16/2008

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Przebłyski

Ujazdowski ukrył ojca założyciela

Uczenie się nowinek internetowych w mocno zaawansowanym wieku jest ryzykowne, a dla mniej utalentowanych, jak np. Kazimierz M. Ujazdowski, wręcz niebezpieczne. Tomasz Sygut z „Super Expressu” wykrył, że ogłaszane przez Ujazdowskiego z wielką pompą komitety o nazwach Pomorze XXI czy Mazowsze XXI są zwykłym naśladownictwem pomysłu Krzysztofa Kononowicza, który dwa lata temu w malowniczym swetrze i kufajce walczył o fotel prezydenta Białegostoku. Już wtedy Kononowicz założył Komitet Podlasie XXI. Prorok jakiś czy co? Wychodzi na to, że to Kononowicz jest ojcem założycielem nowego ruchu Ujazdowskiego i Rokity. A skoro tak, to wyjdźcie panowie razem. Niech was zobaczą.  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Czcza gadanina o mediach

Tak jak tygrysa interesuje głównie świeże mięso, tak pasją polityków jest zaspokajanie niebywale rozwiniętego „parcia na szkło”. Wiadomo, że lekarstwem na tę przypadłość są jak najczęstsze występy w mediach. Najchętniej w mediach publicznych, bo na nie świat polityki ma największy wpływ. I to jest dla tych mediów największe nieszczęście i przekleństwo. Z perspektywy ostatnich lat widać, jak z roku na rok rosła żarłoczność polityków. Jak coraz bezczelniej rozpychali się w telewizji i radiu. I jak słabł opór przed politycznym zawłaszczaniem tych instytucji. Apogeum nieszczęść były rządy Prawa i Sprawiedliwości, które całkowicie podporządkowały sobie TVP i Polskie Radio. Największą cenę za pisowskie praktyki płacą dziennikarze. W zdecydowanej większości niemający przecież nic wspólnego z paszkwilanckimi audycjami czy narzucanymi z zewnątrz komentatorami. Ale obarczani grzechami instytucji na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Zły klimat wokół mediów publicznych próbuje się także wykorzystać do ich trwałego zmarginalizowania. Lobbyści mediów komercyjnych nie próżnują. Najwięcej rad sprowadzających się do tego, że publicznym trzeba zabrać wpływy z abonamentu i reklam, płynie oczywiście z ust całkowicie bezinteresownych konkurentów. Na takie pomysły nie może być zgody. Dlaczego? Media publiczne wymagają oczywiście remontu kapitalnego i gruntownych reform. Tym większych, że rynek ten czeka niebawem cyfryzacja

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Taniej już było?

Na podwyżkach cen najbardziej stracą niezamożni Media co jakiś czas alarmują: idzie drożyzna, seria drastycznych podwyżek, płacimy coraz więcej za wszystko, inflacja pochłonie lepsze płace. Niedawno dziennik „Polska” zadął na pierwszej stronie: „Dziś uderzy w nas seria podwyżek”. Kiedy jednak czytało się tekst, wynikało z niego, że jeszcze nie dziś, ale może jutro, może za dwa tygodnie, a może dopiero od 1 lipca te lub inne ceny zostaną podniesione. Mimo wszystko lista planowanych podwyżek była zaiste imponująca: ceny prądu – wzrost o kilkanaście procent, ceny gazu – wzrost o ponad 14%, ceny żywności – wzrost o prawie 10%, ceny usług – wzrost o 10%. Ogłaszam alarm cenowy… Ile jednak prawdy jest w tych alarmach cenowych? Marcin Peterlik z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową przyznaje, że zapowiadane w wielu miejscach podwyżki znajdują odzwierciedlenie w ogólnym poziomie cen, ale z kolei polityka pieniężna państwa wyraźnie zmierza w kierunku ograniczenia inflacji. Również silna złotówka sprawia, że niektóre towary importowane są coraz tańsze. Prawdą jest – twierdzi ekspert – że presja inflacyjna jest u nas silniejsza niż przed kilkoma laty, jednak byłby daleki od wszelkich scenariuszy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Ascetyzm wyuczony – wersja akademicka

