijania się przez stosy tabelek i czytania oschłych raportów. Miast nich zamieścił własne omówienia poszczególnych badań, drukowane w ówczesnej prasie. Niepozbawione niezbędnej, merytorycznej podstawy, a zarazem pełne żywiołowości, pasji, krytycyzmu i… złośliwości. Okazywanej zresztą nie tylko ówczesnym świętym krowom – partyjnej, kościelnej, opozycyjnej i naukowej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Oni chcą wojny domowej

Ja szukam prawdy, komisja szuka haków Andrzej Celiński, członek Komisji Śledczej ds. PKN Orlen – Zaskoczyła pana nieobecność Jana Kulczyka? – Tak. Dla samego Kulczyka i dla celów, dla których polski Sejm powołał tę komisję, byłoby lepiej, gdyby na przesłuchanie przyszedł. Nie mogę przesądzać kwestii jego choroby. Rozumiem, że jest w stresie. Byłoby jednak lepiej, żeby, będąc nawet gorzej dysponowany, to, co miał do powiedzenia w swoim oświadczeniu, powiedział sam i poddał się później przesłuchaniu. – Może czegoś się boi? – Pewnie klimatu, który tu jest. Ciężkiego klimatu pomówień, oskarżeń bez materialnego ich uprawdopodobnienia, złości i wyzucia z poczucia konieczności przestrzegania elementarnych praw przesłuchiwanych świadków. Każdy świadek jest tu oskarżonym. Jeśli zeznaje inaczej, niż chcą tego zadający pytania. Do tajnej kancelarii Sejmu przychodzi notatka i następnego dnia Polska huczy od sensacji – Kulczyk jest szpiegiem! Ktoś wyniósł treść notatki, ktoś nadał jej interpretację, ktoś chciał tych bredni wysłuchać i z nimi się zgodzić. Bez dochodzenia, bez procesu, bez tego wszystkiego, co w cywilizowanym państwie prawa obowiązuje. Szczególnie posłów. Przyszłych władców tego kraju. Jest pamięć Chodorkowskiego, pamięć Bierezowskiego. Chodorkowski i Bierezowski są dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Od czasu do czasu w spokojnym życiu naszych dyplomatów pojawiają się wystrzałowe wydarzenia. Dosłownie. Do dziś w MSZ opowiadana jest historia pierwszego sekretarza ambasady z Kijowa, Marka Palmowskiego, który zdenerwował się na swoją żonę. Już samo to zdanie u ludzi w MSZ budzi uśmiech na twarzy, bo Palmowskiego pamiętają jako osobę mocno flegmatyczną. Taki blondyn, ubrany zawsze na czarno, wolno mówiący, zajmujący się państwami nadbałtyckimi. Ale ponieważ Litwa, Łotwa i Estonia to dosyć wąska specjalizacja, zachęcano go, by spojrzał na rzeczywistość szerzej. Bez wielkich efektów. W końcu, trochę na siłę, wysłano go do Kijowa. Ku wielkiej rozpaczy ambasadora Ziółkowskiego, który próbował tę nominację zablokować. Nadaremnie. Palmowski pojechał zatem do Kijowa, co okazało się takim wstrząsem, że zaczął być nerwowy. To było latem, ze dwa miesiące temu. Pierwsza wersja głosi, że Palmowski zdenerwował się, więc wyciągnął pistolet i zaczął do swej połowicy strzelać. Nie trafił. Potem jakoś złość mu przeszła. Druga wersja opowiadana w MSZ brzmi trochę inaczej. Zdenerwował się nie na żonę, tylko na teściową, która przyjechała w odwiedziny. Przyjechała i nie chciała wyjechać, co nasz dyplomata uznał za próbę rozbijania jego rodzinnego stadła. Zaczął ją namawiać do wyjazdu, no i w trakcie tego namawiania teściowa rzuciła się na niego z nożem. W tym ataku wspomagała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Pojedynek filmowych bestii

„Obcy kontra Predator” to osobliwa rzeź godna polecenia tym, którzy lubią poczuć dreszcz lęku Fani kinowej grozy mają makabryczną ucztę. W filmie spotkały się monstra z kultowych horrorów – Obcy i Predator. Walczyły bezlitośnie pod pancerzem wiecznego lodu, przy okazji masakrując nieszczęsnych homo sapiens. Predator swoim zwyczajem groźnie chrząka, zaś śluzowaty Obcy broni się twardo, strzykając w ciemnościach zielonkawym kwasem. Krytycy kręcą nosem, jednak ta osobliwa rzeź jest godna polecenia wszystkim, którzy lubią poczuć dreszczyk. „Obcy kontra Predator” (Alien versus Predator), który wszedł na nasze ekrany, jest reprezentantem fenomenu crossover, coraz bardziej popularnego w show-biznesie. Krótko mówiąc, producenci łączą tematy, gatunki i bohaterów z różnych „bajek”, w nadziei, że przyniesie to bardziej soczyste efekty i sowite zyski. W filmach grozy nie jest to praktyka nowa. W 1943 r. powstał zrobiony całkiem udatnie „Frankenstein spotyka wilkołaka”. Już pięć lat później nakręcono parodię gatunku „Abbott i Costello spotykają Frankensteina”, w którym para popularnych komików wpada w tarapaty, trafiając nie tylko na potwory szalonego doktora, lecz także na wilkołaka i Drakulę. W 2004 r. na ekranach kin pojawił się „Van Helsing”. Ten bohater wampirycznej powieści Brama Stokera musi stawić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Dlaczego Polacy nie wierzą w uczciwość polskich milionerów?

Prof. Danuta Walczak-Duraj, Katedra Polityki i Moralności, Instytut Socjologii UŁ Milionerzy to kategoria wirtualna, rodzaj legendy wykreowanej przez media. Skoro mamy gorzej od nich, rodzą się pretensje, bo wszystko jest postrzegane w kontekście etycznym. Bogactwo w Polsce nadal się nie zrewaloryzowało i większość uwierzyła, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Dzięki mediom znamy afery i nabywamy złe nastawienie do bogactwa. Ma ono także fatalne notowanie nie tylko u przeciętnego Polaka, lecz nawet w Komisji Śledczej, która sugerowała, by rozporządzić majątkiem p. Kulczyka. To psuje wizerunek i kształtuje pretensje. Mieszkam w dzielnicy majętnych menedżerów. Czasami jadąc taksówką do domu, słyszę, że tu są fortuny nieuczciwe, i sama czuję się trochę jak złodziej. Inna sprawa, że bogaci nie zawsze potrafią korzystać z bogactwa. Nie ma postawy prospołecznej, ale nie należy ich od razu okładać podatkiem w wysokości 50%. Bogactwo nie może być czymś nagannym, jeżeli jest słusznie zdobyte, ale nie może być wyjęte spod refleksji i krytyki społecznej, zwłaszcza jeśli wskazuje na układ mafijno-biznesowo-polityczny. Tutaj pojęcie honoru miesza się zupełnie z honorarium. Cristiano Pinzauti, włoski biznesmen, sekretarz generalny Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej w Polsce Nie podoba mi się to pytanie. We wszystkich krajach i we wszystkich przedziałach majątkowych są ludzie uczciwi i nieuczciwi. Uczciwych jest dużo więcej,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.