Gdyby polska nauka zgodnie ze strategią lizbońską otrzymywała 3% PKB, udusiłaby się pod taką górą pieniędzy Czy przez zgiełk dotyczący traktatu lizbońskiego ma szansę przedrzeć się do świadomości Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego przykurzony już dezyderat Strategii Lizbońskiej, zgodnie z którym rządy Unii Europejskiej winny wydawać minimum 3% PKB na badania naukowe? W odpowiedzi na to pytanie, udzielonej przed kilkoma dniami, kilkudziesięciu uczonych usłyszało od profesora-ministra Jerzego Duszyńskiego jednoznaczne „nie”. Minister powiedział, że gdybyśmy nagle otrzymali taką górę pieniędzy, tobyśmy nie wiedzieli, na co je wydać i udusili się pod nią. Wyścig o granty W pełni zgadzam się z ministrem – w ciągu minionych kilkudziesięciu lat uczeni polscy, na których badania państwo polskie wydaje obecnie ok. 0,3% PKB, w znacznej większości przyjęli postawę, którą nazwać można syndromem wyuczonego ascetyzmu. Syndrom ten w naszym wypadku polega na tym, że doprowadzono nas do takiego stanu, iż w sytuacji, gdy otrzymujemy jakieś dodatkowe pieniądze, czy to w postaci nieoczekiwanego dodatku do pensji, czy nieoczekiwanie zwiększonego funduszu na badania naukowe, faktycznie nie wiemy, co z nimi zrobić. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak takie dodatkowe pieniądze, niewydatkowane w jednym roku, przepadały całkowicie lub częściowo przy przejściu na rok następny. Jako ofiary wyuczonego ascetyzmu nie śmiemy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Robimy tu rewolucję

16 kwietnia to setny dzień naszej pracy. Skierujemy wtedy do marszałka Sejmu co najmniej 60 propozycji zmian złych przepisów Z Januszem Palikotem, przewodniczącym sejmowej Komisji „Przyjazne Państwo” rozmawia Andrzej Dryszel – Sprecyzujmy, na czym konkretnie pan stał podczas swej konferencji prasowej? – Stałem na dwóch rodzajach dokumentów: na aktualnych ustawach, które zostaną zmienione – ustawie o VAT, o podatku od osób prawnych, o podatku dochodowym od osób fizycznych, prawie budowlanym, ustawie o planach zagospodarowania przestrzennego oraz na stu kilkudziesięciu innych ustawach, jakimi się zajmujemy. Stałem też na prawie 250 propozycjach zmian w artykułach, punktach i ustępach różnych innych przepisów, nad którymi pracuje i będzie w najbliższym czasie pracować komisja. – Co na przykład chcecie zmieniać? – Dużo zmian zamierzamy wprowadzić w przepisach VAT-owskich. Ktoś, kto przekazuje żywność na rzecz instytucji zajmujących się działalnością charytatywną i udokumentuje jej przekazanie, nie powinien płacić VAT od tej darowizny (słynny przypadek piekarza ukaranego za dobroczynność). Wiceminister finansów zapewniła nas, że skrócony zostanie maksymalny termin zwrotu VAT nadpłaconego przez firmy – ze 180 dni do 60 dni, a w instancji odwoławczej z 60 do 25 dni. Do przedsiębiorców trafi więc szybciej z budżetu około miliarda złotych,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Tylko pięciu winnych?

Raport w sprawie katastrofy casy przerzuca całą odpowiedzialność na załogę samolotu i kontrolera, ale nie wyjaśnia wszystkiego W tle wielkiej katastrofy lotniczej dochodzi do kompromitujących i gorszących wydarzeń. Minister obrony Bogdan Klich dopiero pod naciskiem mediów zgodził się odtajnić raport komisji powołanej do zbadania przyczyn wypadku. Przedtem ujawnił „aż” cztery strony. Ale w finale zdymisjonował pięciu możliwie najniższych rangą i funkcją oficerów. Trudno o większą perfidię ministra. Chociaż w strukturach militarnych tak zwykle jest, że „najdzielniej biją króle, a najgęściej giną chłopy”, więc ta zasada została po raz kolejny powtórzona. Raport, który w konkluzjach przerzuca całą odpowiedzialność na załogę samolotu i kontrolera, nie wyjaśnia wszystkiego. Minister także woli zapomnieć o paru istotnych faktach. Bo można by go spytać, czemu nie poinformowano, że mniej więcej równolegle z wylotem casy wystartowała też znacznie mniejsza bryza – do Krakowa. To tłumaczy, dlaczego lotników z Balic nie było na pokładzie casy. Minister i wysocy rangą pracownicy MON często latają do Krakowa. Minister do domu, niektórzy inni też. Wolno traktować wojskowe samoloty transportowe jako bezpłatne taksówki? Tu już otwiera się temat do dyskusji, którego Bogdan Klich wolałby unikać. Ale idźmy dalej. Casa wystartowała z Okęcia z prawie dwugodzinnym opóźnieniem. Bo plan lotu był

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Jedno porwanie, lawina błędów

Krzysztof Olewnik mógłby żyć, gdyby policjanci, którzy przesłuchiwali jednego z porywaczy w sprawie udziału w bójce, pociągnęli wątek uprowadzenia Sławomir Kościuk pękł dokładnie w piątą rocznicę porwania Krzysztofa Olewnika, 27 października 2006 r. Wtedy siedział już w olsztyńskim areszcie jako jeden z podejrzanych. Funkcjonariuszka miejscowego CBŚ podała mu kawę i od niechcenia dodała, że może zamówić mu także obiad z restauracji. 50-latek popatrzył zdziwiony; w porównaniu z Warszawą śledczy z Olsztyna wydali mu się aniołami. Wtedy zaczął sypać. Choć sam po podstawówce, a przed aresztowaniem pracował jako bagażowy LOT na Okęciu, Kościuk pochodził z porządnej rodziny. Na procesie w Płocku jego obrońca zaczął od tego, że wziął tę sprawę, ponieważ czuje się zobowiązany wobec kolegów z palestry. Ojciec i siostra Kościuka są adwokatami. I to oni namawiali go, by wyznał całą prawdę, a wtedy ma szansę na złagodzenie kary. I Kościuk opowiadał; najpierw podczas śledztwa, potem siedząc na ławie oskarżonych za pancerną szybą w płockim sądzie. Mimo że wcześniej niekarany, pewnie wiedział, że kapusiom w kryminale nie wybacza się. Osobowość szarej eminencji – Na rozprawie Kościuk wyraził skruchę, ale to on był prawą ręką Wojciecha F., herszta bandy porywaczy, który wcześniej powiesił się w olsztyńskim areszcie – mówi Jerzy Samociuk, dyrektor Warmińsko-Mazurskiego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Prawda o śmierci

Sprawa śmierci Barbary Blidy pokazuje, że PiS i Ziobro na kłamstwie, poniżaniu innych i łamaniu prawa budowali swoją pozycję Prawie rok po śmierci Barbary Blidy, która zastrzeliła się w swoim domu 25 kwietnia ub. roku, ruszyła wreszcie sejmowa komisja śledcza, która ma wyjaśnić okoliczności tego tragicznego wydarzenia. W poprzednim Sejmie nie było szans, by komisja powstała. Ówczesny marszałek Sejmu, wiceprzewodniczący PiS Ludwik Dorn, odmawiał umieszczenia wniosku o powołanie komisji w porządku obrad. PiS bało się prawdy. Czy komisja, której przewodniczy Ryszard Kalisz, do niej dotrze? Droga do tego daleka. Już od pierwszych minut dwoje posłów PiS, Beata Kempa i Wojciech Szarama, rozpętało akcję paraliżowania prac komisji. Kempa to była wiceminister sprawiedliwości, podwładna Zbigniewa Ziobry. Szarama to były szef delegatury UOP w Katowicach. Czy im się uda? Wszystko zależy do tego, czy reszta komisji im ulegnie, czy pozwoli, by prace skręciły na boczne tory. Zadania komisji nie ułatwia fakt, że znaczna część akt prokuratury została utajniona. Po co ta komisja? Gra przedstawicieli PiS w komisji jest czytelna – walczą o swoją partię i jej liderów. Już z tego, co przedostało się do mediów, wyłania się bowiem obraz państwa PiS, które używa całej swojej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

W telewizji pokazali, jak siedział prezydent Kaczyński obok ministra Sikorskiego. W Bukareszcie. Siedzieli obok siebie! I nawet się nie pobili, choć, jak pamiętamy z gazet, prezydent podejrzewa ministra o rzeczy najgorsze, łącznie ze szpiegowaniem, a minister też nie był w swych emocjach dłużny i wołał: „Dorżnijmy watahę!”, znaczy się partię brata pana prezydenta. Z tej sielanki co czujniejsi obserwatorzy zaczęli wysnuwać tezę, że na linii MSZ-Duży Pałac mamy zgodę. Ejże, czyżby? Z trójki ambasadorów, których w ostatnich godzinach swego urzędowania wysunęła Anna Fotyga, premier zgodził się tylko na Roberta Kupieckiego, dyrektora Departamentu Polityki Bezpieczeństwa. On będzie ambasadorem w USA. Zaraz po tej nominacji pojawili się tacy, co kręcą nosami. Bo w ich opinii do Waszyngtonu powinien pojechać człowiek z wyższej półki, przynajmniej wiceminister, a nie prosty dyrektor departamentu. No i człowiek dobrze politycznie umocowany, mający bezpośredni dostęp do premiera. Tymczasem Kupiecki dostęp ma, ale do wiceministra Waszczykowskiego, z którym kiedyś wspólnie publikował. Natomiast pozostali dwaj – Andrzej Sadoś (OBWE Wiedeń) i Jarosław Starzyk (Madryt) – dalej czekają w zamrażarce. Jako karta przetargowa. Jak długo będą czekać? Czy prezydent będzie ich bronił? Co trzeba będzie mu dać, by się z tych nominacji wycofał? Zanotujmy – okazuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zniszczyli nasze życie

HENRYK BLIDA: Nie mam już celu. W zasadzie nie wiem, czy na coś czekam. Chciałbym jednak, żeby ktoś przyznał się do błędu – Żona nie wybierała się na tamten świat. Miała mnóstwo planów. Prowadziła firmę, wzięła kredyt pod budowę 33 domów dla swojej firmy. Budowaliśmy dom dla dzieci. Była pełna energii. Gdybym mógł cofnąć czas, schowałbym broń gdzie indziej. Ale do tego w ogóle nie powinno dojść. Żona kilkakrotnie była wzywana do prokuratury w innych sprawach. Samochodu służbowego – tę sprawę wyjaśniliśmy do końca i okazało się ostatecznie, że pomówienia były bezpodstawne. Potem była sprawa kredytu – też okazało się, że żona nie złamała żadnych przepisów. W tej ostatniej sprawie nie dostała żadnego wezwania. Po prostu rano przyszli agenci i zniszczyli nasze życie. Siedziałem w pokoju, oni stali nade mną i nagle usłyszałem hałas. Byłem przekonany, że żona upadła. Dobiegłem do niej do łazienki i zobaczyłem czerwoną plamę na szlafroku. Potem już tylko byłem w szoku. Nie wolno nam ujawniać żadnych szczegółów z przesłuchań, powiem tylko jedno, że moje zeznania dotyczące wydarzeń w naszym domu i zeznania agentów są diametralnie różne, a nawet ich wersje odbiegają od siebie. Przeżyłem z Basią 38 lat. Byliśmy szczęśliwi. Żona była bardzo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.